to walka do końca życia... 106,4
Im więcej ważę tym trudniej mi się odchudzać! To normalnie paranoja jakaś. To tak jak alkoholizm. Z całą świadomością swojego stanu to piszę. Jestem uzależniona od cukru i węglowodanów. Nie mogę się wyzwolić. W ciągu ostatniego roku zaczynam 3 raz dietę. Raz sama, raz z dietetyczką i teraz znowu dietę dąbrowskiej. Wytrzymałam dwa dni i przerwałam. Normalnie w depresję popadam z tego powodu, bo otyłość w głowie siedzi. Wydaje mi się czasem, że to powinno być leczone przede wszystkim przez psychologów od otyłości i problemów z żywieniem, dieta później... Ciężko mi, mimo iż wiem że "idealna" waga zawsze jest możliwa.
Pomału waga spada, jest 87... :)
Bardzo pomału, kiedyś po 10 dniach spadało 4 kg, teraz po 20 dniach.... Ale pilnuję się już 10 dzień... na diecie dr Dąbrowskiej. Czuję się dobrze... wygładziła mi się twarz, nie czuję głodu. Jasne, że jak wczoraj na imprezce widziałam pyszne ciasta, to mnie "skręcało", ale ogórek korniszony też jest smaczny...
pasek postępu i wykresy...
Jak sobie zobaczyłam ile razy w ciągu 2 lat waga mi wzrosła i spadła, to się załamałam.... Co zrobić żeby była stała... nie mam pomysłu. Od stycznia znowu walczę od 92 kg, po mału w dół. Ale po mału. Mam silniejszą motywację niż ostatnio. I wizualizację nieziemską - patrzę na siebie w takiej bardzo ciekawej bluzeczce
, no za jakieś 20 kg, to ładnie, ładnie w niej wyglądam ;)
Przewidywania się nie sprawdziły, zaczęłam pracę i nieregularność sprawiła, że toczę się... Jest takie powiedzenie - Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą! Więc każdy dzień walki ze swoim apetytem i ciągotami to zwycięstwo ;) Ależ ze mnie wojownik ;)
Uświadomić sobie, że moja otyłość jest generalnie najważniejszym problemem w życiu, który rzutuje nawet na kolokwialnie - łóżko... Toż to szok... powodzenia wszystkim życzę i niestety, trzeba się dzieciakami zająć. Chociaż jak słyszę - śniadanie same sobie zrobiły... Uffff
No,to koniec z mrzonkami
I po miłej beztroskiej przerwie waga z 74,3 - najniższej w ostatnich latach skoczyła na 87,3. Drobnostka, jakieś pół roku i wszystko będzie po staremu... Od poniedziałku trzymam dietę, właściwie ostrą dietę, dzisiaj waga 84,8... czyli 2,5 kg do przodu. Mam tylko jedną myśl w głowie - będę chuda. Ale nie martwcie się - jem same dobre rzeczy - warzywa w każdej postaci, jabłka grejfruty - i tak przez 6 tygodni, tylko kawę pijam, a nie powinnam w tym czasie. Ale może przestanie mi smakowac. Dzisiaj minął ciężki dzień. Smutno się zaczął, najsmutniej jak odchodzą znajomi i wiadomo, że już nie wrócą, tak nagle. Ale wiara pozwala mi patrzeć na to w innej perspektywie... ja też niebawem tam pójdę, życie to tylko chwila. Takie myślenie choć przez chwilę zmienia. Było dzisiaj więcej czasu na przytulanie, rozmowy z rodziną, dzieciaki na kolanach, był inny wymiar i myśl, że nie to jak wyglądam jest najważniejsze w tym życiu (co nie oznacza, jakobym nie chciała schudnąć - muszę schudnąć dla normalności - otyłość nie jest normalnością - to działanie przeciwko sobie, przeciwko życiu...) Praca bardzo mnie satysfakcjonuje ale też bardzo pochłania. Czuję się bardzo dobrze wynagradzana, ode mnie zależy kiedy i ile będę pracować. A jeszcze niedawno tylko marzyłam o pracy.... jedno jest pewne trzeba marzyc a Bóg i tak to wszystko weryfikuje i daje co najlepsze...
Dla samej siebie piszę...
Praca rozpoczęta, a waga w górę, stresów dużo a z wagą nic... Cieszy mnie myśl, że marzenia tak szybko się spełniają, w sumie zawsze lepiej niż to sobie wymyślę... Ale już znowu nie mogę na się w lustrze patrzyć - znowu ważę 81 kilogramów, tylko to mi po głowie łazi, próbowałam białek, ale się źle czułam i po 3 dniach dałam spokój. Mam dużo wyjazdów, właściwie wszystkie weekendy zajęte i z dietą nie dam rady. w pracy nie jem nic, a jak wrócę koło 17 - tej do domu, to się zaczyna. Ja już nie mam do siebie siły, jestem obrzydliwa, gruba i ta myśl zatruwa całe moje życie. Bo może cholera poważniejszych problemów nie mam. Jestem ciągle wściekła na siebie i mężowi wmawiam, że to przez niego, bo mu moja grubość przeszkadza i jeszcze się z nim kłócę. Wykończy mnie ten tłuszcz! I czuję się strasznie bezsilna, bllleeeeee!!!
Elegancko, bardzo elegancko!!!!
Przytyłam 5 kilogramów... I jeszcze nie mogę wyhamować... Mam przecież cel 65 kg... i było już blisko. I znowu jest daleko - mój model grubas wyskoczył bo według bmi mam już otyłośc. Na własne życzenie! Zaczynam jeszcze raz - od teraz... Ja muszę ważyc te 65 kg, no dobra marzy mi się 62... Prawdopodobnie idę do pracy. Stracha mam jak nie wiem, bo w sumie 8 lat siedziałam w domu z dziećmi. I teraz muszę przeorganizować wszystko, najbardziej mi szkoda najmłodszej, bo chyba będzie musiała iść do żłobka... Buuu, a w sumie nie muszę iść strasznie do pracy, no ale kiedyś trzeba a tu się dobre stanowisko szykuje, tylko odpowiedzialne... trochę się tego boję.
udało się!!!
Udało się cały jeden dzień wytrzymać!!! Z normalnym jedzeniem, tylko teraz głodna jestem, a herbatka nic nie pomaga... Ale chyba wolę to uczucie i mniejszy brzuch niż sytość. Jestem szczęśliwa, bo każde takie 24 godziny to malutki kroczek do przodu. Wstyd tylko, że było już 74 i znowu trzeba czasu, by do tego wrócić. Żebym chociaż nie tyła już... muszę wymyślić coś dobrego, w sumie to plan mam, ale z realizacją coś nie wychodzi.... Jestem od wczoraj samotną matką, bo mąż "w delegację" pojechał... Na szczęście wraca jutro, ale dzieciaki chodzą i marudzą, że tęsknią - znaczy, że kochają! ;)
Nie mogę bez Vitalii - czyli Was
No, nie mogę!!! Poczytałam sobie pamiętniki i znowu chcę wrócic do odchudzania. Przez czas jak mnie tu nie było przytyłam 2.5 kg. Jutro moje urodziny - miało byc 65 kg - jest 76. Jeszcze tyle do zrzucenia... Na szczęście zima się zaczyna, a to dobry czas na odchudzanie dla mnie. Najgorsze jest moje głupie myślenie - ciągle łapię się na tym, że jedną z pierwszych myśli rano - jak się nie dietuję - jest myśl, że się nie cierpię! \Przecież nie można być ciągle wrogo do siebie nastawioną!!! Tak poza tym - co wewnątrz mnie, a co ściśle wiąże się z moim wyglądem - jestem szczęśliwa, mam dobrego męża, dom, 4 przecudownych, mądrych dzieciaków, ciepło relacji, ciepło domu, dużo odwiedzających nas ludzi, znajomych, marzenia. Codziennie jest za co dziękować!
Jutro jeszcze jem normalnie. ale od czwartku zacznę znowu dietę. Muszę!!! I chcę!!!!
75,2
Mam 75,2 - czyli wszystko w sumie zgodnie z planem. Coraz wolniej chudnę, czasem tyję i chudnę - i wtedy mam doła. W sumie już "niedużo" zostało, ale taka pokraczna się robię... chyba już mi tak zostanie, bo przecież nie dam rady wyćwiczyć to sadełko i nie wiem, co jeszcze.... Ale jak się przykryje, nie jest źle! Dobranoc idę spać :)
Niewiele, ale w dół!
Przez ostatnie kilka dni jakoś tak mało mnie ubyło, ale ubyło. W szafce głęboko schowany leży 3-bit - mój ulubiony baton. I tak sobie pomyślałam, że jak skończę te 6 tygodni, to go sobie zjem. I co? I to bardzo źle wróży!!!! Ale nad tym pracuję, a batonika i tak zjem, bo to moja nagroda za moje 42 dni... Może jak znajdę jakieś zdjęcia z wagą 100 kg to wkleję, ale wtedy chyba jakoś nie chciałam robi zdjęć. I się sobie nie dziwię, ale jakie ja zaczęłam super sałatki z samych warzyw robić! I one mi normalnie smakują, nie oszukuję siebie, po prostu są smaczne, z rukolą i bez i to bez żadnych olejów, majonezów - tylko trochę soli i duuużo pietruszki. Tylko jak tu dzieciaki do tej zielenizny przekonać...