Tak to jest, jak ma się dzień wolny od pracy. Od siódmej, czyli już trzy godziny, snuję się po domu jak własny wyrzut sumienia. Znaleźć sobie nic konkretnego do roboty nie mogę, więc spłodzę wpis w pamiętniku :)
Byle do 15.
Już kiedyś wypowiedziałam się na temat tego, jak ważna jest dobra organizacja i niemarnowanie czasu. Dziś jestem przykładem jak wygląda wyjątek od tej reguły. Ale poza tym idzie mi świetnie. Ponieważ to mój pamiętnik, a ja jestem z siebie w cholerę dumna, to będę się w tym wpisie dopieszczać.
Jem zdrowo i solidnie. Nie konsumuję słodyczy, bo do niczego mi nie są potrzebne, a jak mam ochotę na "coś słodkiego", to piekę mafinki z kaszy jaglanej i daktyli i jest wyśmienicie. Fast foodów i słonych przekąsek też nie jem generalnie, czyniąc wyjątek dla dwóch kawałków pizzy od czasu do czasu. Za to wsuwam masowo warzywka, z głównym naciskiem na wyjadanie koniom marchewki - pozdrawiam w tym miejscu panią Karolinę, która regularnie koniom, i mnie do wyjadania, tę marchewkę kupuje.
A żeby jeszcze podkreślić jaka to w ogóle jestem fajna, to dodam, że regularnie, czyli codziennie ćwiczę. Biegam i jeżdżę konno - to moje dwa ukochane pola aktywności, bez których nijak nie wyobrażam sobie życia. W tym miejscu przesyłam całusy mojej ukochanej i super-cierpliwej klaczy Zumbie oraz przepraszam za wyjadanie marchewki.
Piję wodę namiętnie w ilości dwóch litrów dziennie. Kupuję ją w sklepie i nie podkradam koniom.
Efektem tych moich dzielnych codziennych rytuałów są gubione bezpowrotnie kilogramy. Trochę sobie pofolgowałam w wakacje, ale już za miesiąc wrócę do wagi sprzed letniego nicnierobienia, skutkującego przyrostem masy. A potem dalej w dół, bo od jakiś sześciu tygodni jestem nie do zatrzymania.
Zaparłam się jak oślica, bezpowrotnie i nieodwołalnie. A teraz stawiam na rozwój intelektualny. To znaczy, nie, to nie jest tak, że wcześniej nic z moim mózgiem nie robiłam, że leżał odłogiem na ciągłym urlopie. Ale wiem, jestem przekonana i cały świat wokół mnie jest przekonany, że mogę więcej. A jak mogę, to robię. A jak robię to planuję, i plan jest taki, żeby od listopada zacząć studia podyplomowe (i tu potrzebuję mnóstwo pozytywnych fluidów i trzymania kciuków, żeby mi ten mój kierunek podyplomowy otworzyli :)). Jak otworzą, to rok ciężkiej pracy przede mną. Yeah!
A drugim wyzwaniem, które podjęłam spontanicznie, zastanawiając się tylko minimalnie, czy jest ono w ogóle wykonalne i ma sens, stało się prowadzenie bloga. I tu poproszę fanfary (Tuturututuuuu!), ponieważ sytuacja wyglądała jak następuje. W jednej wieczornej chwili pomyślałam: "Chciałabym prowadzić bloga o koniach", w drugiej chwili: "Zrobię porządny i profesjonalny blog o jeździe konnej", a w trzeciej zapytałam K., bohatera mojego życia i mojej wielkiej miłości: "Gdzie mogę sprawdzić dostępność domeny?". Po pół godzinie miałam zarejestrowany i opłacony adres nakoniu.pl i tyle energii twórczej, że siedzieliśmy z K. do 3 w nocy, czy też już nad ranem, tworząc bloga od strony technicznej, programistycznej i administracyjnej. To znaczy ja tworzyłam, K. mnie uczył, zużywając na to ogromne, i chyba nieskończone, pokłady swojej cierpliwości.
Strona powstanie za jakiś czas. Ponieważ chcę na razie wszystko robić sama, trochę to potrwa. Ale będę wkładać w to mnóstwo czasu, energii i serca, jak zresztą we wszystko co robię. Myślę, że po okresie kilkuletniego marazmu, w którym trwałam, gruba, leniwa i głupia, teraz, po roku od "przebudzenia" (zabrzmiało buddyjsko), nareszcie czuję, jak absolutnie wspaniałe jest moje życie.
Pozdrawiam.