Dzisiejszy jadłospis ze zdjęciami (prawie wszystkiego )
Ostrzeżenie - czytając te wywody po napisaniu całego wpisu... wiem, że to może dla was wyglądać śmiesznie. Żałośnie. Więc błagam, takie komentarze sobie darujcie - piszcie tylko wtedy, jeśli naprawdę chcecie jakoś pomóc :)
Uprzedzając komentarze, które mogą się pojawić - wiem, że to jest bardzo mało. I monotematycznie.
Ostatnio mocno zdałam sobie sprawę z tego, że po prostu mam problem z jedzeniem. Pod koniec października zaczęłam ograniczać kalorie do 1000 dziennie. Nie z chęci schudnięcia czy poprawienia figury - miałam wtedy baaardzo ciężki czas i nie wiem, chyba kontrola tego co jadłam po prostu polepszała mi nastrój, bo była to jedyna rzecz, jaką mogłam kontrolować w swoim życiu.
Od października schudłam ponad 15 kilogramów. Mam prawie 170 cm wzrostu, jeszcze w wakacje ważyłam 64 kg, dzisiaj rano waga pokazała 47.5.
W sumie już od dłuższego czasu zaczęłam zauważać, że dzieje się ze mną (i z moją psychiką) coś złego. Na początku nie wykluczałam z diety żadnego posiłku, po prostu starałam się zmieścić w limicie kalorii. Dzisiaj ponad połowa normalnych dla wszystkich produktów jest dla mnie "zakazanych" (co już widać po samym dzisiejszym jadłospisie). Mam tylko kilka takich safe foods, które mogę jeść bez stresu. Są to jogurty naturalne, płatki owsiane, płatki ryżowe, gorzka czekolada i musli (ale oczywiście mocno ograniczone). Jeszcze dwa tygodnie temu jadłam też na posiłek kromkę chleba razowego ze smażonym jajkiem i dużą ilością warzyw, ale dzisiaj już nawet taka "kanapka" (dosłownie kromka suchego chleba z położonym na wierzch jajkiem) jest czymś, co po prostu... boję się zjeść.
Do marca jeszcze nie było ze mną tak źle. Owszem, wiele restrykcji co do jedzenia, bardzo małe porcje, ale jednak codziennie jadłam to 1000 kcal na różny sposób (a to zupa, a to jakieś wafle razowe w czekoladzie, warzywka na patelnię, dużo jajek). Od połowy marca, praktycznie z dnia na dzień ograniczyłam kalorie do 600-700 dziennie. Dlaczego? Kurczę, tak naprawdę sama nie wiem. Plany wtedy miałam ambitne (pisałam o tym nawet wpis na forum) - od kwietnia miałam zacząć basen i w tym samym czasie przejść na stabilizację, stopniowo zwiększać kalorie i porcję zwiększając przy tym ilość ruchu (przez cały ten czas nie uprawiałam żadnego sportu, a basen po prostu kocham i chciałam tylko wymodelować sobie sylwetkę z obwisłej skóry, która została po tak nagłym zrzuceniu tylu kilogramów :) )
Ale plany planami, a w mózgu coś mi się poprzestawiało. I od połowy marca nie jadam codziennie właśnie około tych 600-700 kalorii. Czasem jest to np. 560, czasem 760, ale nawet do 800 nigdy nie dobijam. Do tego doszedł oczywiście ten basen - praktycznie codziennie godzina na orbitreku wodnym (mój park wodny oferuje coś takiego jak siłownia wodna, ogólnie super sprawa).
W połowie marca ważyłam jakieś 52 kg, minął miesiąc, a na wadze jak pisałam wcześniej, 47.5..
Wiem, że to nie jest w porządku. Wiem, że nie mogę żyć w taki sposób, bo co to za życie tak naprawdę? O jedzeniu myślę CAŁY CZAS. Non stop, na uczelni, w pracy, nawet w nocy śni mi się, że jem! Kocham jedzenie, co jest strasznie ironiczne, bo tak naprawdę praktycznie nic nie jem. Nie mogę na niczym się skupić, wszystko obraca się wokół jedzenia, kalorii, następnego posiłku, mojej wagi..
Chcę to zmienić, naprawdę. Czasami przeglądam coś w internecie, oglądam fimiki na youtubie zdrowych, wysportowanych dziewczyn i w takich chwilach czuję, że mogę to zrobić! A sekundę później zamieniam się w zupełnie inną osobę, zaprzeczam sama sobie i dalej brnę w restrykcję... Samo napisanie i dodanie tego wpisu zajęło mi jakieś 4 dni - za każdym razem kiedy znajduję w sobie siłę i wolę, kiedy chcę przyznać się wszystkim, że mam problem - pojawiają się te złe myśli, które mówią mi, że nie robię nic złego, że postępuję dobrze, że dobrze mi jest w takim stanie..
Czy jest mi dobrze w takim stanie? Nie potrafię sobie nawet odpowiedzieć na to pytanie. Od 3 miesięcy nie mam miesiączki, włosy wypadają garściami, skóra jest okropnie sucha, żadne zadrapanie czy siniak nie chce się wygoić. Ale najgorsze jest chyba zimno, bo zimno mi jest cały czas. Dzisiaj tak pięknie świeciło słońce, na polu jakieś 18 stopni, wszyscy w sweterkach lub zwykłych bluzkach a ja w swetrze, szaliku i moim zapiętym futerku... Nie mogę też spać - od jakich 3 tygodni codziennie budzę się rano o 4, 5 - i już po spaniu. Nawet jeśli kładę się spać po północy. Chodzę zmęczona, rozdrażniona..
Chcę jeść więcej, ale się boję. Pomimo tego, że moja waga jest dosyć niska (zdaję sobie z tego sprawę), to nie wyglądam na wychudzoną. I to jest najgorsze, bo gdybym to faktycznie widziała, to łatwiej byłoby mi się wziąć za siebie. I nie mówię tak dlatego, że mam zaburzone postrzeganie samej siebie - ja nigdy (ani ważąc 64 kg, ani ważąc 48) nie uważałam siebie za grubą. Pewnie, wtedy miała trochę więcej "ciałka", ale wyglądałam dobrze, normalnie, jak każda osoba w moim wieku. I teraz też tak wyglądam, nawet w opinii innych osób. Jestem po prostu szczupła, tak jak wiele dziewczyn wygląda naturalnie. Ale strach przed jakimkolwiek przytyciem po prostu mnie paraliżuje.
No ale kończę ten wywód, bo jest baaardzo długi, a ja mogłabym jeszcze pisać i pisać. Ale muszę się tym z kimś podzielić, bo naprawdę chcę zmienić swój stan.
Dzisiaj postanowiłam, że zmiany wprowadzę metodą bardzo małych kroczków, żeby po prostu powoli pracować nad psychiką i dążyć do celu :). Wiem, że zdrowie psychiczne jest ważniejsze niż wygląd i powinno stać na pierwszym miejscu! Na pewno muszę pracować nad swoją relacją z jedzeniem!
Tak więc wczoraj, po dłuuugich walkach z samą sobą postanowiłam, że przez następne dni postaram się dobijać do 800 kcal dziennie. Niby "tylko" tyle, ale dla mnie "aż" tyle. Powoli, ale skutecznie do przodu.
Muszę wam powiedzieć, że dzisiaj chyba nawet udało mi sie odrobinkę przeskoczyć ten próg. BARDZO małą odrobinkę, ale nawet kilka kcal zmian na lepsze robi chyba różnicę, prawda?
Wiem, że niektóre z was na pewno będą pisać, żebym od razu wskoczyła na swój poziom ppm i potem dodawała co tydzień sto kalorii. Ale swojej psychiki naprawdę nie przeskoczę. Ja nie chcę ze sobą walczyć, ja chcę się wyleczyć.
Okej, już serio kończę pisanie i przechodzę do meritum, czyli mojego dzisiejszego menu :) Chętnie z wami porozmawiam, odpowiem na jakieś pytania czy po prostu się zapoznam, więc jeśli chcecie, to po prostu piszcie :)
Moje "menu" jest bardzo monotematyczne, bo tak jak pisałam - jest naprawdę nie wiele rzeczy, których nie boję się jeść. Po czasie pewnie zauważycie też, że zawsze jem w tej samej misce, tą samą łyżeczką.. to też się niestety ostatnio u mnie w zachowaniu pojawiło.
1. Śniadanie - 7:00
Płatki ryżowe gotowane na wodzie (mam nietolerancję laktozy) 40g, z połową łyżeczki kakao Nesquick (dla smaku) i cynamonem. Do śniadania zawsze jem jeszcze kosteczkę gorzkiej czekolady 80% (piję bardzo dużo kawy i drgają mi powieki hah) - razem 185 kcal.
Dzisiaj wyjątkowo kawy na śniadanie nie było, było bardzo wcześnie i nie chciałam ekspresem budzić domowników :)
2. Drugie śniadanie - 10:30
Sałatka z ogórka gruntowego i pomidora (przegryzka w pracy) - ok. 50 kcal. Tutaj zdjęć niestety nie mam, za szybko zjadłam, nawet nie pomyślałam ;)
3. Obiad - 13.30
ZOTT jogurt naturalny (bez laktozy) 180g, musli wielozbożowe pełnoziarniste (benus) 20g, żytnie płatki zbożowe (Milzu) 10g + cynamon do smaku - 230 kcal.
Do czasu obiadu wpadła butelka wody niegazowanej (700 ml) i dwie herbaty miętowe.
4. Podwieczorek - 18:00
Znowu ogórek z pomidorkami koktajlowymi (tyle, ile jeden duży pomidor) z pieprzem, + 5 orzeszków ziemnych (takich w skorupce, do łupania. Tak wiem, że aż takie szczegółowe odliczanie nawet głupio wygląda..) - znowu ok. 50 kcal, tych orzeszków nie będę liczyć (nawet nie wiem jak, na zdrowie!)
Później czarna mocna duża kawa z cynamonem *u*
Spróbowałam w tym czasie jeszcze marchewki z groszkiem z zasmażką.. tylko jedną łyżkę, na więcej nie potrafiłam się zdobyć, chociaż baardzo kocham, jedna z moich ulubionych potraw :(
5. Kolacja - 21:00 (zazwyczaj jem odrobinę wcześniej)
ZOTT jogurt naturalny 180g, pół łyżeczki kakao, musli orkiszowe (Vivi) 30g, żytnie płatki zbożowe (Milzu) 10g, + cynamon - 270 kcal
I herbatka na trawienie, chyba nawet zrobię sobie zaraz jeszcze jedną bo jakoś mam ochotę ;)
RAZEM - 785 kcal. Z tymi niewliczonymi orzeszkami i łyżką potrawki idealnie :)
Ponadto dzisiaj (chyba 3 raz w tym miesiącu) nie byłam na basenie (zawsze godzina na orbitreku), więc przygotowując kolację lekko mną "trzepało" z tą myślą, czy w ogóle to zjeść.. ale zjadłam, było pyszne, staram się o tym nie myśleć :)