Witajcie Moi Drodzy!
Od czego by tu zacząć... Jakiś czas mnie tu nie było i trochę się działo... Może powiem tak: na początku było wszystko pieknie, ładnie, fantastycznie, ąz do pewnego momentu, a dokładniej aż do środy 11 lutego. Jestem, co prawda w trakcie sesji, zostały mi jeszcze 3 egzaminy i miałam wrócić o domu dopiero jak to całe zamieszanie się skończy, jednakże okazało się że odrazu po ostatnich zliczeniach zaczynam zajęcia, więc nie miałabym możliwości powrotu do domu przez jeszcze długi czas. Wspomnę tu że mam młodszą, 2-letnią siostrzyczkę która jest przeurocza i tęsknię przede wszystkim za nią. W związku z tym, kiedy okazało się że mam tydzień przerwy pomiędzy jednym a drugim egzaminem, zdecydowałam że wykorzystam okazję na powrót do domu, choćby nawet na jeden. Zapomniałam tylko o jednym... Urodziny babci... Które jak na złość w tym roku zbiegły się z tłustym czwartkiem, więc o ile jeszcze w środę sie trzymalam,pilnowałam tego co jem, kiedy jem i ile to ma kalorii, o tyle w czwartek już nie było tak kolorowo. "Wnusiu ale zjedz jeszcze, Ty nigdy nie chcesz u mnie jeść, zrobiłam pączki, faworki, ciasteczka, musisz spróbować tortu, strasznie wychudłas (za każdym razem kiedy widzę się z babcią słyszę od niej że schudłam, nawet jak przytyję parę kilo ).No i co ja biedna miałam zrobić w takiej sytuacji? Oczywiście że końcu uległam, z czego nie jestem zadowolona. Oprócz tego ostatnio zaniedbałam trochę nawyk picia wody.Jestem jednak dobrej myśli, ponieważ minie trochę czasu zanim ponownie pojawię się w domu, w związku z czym nikt mnie nie bedzie namawiał do jedzenia i sama będę sobie gotowała, a więc istnieje jaka szansa że to moje odchudzanie nie zakończy się fiaskiem, za bardzo mi na tym zależy żebym miała poddać się bez walki.
Tym "optymistycznym" akcentem chciałabym zakończyć moją trochę zbyt rozwlekłą wypowiedź i życzyć Wam wszystkim miłego dnia! Pamiętajcie żeby sie nie poddawać, bo oddanie zwycięstwa walkowerem, to najgorsza z możliwych przegranych :)"don't stop doing what you're doing" Buziaczki :*