zbieram na plastykę brzucha :/
waga się rozpędziła w dół, co cieszy oko. dziś rano pojawiło się już nawet równe 94. oby tak dalej. jedyne, co mnie martwi to to, że z każdym straconym kg mój brzuch coraz bardziej flaczeje :( skóra wisi wszędzie, gdzie się da... a ja goopia myślałam, że ujdzie mi to wszystko bezkarnie :(
kupiłam kieckę na chrzciny przez allegro. jakoś za każdym razem, gdy kupuję w sieci coś dla siebie, okazuje się to niewypałem - mam wyjątkowego pecha w tym temacie. tym razem sukienka jest bardzo ładna, zgodna z opisem, z koronki ecru, taka mała kremowa. nawet bardzo mała kremowa :/ właściwie to mój błąd, bo wszystko jest zgodne z opisem, łącznie z jej długością. tylko, że ja skupiłam się na obwodach, bo co sobie będę zawracać głowę długością. lubię krótkie, jakby co. szkoda tylko, że sprzedający określił to cudo mianem sukienki, bo jak dla mnie to raczej tunika. ja serio lubię krótkie kiecki i nie mam oporów, bo w sumie z nogami u mnie nie najgorzej. nie jestem jakoś oszołamiająco wysoka, by wytłumaczyć sensownie ten fakt. generalnie kiecka jest luźna, ale chujowo krótka - dupa na wierzchu (nie przesadzam!). nie przejdzie w żaden sposób, ksiądz by mnie z kościoła wyprosił :/
spróbuje jeszcze zestawić to z legginsami, ale cały urok eleganckiej sukienki z koronki szlag trafił :/
a może do 27 schudnę jeszcze ze 40kg i ważąc 45, będę całkiem dobrze wyglądać w sukience z doopą na wierzchu, hę?
mój ci on!
przyszedł, przyszedł! a właściwie to go przynieśli! :)
mam już rowerek stacjonarny, to se bede pedałować :D
kręciłam dziś 38 min, spaliłam 266kcal, a zaraz potem zjadłam kolację tse tse
aaaa! i jakby ktoś nie zauważył na pasku - osiągnęłam kolejny cel!!! jest już 95 :) jeszcze daleka droga, ale zawsze coś... i jak to było?
I krok - przekraczam magiczne 100 (powrót do 2 cyfr)
II krok - dobijam do 95
III krok - mam 90
IV krok - dwa bałwany 88
V krok - 84 kg - to taka waga max przed ciążą, z którą zawsze walczyłam
VI krok - 78 kg - najdłużej utrzymywana waga, po gubieniu 84
VII krok - 75 kg
VIII krok - 70 kg
IX krok - 67 kg - najniższa waga (ulubiona :))
X krok - 65 kg FINAŁY!!!!
osz fak! już zapomniałam, że aż tyle tego :/
rozszerzanie diety
tym razem nie dla mamy, ale dla córci :)
machnęłyśmy sobie dzisiaj butlę z kaszą manną. ależ było mlaskania i otwierania dzioba :D
z nowinek, to jeszcze widać już naszego kła. co prawda póki co to mała drzazga, ale jest - upija, boli, swędzi. nic to! Mała i tak jest dzielna :)
eh, jak ja lubię być mamuśką tse tse
tak poza tym nudy na pudy, nic mi się nie chce, nawet palcem ruszać po klawiaturze...
iść spać....
więcej diety w diecie
ależ to był tydzień!
najpierw przez 3 dni bawiliśmy się w turystów w krakowie :) byliśmy w zoo, zwiedzaliśmy rynek, pływaliśmy statkiem po wiśle. najlepiej bawił się małż - jak dziecko :) nota bene krakus z dziada pradziada :P
trzeciego dnia wieczorem odbiło nam, jak to tylko my potrafimy, spakowaliśmy trochę rzeczy i ruszyliśmy w góry do znajomych. cisza, spokój, zero cywilizacji, tylko tam tak się odpoczywa :) uwędzeni w dymie z ogniska wróciliśmy do krakowa, by przepakować torby i jeszcze tego samego dnia pojechać do moich rodziców do radomia. a dziś już z powrotem u siebie. istne szaleństwo :)
przez cały ten tydzień sporo się ruszałam, ale też i jadłam. co prawda nadal na diecie pod względem jakościowym (dermatolog potwierdziła AZS, więc nadal ścisła dieta antyhistaminowa), ale ilościowo się nie ograniczałam :/ jutro się okaże, czy przyniosło to jakieś skutki. tak, czy inaczej, od jutra wracam do mojego planu żywieniowego, czyli 5 posiłków.
przed weekendem kupiłam rower stacjonarny, jutro mi go wyślą. już nie mogę się doczekać. będzie można się wreszcie coś poruszać.
a tak jeszcze z różnych różności, to Mai wyłazi pierwszy ząbek - już się przebija. marudzi strasznie, ale to i tak zuch dziewczyna :) próbuje też siadać, ale z tym troszkę gorzej, musi jeszcze poczekać...
Leniwa sobota
taaaaka pogoda, no taaaaka normalnie! a ja siedzę w 4 ścianach mego blokowiska, jak ten kanarek. całe życie mieszkałam w domu z ogromnym ogrodem, o dużym metrażu, gdzie nikt nikomu nie deptał po piętach. a wylądowałam w bloku, na 57m2, gdzie póki co się mieścimy, ale jak Mała zacznie poszerzać swoją przestrzeń osobistą, to kto wie...
nie powiem, ciągnęło nas na wieś, szukaliśmy nawet mieszkań poza Krakowem, ale w końcu odpuściliśmy ze wzg. finansowych (koszty codziennego dojazdu, potrzeba drugiego auta), czasowych (godz. drogi do pracy zamiast 10 min.), a także na Maję. o ile nam, starym prykom, wiejska sielanka pasowałaby bardzo, o tyle nie sądzę, by młoda dziewczyna, jaką się zapewne stanie, nim się obejrzymy, była zachwycona. teraz zazdroszczę moim rodzicom lokalizacji ojcowizny, ale za młodu byłam zła na cały świat, że jako jedyna muszę dojeżdżać tyle do szkoły. i za to uzależnienie od komunikacji podmiejskiej, która ze względu na koszty, z roku na rok kurczyła się w oszołamiającym tempie, pod koniec mej bytności osiągając: skróconą o połowę liczbę przystanków, skróconą o połowę trasę, a także zmniejszoną maksymalnie liczbę kursów w ciągu dnia (bolesne były szczególnie weekendy - 3 autobusy na dobę, ostatni o 17!). teraz dotarli tam już prywatni przewoźnicy, ale trauma pozostała... odchowamy młodą, to zafundujemy sobie drugą młodość z ogródkiem :)
waga nieco spadła. nie można się obżerać, nawet lekko strawnie :/
jestem zła na Małża. zostawił nas i polazł oddawać się swoim pasjom. j tam wolałabym z nim, ale ja to ja. muszę częściej zostawiać go samego, przez chwilę później docenia moje towarzystwo, zacne jakby nie było :P
dupa w troki!
pożarłam, to jest - pół kg w górę. no ale nie można bezkarnie nażreć się, nawet samym ryżem! może to i dobrze? bo dostałam takiego wkurwa, że aż mam ochotę poćwiczyć :P
no i to był właśnie fajny dzień!
wywlokłam starego za uszy z domu :D
taka pogoda, że aż żal dupę ściskał w 4 ścianach (mam nadzieję, że nie z azbestu) naszego blokowiska. miał być wielki spacer, ale wielkie to my mamy tyłki (tzn. ja, bo do jego akurat nie mogę się przyczepić) i nam się nie chciało. wywaliliśmy się na ławce w słońcu, Maja zasnęła, jak tylko sztachnęła się świeżym powietrzem. i oddaliśmy się błogo, zabranym ze sobą, lekturom. małżu czytał na głos śpiącej córze (każą czytać od pierwszych dni życia, to czyta, nie ważne, że dziecko śpi :P). czytał bite 2h. a cóż to można tak długo czytać dziecięciu? jak to co - poradnik, jak rzucić palenie :) ja próbowałam odnowić dawną znajomość z Jakubem Wędrowyczem, ale przyłączyłam się do Mai. monotonny głos Małża plus ciepełko promieni słonecznych sprzyjały temu. cudownie :D
i muszę się pochwalić, no muszę! bo to było takie wielkie coś. a znajomym nie mogę, bo zawsze palną coś później na temat i Małżu się peszy i dobre nawyki się nie utrwalają...
w drodze powrotnej Małż przeprosił mnie na moment, bo musi za potrzebą i udał się w kierunku ogródków działkowych, zmykając przed moim biadoleniem, że to niekulturalne, a właściwie to chamskie, że ludzie tu przyjeżdżają odpocząć, a on im chce nalać na próg itp itd... zeźlona poszłam dalej sama z Małą. wylazł po chwili z tych działkowych chaszczy, trzymając się za brzuch. lecę, pędzę, co się stało, a ten mi wiechcia zza pleców wyciąga. a wiechciu jest rasy tulipan, barwy czerwonej. zrąbałam na czym świat stoi - że buc, że prostak, że jak można ludziom z ogródka zarąbać, że pewnie starsi, poczciwi. Małżu zwinął uszy po sobie. jak już ucichłam, to zaczął się tłumaczyć, że on wcale nie siku, że wcale nie ukradł, że poszedł do Pani kupić dla żony, a ona nie chciała pieniędzy, dała mu, ucięła, mogę sobie sama sprawdzić. no i był cięty wiechć...
a tak w ogóle to tulipanów nie znoszę, szczególnie tych ciętych. wiechcie jedne szybko więdną i trzymaj tu takiego zdechlaka. wszyscy moi znajomi o tym wiedzą, tylko nie Małż. a powiedzieć, to ja mu już nie powiem, bo wiecie - chodzi o to utrwalanie nawyków. ja tam kwiaty dostawać lubię, szczególnie bez okazji. a on jakoś dawać to nie za bardzo. raz dostałam bukiet polnych, nazbierał i przytargał, ale to jeszcze przed ślubem, to się nie liczy - wiadomo, starał się. raz kupił na rynku podczas spaceru, bo powiedziałam, że jak kupi, to udam, że tej rozmowy nie było. poleciał, kupił - tulipana oczywiście. no to kułam żelazo- że cudny, że piękny, że w ogóle. no i się nawyk chyba utrwalił, szkoda, że akurat na wiechcie... :P
a tak poza tym, to obżarłam się dziś, ile wlezie. wydawałoby się, że to niemożliwe przy takiej ilości dozwolonych składników w mojej diecie, a jednak. napchałam się ryżu z warzywami i wafli wyżowych. brakuje mi mleka. kupiłam kokosowe, łudząc się, że będę miała namiastkę małej białej (zbożowa + kokos = tfe). pomimo, że nie bałdzo - mdłe takie jakieś - to wychłeptałam ze zbożową i z kaszką ryżową. teraz pękam tu sobie przed komputerem. to się Glover ucieszy jutro rano... ;)
poematum epopeium nudno mi tum..
potrzebuję kreatywnego zajęcia, natychmiast! albo towarzystwa, cokolwiek!
posprzątałam, nie gotuję, nie chce mi się, siedzę i się nudzę. mała śpi. i dobrze, niech śpi na zdrowie. poczytałabym, dawno nie czytałam... ale nie mam nic :/ jak się nie rozwijasz, to się cofasz. ja się cofnęłam o parę lat
dawny znajomy zwykł mawiać, że ludzie z pasją się nie nudzą nigdy. może i prawda, ale ja nie miewam pasji. co najwyżej chwilowy zapał :/
drażni mnie dziś wszystko. baby od ulotek (nie wiem czemu, upatrzyły sobie moje mieszkanie do dzwonienia. codziennie. po kilka razy dziennie. budzą mi małą. postanowiłam, że koniec dnia dziecka. więcej nie wpuszczę. litowałam się, bo taka praca, ale teraz jestem frajer pompka - wszyscy dzwonią do mnie). wkurzają mnie pro-emerytalno-ustawowe spoty na tvn (może gdzieś indziej też je puszczają, ale ja oglądam tylko tvn, a właściwie to leci cały dzień gdzieś w tle...). moje marketingowe ucho jest zbyt wyczulone na manipulację. aż się boję, ile osób da się tak szczuć na innych...
dobra, znalazłam zakurzonego Wędrowycza Pilipiuka :D:D:D idę oddawać się przyjemnościom :)
i wszystko leci dalej
za nami masakryczny tydzień i jeszcze gorszy weekend. od wczoraj, póki co, odpukać, jest dobrze.
moja pierś doszła całkowicie do siebie, sama uporałam się z tym ropniem (wracając ze szpitala, kupiłam rywanol, mając nadzieję, że mi po nim trochę ulży. okład załatwił sprawę do wieczora - takie proste! szkoda tylko, że lekarze na to nie wpadli, tylko kazali łykać paracetamol :/)
Maja cierpiała dużo dłużej :( pediatrzy w naszym mieście nie mają doświadczenia w chorobach dermatologicznych, a dermatologa mamy za 2 tyg! (wiem, wiem - można by iść prywatnie, ale ja tu nie znam specjalistów, a wiem, że ta przychodnia specjalistyczna w szpitalu to jedna z lepszych w kraju. teraz już kryzys zażegnany, więc możemy czekać na wizytę. ale zastanawia mnie, jak można kazać czekać 3 tyg dziecku w takim stanie!!!!)
metodą prób i błędów, przy pomocy wujka googla i raz w życiu pożytecznych forum, postawiłam na alergię na rumianek. mąż się ze mnie śmiał, że to niemożliwe. wyszukał jakieś mądre artykuły o alergiach, gdzie mądrzy ludzie twierdzili, że rumianek uczula niezwykle rzadko, więc stwierdził, że to niemożliwe. ale ja już usunęłam z naszego życia wszystkie możliwe alergeny, a jej stan się nadal pogarszał. przestudiowałam wszystkie składy leków, kosmetyków, wszystkiego. w produktach na ząbkowanie jest rumianek. zaczęłam szperać po forach, a tu co druga mama pisze, że jej maluch jest uczulony na rumianek! odstawiłam wszystko, zaczęło się polepszać, tylko jeszcze wysypka została na nóżkach. i tu proszę- mama (jest przekochana! przyjechała do nas, choć ma 200km natychmiast. nie wiem, jakbym dała sobie bez niej tu radę) kupiła nam na weekend 2 paczki pampersów sleep&play w promocyjnej cenie, bo doszło już do tego, że pieluszkę musiałam zmieniać nawet i co 15 min, inaczej strasznie płakała z bólu. a te pieluszki mają wyciąg z rumianku. to już mnie upewniło na amen. nie ma rumianku, jest duuuużo lepiej.
musiałam wam się wyżalić, bo to normalnie dla mnie jak jakiś koszmar. serce pęka, jak taki maluszek musi tak cierpieć :(
a w temacie, bo w końcu to serwis o odchudzaniu, waga leci w dół, bo i nie ma innego wyjścia. nadal jem tylko kleiki ryżowe, indyczka, marcheweczki i buraczki. cud, miód i orzeszki...
boli :(
cały czas, od wczoraj, już nie wytrzymuje :/ byłam w szpitalu - miejski szpital specjalistyczny - no specjaliści, że by ich trafił! obmacali, zrobili mi usg piersi i stwierdzili, że oni tu nic nie widzą. nie ważne, że wyje z bólu, nie mogę nawet się ubrać. oni nic nie widzą... boli? no to wziąć przeciwbólowy. matko!!!!straciłam pół dnia, skończyło się na tabletce i boli nadal.... dooopa zbita!