No to jestem...Za namowa mojego wieloletniego przyjaciela, znanego wielu osobom
MisterCube'a (za ktorego od zawsze trzymam kciuki, a teraz trzymam podwojnie bo JEST MOC) i ja zawitalam na Vitalie. Zawitalam jakis czas temu, ale wziasc sie za napisanie tego pierwszego wpisu jakos nie moglam dobrych kilka miesiecy...
Ale jestem ja, jest i pierwszy wpis (tyle dobrego ze przez te kilka miesiecy odwlokiem na kanapie nie lezalam tylko juz poczynilam pierwsze kroki w kierunku lepszego zycia/zdrowia/sylwetki).
Troche o mnie, coby anonimowosc swiata internetowego troszeczke znikla... Mam 31 lat (a czuje sie jak na 50 co najmniej), studiowalam a teraz pracuje w Niemczech, podsumowujac 12 godzin wspieram krzeslo coby sie nie daj ..... nie obalilo....
Historia moja jest jak i wielu z Was, od zawsze pultasne dziecko, wspierane i dokarmiane przez ukochana Babunie... juz w wieku 11 lat bylam naprawde pokaznych rozmiarow.
Cos tam zawsze jako nastolatka czy mloda kobietka probowalam ze soba zrobic, ale bylo to zawsze pod haslem tzw "slomianego zapalu".
Dopiero przed slubem naprawde chcialam sie zmienic.... Udalo sie, dzieki diecie
MM oraz troche glupiego i niekontrolowanego brania termogenikow (ktore po dzis dzien przeklinam)... Ale cel uzyskalam.... do slubu szlam jako piekna 72.kg panna mloda.
A potem? Proza zycia,.... praca jako przedstawiciel medyczny, caly dzien za kolkiem, jedzenie glownie na miescie albo po nocach, sasiedztwo McD'sa itp itde na te melodie....
Na wage juz nie wchodzilam, bo sie najnormalniej w swiecie balam. Dopiero na badaniach do pracy okazalo sie ze jest 107 kg, albo okolo, bo bylam w ubraniach....
Dostalam sie na studia doktoranckie do niemiec i tu troszke zmienilo sie i moje zycie, i moj sposob odzywiania.... Mialam nagle wiecej czasu, mialam znajomych ktorzy nie spotykaja sie na film i pizze ale pobiegac, albo isc na silownie... A mi bylo glupio, bo nie nadazalam... bo bylam chodzacym klockiem bez kondycji.
I tak step by step,,, zaczelam chodzic na silownie codziennie, zmienilam swoja diete o 180 st (w polsce nie jadlam prawie wcale warzyw), wszedzie zaczelam jezdzic na rowerze... i udalo sie...
przez 1,5 roku schudlam 40 kg i moje zycie stalo sie zyciem zupelnie innym... piekniejszym, lzejszym a przede wszystkim wysportowanym
Moje zycie to byl glownie sport, mialam obsesje plywania, silowni i rowera....
Wiec co sie stalo ze sie zj....lo?
Pisanie pracy doktorskiej zawladnelo calym moim zyciem, nie mialam juz 3 godzin dziennie na sport, poznalam mezczyzne ktory ani zwolennikiem zdrowego zarelka, ani super sportowcem nie byl, a tak milo bylo isc razem do restauracji albo zamowic pizze... i tak step by step waga, lustro i aparat staly sie moimi najwiekszymi wrogami... spodnie nie wiadomo czemu "gwalcily" a wszystkie bluzki "zbiegly sie w praniu".
Widzialam po sobie ze musze cos ze soba zrobic... ale nie bylo ani ochoty, ani energii , ani motywacji. Problemy osobiste, problemy ze zdrowiem.... wszystko sprawialo ze wracalam z pracy i jedyne na co mialam ochote to wypic piwo i isc spac ....
Jakis czas temu, chyba we wrzesniu, przez prawie dwa dni
MisterCube probowal mi naprawic glowe. Na szczescie sie udalo (za co mu jestem wdzieczna bardzo) i powoli ale zaczelam odzyskiwac rownowage... odstawilam alkohol, zaczelam zdrowiej sie odzywiac, wrocilam do rowera i do mojego "ukochanego"
Weidera.... (przed Bozym Narodzeniem niestety potknelam sie na 28 dniu)...
A od wczoraj znow
Weider, znow lepsza dieta, rower.... i bedziemy "spadac z wagi - obysmy sobie nic nie polamali
"
No i jestem tez tu.... po wsparcie, pomoc, a moze po prostu sie czasem wygadac i poczuc ze nie jestem z tym wszystkim sama....
Na koniec motywacja dla mnie (dla Was?) coby treningow brzucholka nie odpuszczac ;)