Dietka w pracy: urozmaicone, w regularnych odstępach czasu posiłki, ale jakoś wygłodniałam (kanapka z żółtym serek i ogórkiem curry, kanapka z łososiem, surówka z kapusty, pomidora, ogórka, jabłka).
Potem obiadek na ciepło (warzywka na patelni: cebula, pieczarki, papryka, cukinia, podlane sosem sojowym, dorzucone uprażone orzechy włoskie, plus jakieś mięsko z niedzieli-żeby się nie zmarnowało, do tego surówka z kapusty, i zagryzione pajdą chleba z twarożkiem i pomidorkiem. Pycha!!!
Kolacja z mężem - gorący rosołek od mamusi, mąż do łóżka, bo przeziębienie go trzyma i nie puszcza, a ja z dzidzią na podłogę, czynić wygłupy, poćwiczyć te obiecane 30 minut z zakładu, dzieć próbował ze mną, super to wygląda jak 1,5 roczne dziecko robi z matką przysiady:):)
I byłoby super, gdyby obyło się bez cukierków od sąsiadki, ciasteczek i rodzynek, które dzieć pogryzał.
I gdybym wychlała te 2 litry wody bądź herbaty.
I gdybym nie pochrupała tego, co na dziś zrobiłam sobie do jedzenia do pracy.
Ale cóż - może dziś się uda lepiej.