Pożegnałam się z głodówkami.Powiedziałam sobie: Dość! Po co się katować, skoro i tak nie ma ŻADNYCH efektów? Przyznam wam się bez bicia... w zeszłym miesiącu stosowałam kopenhaską. Fakt, schudłam- ale co z tego? To było chwilowe! 12 dnia zjadłam tabliczkę czekolady i małe laysy. Następnego dnia było jeszcze gorzej z żarciem- resztę możecie sobie dopowiedzieć patrząc na moją wagę.
Muszę trochę zwolnić. Mój duch nieraz krzyczy: jeść, jeść, jeść! Jakbym przed chwilą przebiegła maraton lub zdobyła kilimandżaro- tzn. jakbym właśnie straciła całą energię i trzeba ją szybko odrobić!
Jakiś czas temu natknęłam się na stronę wilczogłodnej. Kto czytał, ten wie... Mój Gadzi jest ogromnych rozmiarów i ma niezłą siłę perswazji, skoro aż tak mnie kontroluje (albo raczej pozbywa kontroli Profesora)
Pomyślałam sobie: skoro tak na mnie działa ograniczenie jedzenia, to będę jadła więcej! Ale nie słodyczy/ fast-foodów etc..
Obowiązkowe śniadanie- które zastępowałam kawą.
Do pracy: II śniadanie plus przekąski (marchewka, jabłko itp)
Po pracy: Pożywny obiad = zmiana proporcji między surówką/warzywami a makaronem/ziemniakami/ryżem.
Podwieczorek! - posiłek przedtreningowy.
Bezpośrednio po treningu odżywiam mięśnie- aby rosły w siłę - węglowodany proste.
I kolacja. Białko + Tłuszcze + Warzywa
Co do treningu póki co.. 2x w tygodniu siłownia (oczywiście z nastawieniem na trening siłowy, nie tylko cardio) i 2x biegi.
Rower mam na co dzień - zasuwam nim do pracy (co prawda dopiero od miesiąca)
Chcę w końcu osiągnąć jakiś sukces i zatuszować moje porażki.
Wieczorem odezwę się do Was z moim planem posiłków i treningowym.
Jesteście ze mną?