Zaczynam to całe odchudzanie, diety, ćwiczenia. Mam plany oraz ideały, do których dążę. Zawsze chciałam być taka jak inni. Nie potrafię zaakceptować siebie. Nie mogę nawet na siebie patrzeć w lustrze, nie chcę tego. Jestem nieśmiała, skryta w sobie, wycofana. Tak właściwie nie ma mnie. Zaczęłam to robić dla siebie. Głównie dla lepszego ciała, ale i pewności siebie. Początki uświadomiły jakie znaczenie ma dieta. Źle się do tego zabrałam. Kontynuuję to już od początku roku. W sumie efektów nie ma prawie w ogóle. Co prawda cm zniknęły ale ja nadal widzę tamtą mnie w odbiciu. Mam już maj. Chciałam lepszej siebie, ale się nie doczekałam. Codziennie katuje mnie sumienie, że zmarnowałam ten czas. Obijałam się i z tego wszystkiego nic nie wyszło. Miało być dobrze, ale znowu popsułam. Teraz zaczęłam sobie odpuszczać. Codziennie jakaś nowa okazja by zgrzeszyć. Mówię sobie: to tylko jeden kawałek, przecież sobie zasłużyłam. W rzeczywistości wcale tak nie jest. Może zaczynam już przekraczać granicę między zdrowym rozsądkiem? Jeśli sumienie ma mnie katować za każde jedno ciastko, czekoladę, loda to wolę tego nie jeść. W sumie wcale tego nie potrzebuję. To tylko wewnętrzny głos, który tylko czeka aż wyciągnę rękę. To wszystko mnie ostatnio męczy. Mam tego dość. Tylko upadam i płaczę. Nie potrafię się podnieść. Odpuszczam sobie. Wszystko tłumaczę jednym wyrazem: JUTRO. Przeklęte słowo, które jest tylko złudzeniem. Myślę tak codziennie, ale tylko popełniam błąd. Wpadam w pułapkę. Spadam w otchłań. Jednak wiem, że nie mogę się poddać. Mimo tego zmarnowanego czasu nie zamierzam odpuszczać do końca. To wszystko daje mi kopa do działania. Jestem wkurzona, ale i zdeterminowana do tego aby się podnieść i pójść dalej.