To uczucie, kiedy napisałaś elaborat i wszystko szlak trafił w jednej sekundzie....
A było to mniej więcej tak...
Dzisiejszy dzień dietowo był całkiem dobry. Nie liczę kalorii, ponieważ męczy mnie to psychicznie. Najlepsze jest to, że znane mi są różne techniki odchudzania, różne diety, makro i mikro składniki również nie są mi obce. Na pamięć znam składy i kalorykę niektórych produktów, potrafię obliczyć swoje PPM, CPM i ile kalorii powinnam jeść, by być na redukcji. W TEORII jestem mistrzem odchudzania, czasami miałam wrażenie, że mam większą wiedzę w tej dziedzinie niż mój dietetyk... Ale jak widać nie potrafię sobie pomóc.
Dlaczego? Bo za bardzo kocham jedzenie. Jestem silnie przyzwyczajona do konkretnej smakowitości posiłku, która sprawia mi radość. Smak sprawia mi ogromną przyjemność. Jeśli zjem coś, co nie do końca spełnia moje oczekiwania smakowe, jestem poirytowana i zła.
W związku z powyższym..
Plan na najbliższy tydzień jest taki, by jeść to, co najbardziej lubię, ale w bardzo kontrolowanej ilości, owszem bez liczenia kalorii, jednak z dużą kontrolą i przemyślunkiem.
Ziemniaki? Pewnie! Ale połowę mniej niż dotychczas.
Żółty ser? Jak najbardziej! Ale plaster, nie trzy.
Majonez? Proszę bardzo! Ale pół łyżeczki,a nie dwie łychy.
Masło? Jasne! Ale cienko posmarowane na kromce.. itd.
Myślę, że już dzięki takiej kontroli utnę baaaardzo dużo z mojej codziennej kaloryki. W końcu nigdzie mi się nie spieszy i tak jestem gruba.... Prawda?