Dzień Dobry. A właściwie dzień zły.
Zawitałam na Vitalię z prostego powodu. Pewnego dnia, czyli dziś, obudziłam się, że dłużej nie chcę tak żyć. Stanęłam na znienawidzony mechanizm i moją zmorę, czyli wagę, a ona pokazała 89,8...
Pomyślałam: Boże, jak to się stało? Dlaczego i kiedy? Nigdy nie wazyłam aż tyle. Nigdy nie ważyłam nawet 80 kg. Nawet 75. Nigdy nie mów nigdy. Siedzę teraz przed laptopem i wyję jak głupia, bo zdałam sobie sprawę, że przegrałam sama ze sobą. A ta porażka boli jak cholera. Ile razy mówiłam sobie, że to jedno ciastko nic nie zmieni, nie zaszkodzi. Ta paczka chipsów, pizza, hamburgery. Teraz mówię sobie: to pół kilo ciasta nie szkodzi. Te 8 lodów to nic takiego. 3 czekolady, ciastka, 2 litry coli i cały dzień spędzony przed laptopem to żaden problem.
Straciłam 3 lata mojego życia. Od 3 lat wychodzę z domu do pracy i z powrotem, czasem zakupy.
Nie patrzę w stronę luster. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. A jednak nie da się odsunąć od siebie wszystkiego. Widzę jak na mnie patrzą, słyszę co mówią. Osoby, które znały mnie, gdy ważyłam 57 kg. I tragedią było nie zmieszczenie się w rozmiar S.
A teraz XXL i to czasem problem. Nie noszę spodni bo wstydzę się zapytać o tak duży rozmiar. A i tak kupując legginsy mówię że dla mamy. Zdarza się, że idę do jakiejś sieciówki i pod wpływem impulsu widząc ładną rzecz kupuję ją w rozmiarze S. Mimo, że się nie zmieszczę, biorę ja z myślą: na później. Przy kasie stoję czerwona ze wstydu, bo co pomyśli kasjerka widząc coś w takim małym rozmiarze kupowanego przeze mnie? Płacę i szybko wychodzę.
Potem w domu siedzę i myślę: po co mi to. Przecież nie wejdę w to. Ale nie mam też serca i siły iść oddać tą rzecz.
Czuję się jak masochistka. Torturuję sama siebie. Kupuję takie ubranko, a zaraz lecę do cukierni po sernik czy inne cudo i pół kilo zjadam w ciągu wieczora.
Nie chcę już tak żyć. Nie chcę tylko marzyć i myśleć jakby to było jakbym była szczuplejsza. Wstydzę się wychodzić z domu. Wstydzę się spotykać z ludźmi, bo boję się że powiedzą mi coś przykrego na temat mojego wyglądu i znów będę udawać, że mnie to nie rusza. Rusza mnie to. Tak bardzo, że czasem mam ochotę zamknąć się w swoim pokoju i już nigdy nie musieć konfrontować się z światem.
Boli tak bardzo, że to odsunięcie się od ludzi i wszystkie komentarze sprawiły, że znalazłam się w miejscu w jakim jestem dziś, z depresją, z nienawiścią do samej siebie, cotygodniowymi wizytami u psychologa i totalnej emocjonalnej rozsypce.
Boję się, że jeśli nie zrobię czegoś teraz to później już nie będę umiała.
Napisałam dziś do centrum dietetycznego w moim mieście i postanowiłam spróbować w taki sposób schudnąć. Sama dawałam radę 3-4 dni i potem znów wracałam na dawne tory.
Chcę polubić siebie. Chcę spojrzeć na siebie i powiedzieć: hej jest okej. Jesteś w porządku.
Nie chcę być idealna. Nie muszę.
Chcę być mną. Chcę być swoją przyjaciółką. Wstawać rano i nie myśleć jak przeżyć ten dzień.
Boję się znowu zawalić. Coraz trudniej jest mi się po takich porażkach podnosić.
Szczególnie, że jest jeszcze ktoś oprócz mnie, kto niszczy moje poczucie własnej wartości. Mój własny ojciec. Za niedługo wraca do domu z pracy za granicą na urlop, a ja dostaję ataku paniki, bo wiem jak znowu na mnie spojrzy i co powie.
Czasem mówi to w "żartach", które śmieszą chyba tylko jego. Wieprzek, Spasione prosiątko. Czuję się wtedy jak totalne zero.
Najgorsze jest to, że to tylko wygląd. I są gorsze problemy na świecie. Ale czuję jakby właśnie przez moją otyłość cały świat wokół mnie nie miał sensu.
Nie mam chłopaka, bo pierwsza rzecz jaka przychodzi mi na myśl jak widzę kogoś kto mi się podoba to: i tak na ciebie nie spojrzy. Wyglądasz jak wielka gruba krowa, dlaczego miałby się tobą zainteresować?
Mam 25 lat, a czuję się na 70.
Mam nadzieję, że wizyta u dietetyka, dieta i cotygodniowa terapia psychologiczna wyciągnie mnie z tego obłędu.
Mój cel na początek to 85 kg. Chcę schudnąć 3 kg i choć trochę się podbudować. Kolejny cel to 80 kg. Kolejny 75.
Nie mam założonej końcowej wagi, bo chcę być fit a nie wychudzoną.
Powtarzam jak mantrę: dam radę i poradzę sobie.
Chcę w to wierzyć.
Teraz tylko czekam na odpowiedź od dietetyka.
Ana.
(jeżeli ktokolwiek dotarł do tego momentu to dziękuję i przepraszam za zapewne mało składne zdania).