Sobota, 11.01.2014
Ciężko się rano wstawało po 5.5 godzinnym śnie. Zarwałam noc, bo wczoraj ambitnie postanowiłam upiec bułeczki i chlebek. W mojej diecie jest sporo chleba. Mówię sporo, chociaż to tylko 2 kromeczki po 40 g dziennie. Dotychczas nie jadłam chleba wogóle, a teraz mówię, że dzień bez chleba to dzień stracony.
Dlaczego pomysł na własny chleb ? Bo uważam, że lepiej deko dobrego jedzonka niż tona chemii. Południowa wizyta w piekarni umocniła mnie w przekonaniu, że trzeba samemu zadbać o siebie i coś dla siebie zrobić dobrego. W piekarni poprosiłam panią ekspedientkę, by udostepniła mi skład kilku chlebów (każdy ma do tego prawo i należy z niego korzystać). Poczytałam i oniemiałam. W chlebach, które mnie interesowały i noszą miano dobrej i zdrowej żywności, tj. graham, żytni razowy, orkiszowy znalazłam mnóstwo polepszaczy. Jednym słowem chemia i tyle. Duże ilości białej, zwykłej mąki, minimalny dodatek innej (stąd różne nazwy chleba) i tyle. Ja takie chleby nazwałabym tak: chleb pszenny z dodatkiem mąki graham lub chleb pszenny z dodatkiem mąki żytniej itp. Wychodząc z piekarni postanowiłam, że sama zajmę się pieczeniem chleba.
No i sie zaczęło. Kupiłam gotową mieszankę żytnio-razową, taką najprostszą w przygotowaniu, dodałam wodę, wrzuciłam wszystko do malaksera i za chwilę w piekarniku piekły się własnoręcznie przygotowane ciemne bułeczki 9 szt i chlebek. Jeszcz dobrze nie ostygły jak moja kochana rodzinka rozkrawała bułeczki, smarowała świeżym masełkiem, które lekko się roztapiało i zajadała ze smakiem. Zrobiłam im niezłą frajdę na kolację i z wielką przyjemnością patrzyłam jak bułeczki znikają w ich buziach. Uratowałam 2 szt na dzisiejszą kolację dla siebie i mojej córci. Obie jesteśmy na diecie, bo to raźniej. Wczoraj nawet nie spróbowałyśmy, bo byłoby to ponad plan, a przecież się trzymamy zasad :)
Jak coś robię, to lubię się do tego przygotować. Po uprzątnięciu kuchni usiadłam do komputera, by trochę poczytać na temat pieczenia chleba i poszukać nowych inspiracji. Chyba trochę się zaczytałam, bo dopiero o 1 w nocy wrócił zdrowy rozsądek i szybciutko pobiegłam do sypialni. "Starsza pani" nie może zarywać nocy :)
Poranek był fatalny. Pobudka 5.30 - to mój czas porannych ćwiczeń, a tu samopoczucie jak na kacu gigancie. Pierwsza myśl - odpuścić ćwiczenia i dospać jeszcze godzinkę. NIE, NIE NIE !!! Wstaję i robię swoje, bo tak postanowiłam !!! Dobrze, że na czas odezwała się we mnie natura Barana. Mała kawka z mlekiem i słodzikiem i do dzieła.
Warto było. Postanowiłam, że po pracy poszukam w sklepach rekomendowanych przez internautów gotowych mieszanek na chleb i bułki. To tak na razie. W przyszłości zamierzam sama tworzyć własne kompozycje smakowe. I znowu zobaczę radość moich bliskich. Oj, żebym ich tylko nie utuczyła :)