Nowy tok myślenia.
Wczoraj wieczorem wlazł mi w mostek jakiś dziwny ból,takie kłucie. Zapewne jakiś nerwoból, ale nasunął pewne myśli.
Biorąc pod uwagę zachorowalność w mojej rodzinie na serce, kwestia schudnięcia nie powinna być kwestią estetyki, tylko zdrowia.
Bo przecież z taką wagą,odżywianiem i trybem życia, jestem na dobrej drodze do wieńcówki, miażdżycy, zawału serca, problemów ze stawami już nie wspominam,bo są.
A kto wie, skąd tak naprawdę wziął się u mojego ojca chłoniak. Może waga też miała na to jakiś wpływ.
I tak z Sebastianem postanowiliśmy,że po wypłacie idziemy mnie zapisać na te zajęcia. Kupimy mi jakieś zwykłe spodnie(bo ostatnie się rozpadły), buty(to samo co spodnie) i sruuuu...:)
Do tego,może uda mi się zmobilizować do marszobiegów. Najgorsze,że okolica nie jest bogata w tereny do tego. A najgorzej codziennie pokonywać tą samą trasę, bo się nudzi i traci się zapał.
Jestem dobrej myśli. Muszę coś zmienić, bo już wczoraj stanęły mi przed oczami sceny z zawałów mojej mamy... I nie chciałabym podzielić jej losu...
Swoją drogą,biedni Ci moi rodzice. Całe życie tyrali,a na "stare" lata zamiast odpoczywać, to szlajają się po lekarzach.
Całe szczęście,że stan taty się poprawia. Ma mocniejszą chemię i we krwi już wszystko w porządku,w węzłach chłonnych w większości też.Jeszcze tylko podżuchwowe i pod pachami. Ale będzie dobrze i z nimi. Wierzę w to...
Wypaliłam się....
Tak się jakoś nijak czuję. Nie doceniona przez Sebę.
Próbowałam sobie przypomnieć,kiedy ostatnio dostałam od niego kwiaty. I wychodzi,że dwa lata temu w urodziny.
I mimo,że mu wspominam,że było by miło itd...To nic z tego nie ma. A z drugiej strony, prosić się o pamięć,to trochę dla mnie upokarzające i wtedy to nie byłoby takie od niego. To prawie tak,jakbym je sobie sama kupiła.:(
Jakoś straciłam swoje poczucie kobiecości...
Jeszcze jak chodziłam na ten projekt, to czułam się inaczej. Teraz już dwa tygodnie mam przerwę i czuję się fatalnie.Znowu siedzę w domu z Maćkiem i nic się nie dzieje.
Byłam już w sumie na trzech rozmowach w sprawie pracy.I nic. Fakt,ta ostatnia była beznadziejna.Pomijam fakt,że przeprowadzana w Mc'Donalds. Ale warunki były co najmniej śmieszne.
I znowu siedzę i siedzę, myślę i myślę...jak to śpiewa Beata.
Brakuje mi wielu rzeczy...
Wczoraj byłam zapytać o fitness.Może się uda w czerwcu.To koło moich rodziców, więc jakby co, u nich zostawię na godzinkę Maćka.
Wszystko zrobiło mi się obojętne...
Jakiś dołek mnie dopadł.
Wyżaliłam się, to sobie idę.
Udanego weekendu.
Hm...
Dwie rozmowy bez skutku. Doszliśmy z doradcą do wniosku,że może niepotrzebnie wspomniałam o studiach.Tym mogłam wystraszyć. Cóż...Nie ci to inni.
I tak jest całkiem w porządku.A może uda mi się zdobyć staż z tego projektu w dziale HR. Wiąże się to z tym,że wybrałam kierunek studiów już definitywnie. A mianowicie, będzie to zarządzanie zasobami ludzkimi.
Teraz tylko muszę wybrać szkołę,bo znalazłam tą specjalność w czterech.Ale jedna odpada z powodu kiepskiego dojazdu. Korci mnie Akademia Ekonomiczna, bo to państwowa uczelnia i może inaczej się potem trochę patrzy na absolwenta.Ale jest najdroższa i uczyłaby mnie ciotka Seby...Nie wiem,czy to dobry pomysł....
Ze spotkań z doradcą jestem bardzo zadowolona. Świetny facet,zaangażowany w to co robi i widać,że słucha co się do niego mówi.
Co do psychologów,nie komentuję.Bo nawet nie ma co.
Teraz czekają mnie znowu grupowe spotkania. Mam obrane dwa tematy szkoleń: negocjacje i rozwój zawodowy.
Maciek skończył 9 miesięcy.Ma 4 zęby,umie sam zejść z narożnika,zrobić papa jak ma na to ochotę i bije brawo,ale na razie bez okazji;).
Do tego dobija mnie swoimi porannymi pobudkami o 5 rano...:(
Muszę spróbować przyciemnić pokój,może pośpi chociaż do tej 6:30,jak spał kiedyś.
Wagi nie komentuję,bo znowu się rozbestwiłam trochę.:/
Pierwsze koty za płoty
Mam za sobą dwie rozmowy kwalifikacyjne. Do Garmonda mam być zaproszona na drugi etap rekrutacji.Mają dzwonić koło środy.
A z Orange mam mieć telefon do końca tygodnia, czy zapraszają mnie na drugi etap. Ale jakoś nie jestem przekonana,czy zaproszą. Tak jakoś,mimo,że wrażenia ze spotkania pozytywne.
Zobaczymy. To dopiero początek. Cieszę się,że tak szybko w ogóle ktoś mnie zaprosił na rozmowę.
Wiem, jestem starsza i mam większe doświadczenie od mojego ostatniego bezrobotnego okresu.
Ostatecznie zostaje mi spożywczak na osiedlu rodziców. Nie byłoby to głupie nawet chyba. Podobno na początek dostaje się 1000zł. Nie dużo, ale i nie najmniej. Bywa gorzej.
Mam jeszcze trochę czasu. Daję sobie miesiąc. Od lipca już na bank muszę zacząć pracować.
A Maćowi wylazło już trochę czwartego ząbka:)
Tylko przez to ząbkowanie ma problemy z kupkami.Teraz sobie śpi, więc trochę buszuję.
Idę zobaczyć ogłoszenia.
Buziaki.
Są efekty.
Ale nie odchudzania.
Chociaż waga sobie spadła,ale to akurat dzięki zatruciu. Skończyło się tylko na biegunce, ale w nocy męczyły mnie dreszcze, bóle mięśni, było mi zimno, jakbym leżała w śniegu.
Nie zmieniam na pasku,bo może wrócić.
A efekty są w szukaniu pracy. Wysłałam kilka ofert i już mam dwie rozmowy w sprawie pracy w poniedziałek. Do salonu orange na recepcjonistkę (czy jestem wystarczająco reprezentacyjna?;)haha) i na pracownika biurowego.
Aktualnie szukam jakiejś bluzki, w której mogłabym wystąpić na tej rozmowie. Oczywiście co? Jak już znajdę na siebie rozmiar, rozchodzą się w biuście, albo nie mogę się dopiąć w nim.Eh... Pomyśleć,że zawsze chciałam mieć większe cyce;).
Kiedyś w c&a było dużo fajnych, teraz coś kiepsko.Chyba,że tylko w tym w Sosnowcu. Jutro uderzam na targ i może do H&M. Bosz....ale trzeba zainwestować,żeby iść na rozmowę....
Maciejowi wychodzi chyba czwarta jedynka. W nocy była tragedia.Nie śpię praktycznie od 3:30 z dwiema małymi przerwami.Nie mogłam odespać nad ranem, bo musiałam iść na spotkanie z doradcą zawodowym. Teraz mam takie indywidualne właśnie z nim i z psychologiem.
Spoko jest. Tylko jeszcze nie poznałam psychologa.
Zmykam popatrzeć, czy są jakieś oferty nowe.
Pozdrawiam odwiedzające Vitalijki.:)
I po warsztatach.
Naprawdę wiele mi dały.
Teraz czekają mnie spotkania z doradcą zawodowym i psychologiem.
Maciusiowi przebił się trzeci ząb, lewa górna jedynka. Nie było tak ciężko,jak przy tamtych zębach. Trochę kiepskie dwie noce i brak apetytu,ale to wszystko.
Chcę mu jednak zrobić badanie krwi na żelazo. Zrobił mu się zajad i brak apetytu też bywa objawem niedoboru tego minerału. A on jest takim niejadkiem...:( Martwię się tym.
Zobaczymy, co będzie z tym żelazem. I tak muszę zrobić mu badanie krwi na próbę wątrobową znowu,to przy okazji sprawdzimy żelazo.
Tak poza tym,to jest cudowny. Rozgadał się bardzo, trochę drepta trzymany za rączki. Nie chce czasem stawać na czworakach, tylko robi się sztywny jak kijek i wtedy jak się go złapie za rączki, drepta do przodu.
Nauczył się schodzić z naszego łóżka i narożnika. Pełza do tyłu,aż poczuje,że kończy mu się grunt.Potem powoli się zsuwa na dół.:) Sprytna bestyjka.:)
Jest cudowny.
Żeby jeszcze chciał więcej jeść....
Ostatni dzień warsztatów motywacyjnych.
Muszę przyznać,że zadziałały. Trochę mi pomogły, zrobiłam się pewniejsza siebie. Chętniej rozsyłam aplikacje na przeróżne stanowiska.
Nie opuścił mnie strach, ale nie boję się tak zaryzykować.
Nauczyłam się rozmawiać z Sebą.
Szkoda,że dziś ostatni dzień. W przyszłym tygodniu czekają mnie spotkania z doradcą zawodowym i psychologiem, po 3 godziny z każdym.
Jeszcze szkolenie z negocjacji i rozwoju zawodowego.
Nie wiem jak to się stało,ale schudłam podczas tych warsztatów 2 kg.Hm... A wcale tak nie dietowałam. Rano zjadam jakąś kromkę, tam wypijam ze dwie filiżanki kawy, zjadam dwie bułeczki, ciasteczka, u rodziców zjadam jakiś obiad i w domu kolację.
Ważne,że spada.:)
A mój mąż musiał wczoraj zostać z Maćkiem na prawie 8 godzin.
Wieczorem powiedział mi,że jestem dzielna i mnie podziwia,że "sobie wszystko pochytam". Że zajmę się Maćkiem(który umie być męczący), ugotuję obiad, zajmę się domem i mężem.;)
On wyglądał wczoraj, jakby 8 godzin rąbał drzewo.:)
Hehehe...
Ale miło było to usłyszeć. I cieszę się,że miał wreszcie okazję, postawić się w mojej sytuacji i ją zrozumieć.
Pędzę szykować się na warsztaty, bo jeszcze muszę zawieźć Maćka do rodziców.
Buźka dla odwiedzających.:*
Drugi dzień warsztatów.
Było bardzo przyjemnie.Trochę się z dziewczynami/kobietami już zżyłyśmy.To naprawdę niebywałe,jak można się otworzyć przed obcymi osobami. Jesteśmy jak taka grupa wsparcia. A to dopiero drugi raz.
Czuję się już lepiej. Cały weekend myślałam nad swoim życiem,nad tym co powiedziała mi trenerka.
I jest lepiej. Zauważyłam,że bardziej staram się teraz wyszukiwać te dobre rzeczy, a nie te złe.
Nie narzekam.Trzeba coś ze sobą zrobić i zrobię!!!
Może na razie znajdę pracę taką,żeby tylko ją mieć,ale z czasem ją zmienię.Zacznę studiować i nie będę na starość rozżalona,że nic nie próbowałam zrobić ze swoim życiem.
Dam radę!!!
Nie piszę ostatnio
Bo i tak nikt za bardzo do mnie nie zagląda.
Z resztą i wena i czas jakoś nie dopisują.
Zapisałam się, dzięki Urzędowi Pracy, na taki projekt "Mama pracująca nie mniej kochająca" (dla ciekawych www.mamapracujaca.eu ). To taki program dla mam chcących wrócić do pracy.
Generalnie, chodzi o wsparcie i zwiększenie motywacji do działania. Zdecydowałam się na uczestnictwo, bo mam nadzieję,że znajdę na siebie jakiś pomysł.
Tak się zastanawiam,jak można być kimś takim jak ja. Nie mam żadnej pasji. Nie wiem co lubię i co chciałabym robić, czym się zajmować... Jak mam dąrzyć do celu,skoro nawet nie wiem co nim jest.
Wczoraj miałyśmy pierwsze 7 godzin warsztatów z trenerką, która jest psychologiem. Cóż wyszło to, co i tak wiem. Potrafię narzekać,ale nic nie robię,żeby to zmienić.
Tylko jak znaleźć ten swój cel?
Czekają mnie jeszcze indywidualne spotkania z doradcą zawodowym i psychologiem. Chciałabym,żeby ktoś mi pomógł przeanalizować moje umiejętności,może uzmysłowić, że mam jakieś o których nic nie wiem. Żeby mi ktoś zrobił jakieś testy.
Kto to widział,żeby nie mieć pomysłu na własną przyszłość w wieku prawie 30 lat.
Tak mają nastolatki.
Trochę mam żal do moich rodziców,że nie popchnęli mnie z angielskim.
Mam zdolności językowe, a ten język szczególnie przypadł mi do gustu. Gdy poszłam do liceum, nie załapałam się do grupy z angielskim. Mama postanowiła mnie zapisać do szkoły angielskiego. Ale nie dostałam się, bo było zbyt dużo osób przechodzących ze słabszego poziomu, a oni mieli pierwszeństwo. Kiedyś może były inne czasy. Tych szkół nie było tyle co teraz. Ale jak tam się nie udało,mama odpuściła.
Zapisała mnie na niemiecki, na który chodziłam aż pół roku.
Potem to już wiecznie nie było kasy.
Tak sobie analizuję, co kiedyś w życiu chciałam robić.
Chciałam iść na pedagogikę wczesnoszkolną, psychologię- "gdzie ty po tym znajdziesz pracę?!" mówili moi rodzice. No to nie poszłam.
Idź na ekonomiczne kierunki mówili, to poszłam. Skończyłam studium ekonomiczne, potem zaczęłam studia finanse i bankowość i nie ukończyłam 4 semestru.
Bo byłam głupia, bo faceta miałam w głowie nie naukę, bo narobiłam zaległości i w końcu, bo nie podszedł mi jednak ten kierunek. Chociaż na początku myślałam,żeby wybrać specjalizację- ubezpieczenia.
Taka już jestem.
Coś zaczynam i nie kończę. Bez motywacji,poddaję się.
Czemu inni mają na mnie tak duży wpływ. Może byłabym teraz szczęśliwą panią nauczycielką,przedszkolanką,albo anglistką. Czemu tak się podporządkowałam swoim rodzicom...Czemu się nie postawiłam.
A może, teraz czas to nadrobić i jednak wybrać jednak pedagogikę, zamiast studiów technicznych??
Eh....
Pani psycholog doprowadziła mnie wczoraj do łez. Bo zdałam sobie sprawę jaka jestem. A ona tylko spytała mnie co zrobiłam,żeby coś zmienić...
Z drugiej strony, pierwszy krok to zapisanie się do tego projektu, a drugi chęć powrotu na studia.
Może nie jest więc ze mną tak źle....
Tylko czasem myślę,że może niepotrzebnie cuduję i wymyślam. Może powinnam tylko znaleźć jakąś pracę,cokolwiek i żyć dalej tak jak żyłam??
Tylko czy po kilku, kilkunastu latach czara goryczy się nie przepełni??
Tak poza tym, waga stoi.
Nogi mi wchodzą do d...;)
Tyle z Maćkiem spacerujemy. Zrobiły mi się zakwasy na łydkach. Taka piękna pogoda,że nie chce się w ogóle siedzieć w domu.
Tylko z Maćkiem różnie bywa,bo w wózku mu się zaraz nudzi.W domu może się wspinać, raczkować,a na dworze trzeba siedzieć w wózku.W awaryjnej sytuacji,wyciągam go z wózka na ręce.Ale ile można nosić takiego kloca?;)
Przy tym chodzeniu tak się pocę i tak mnie drażniły już włosy,że dzisiaj je ścięłam na krótko.Nie tak całkiem całkiem krótko,bo do tego to mam jeszcze za okrągłą buzię,ale sporo krócej.Czuję się od razu lepiej.
I dietowanie lepiej mi idzie.
Nie jem nic słodkiego, chleba.Kupiłam fruktozę do słodzenia kawy, bo nic innego słodzić nie muszę.
Dzisiaj na śniadanko zjadłam np. jajecznicę na łyżeczce margaryny bez chleba. Potem kawałeczek swojskiej swojskiej kiełbaski.:) Na obiad zupka buraczana(mniam) i na kolację jeszcze nie wiem.
Jutro na śniadanie już zakupiłam biały twarożek.
Tą dietę montigniaca trochę przerabiam.Niech to bardziej będzie niełączenia. Muszę zrobić trochę zakupów,ale to najwcześniej w poniedziałek,bo Sebastian cały weekend pracuje i nie ma kiedy się wybrać.
A Maćkowi idzie trzeci ząb i w nocy nie jest najciekawiej...Trzeba przetrwać...
Miłej niedzieli.