Mój syn jak to w weekend przystało wstał 6,40.
I jak zawsze o tej godzinie nie pamięta że ma tate,tylko mama i mama.
Szczerze mówiąc nawet próbowałam nie zwracać na niego uwagi (wyrodna matka) z myślą że zacznie budzić Pawła,ale tak mnie całował że nie miałam wyjścia i wstać musiałam.
Później okazało się że mój laptop wyzionął ducha.Moj mąż mnie pocieszył że siadł dysk,a w związku z tym że nigdy nie miałam czasu zrobić kopi zapasowej moich służbowych dokumentów one poprostu przepadły.
No i w końcu parówki...
Dokładnie na 5 minut przed obiadem dopadła mnie głodzilla :(
Pochłonełam dwie parówki z połową kromki chleba,zaraz po tym obiad,do tego dwa keski piersi z kurczaka z Jaśkowego obiadu,połowe ziemniaka i mandarynki z sałatki.
I wcale,ale to wcale nie jest mi z tym źle.
Zresztą tak sie najadłam że odpuściłam przekąske i kolacje.
Miałam ćwiczyć ale też mi sie nie chce,ale z drugiej strony bieganie za 3 latkiem przez 1,5h po placu zabaw zrobiło też swoje.
Dobrze że dzień sie kończy,szkoda tylko że jutro poniedziałek...
Ehhh...
Miłego wieczoru :)