Mrrrrrr....
U dietetyka średnio tak jak przypuszczałam. Miało być dwucyfrowo na koniec miesiąca ale się nie dało..
Pocieszające, że dziś po pracy jedna kumpela goniła mnie po parkingu aby mnie w cztery oczy zapytać co takiego robię bo chudnę w oczach:)
Oczywiście problemy narastają wieczorem, jak już wszystkie sklepy zamknięte, przymierzyłam ciuchy na jutrzejszą uroczystość w pracy gdzie obowiązuje biała bluzka a ja nie mam białego stanika!! Miałam w szafie kilka starszych, które były mi kiedyś za małe w obwodzie a teraz są za wielkie! Odstają na biuście! Cycusie mi sflaczały!!! Zmniejszyły się:(
Jutro dietetyk...
Jutro wizyta u dietetyczki, po trzech albo nawet czterech tygodniach... Jakoś słabo to widzę, bo choć pilnowałam się w święta i widzę efekty na ciuchach to na wadze niewiele, a po takim czasie spodziewa się efektów:(
Trzymajcie kciuki!
Wszyscy gadają!!
Wszyscy zaczynają rozmawiać o moim wyglądzie!
W jednej pracy niby żartują, ale ziarno prawdy jest.
Np. jak rozmawialiśmy to jedna dziewczyna na docinkę powiedziała mi że mam sobie kupić nowe spodnie bo chodzę w za dużych. Można to odebrać jako przytyk ale wiem że tak nie było. Jak wychodziłam z pracy o 10.00 to laski zaczęły podpytywać czy na zakupy idę czy do drugiej pracy, bo były zazdrosne, że one zostają. Oczywiście zaczęło się o galeriach i jedna powiedziała że jeszcze trochę będę modelką wszystkich galerii, a druga że w kappie już przewiesili moje foto z kolekcji w rozmiarze XL na L.
W drugiej pracy z kolei ciągle mówią o tym co jem i jaka jestem wytrwała. I że ciągle mam nowe ciuchy. A ja po prostu zaczęłam się mieścić w tym co mam w szafie! Nie kupuje nic ale co dwa tygodnie przymierzam ciuchy sprzed roku, dwóch czy nawet kilku i się mieszczę!!
Fajnie tak:)
Irytacja!!
Tak mnie dziś zdenerwowali w pracy, że jechałam do domu i tylko się zastanawiałam gdzie leży coś słodkiego. Na szczęście zadzwonił kumpel i zdążyłam się opanować i wypiłam herbatkę.
Tak nie najlepiej się czuję po tym ostatnim przeziębieniu. Niby wszystko przeszło: katar, kaszel, ból głowy i ogólne zmęczenie ale coś mnie kuje między piersiami i tak w kierunku lewej strony. Sama się zaczynam nakręcać już czy coś mi poważnego nie dolega ale nie wiem... Ciężkie życie mówię Wam:(
Chociaż dieta wytrzymana na 100% dziś:)
Zmęczona po weekendzie i lekko rozczarowana...
Zaczęło się od piątku...
Pojechałam z siostrą na zjazd grubasków mojej dietetyczki, a raczej tak tylko myślałam. Zabrałam siostrę dla odwagi, a na miejscu się okazało, że to impreza na 300 ludzi. Miała być kolacja więc byłam głodna i nie spodziewałam się takiej imprezy. Trafił mi się stolik z 60-latkami więc załamka. Zabawa niby taneczna ale nikt nie szaleje, choć z siostrą w parkiet nie ruszę. Na kolację podali tandetną szynkę w plasterkach i jakieś sałatki. No to się zwinęłyśmy i pojechałyśmy na chińczyka. To był mój obiad więc kalorycznie wszystko według planu. Do dupy bo w sumie chciałam się pobawić, ale oczywiście nie umiałam znaleźć się w sytuacji. Mam tak niską samoocenę, że szok. Siostra zresztą też.
W sobotę byłam na działce. Zamówiłam faceta, który ścinał mi drzewa obmarzłe. Morela 29letnia. Pięć godzin ciągłej pracy. I właściwie po co mi to?? Robię to tylko dla mamy, która ma już 67lat. Przecież jak będę sama nie będę uprawiać działki. Miałabym tam siedzieć sama i ryć w ziemi?? Więc po co inwestuje tam kasę?? W żaden sposób to się nie zwróci.
Dziś od rana przepisowo. Nawet w południe oparłam się czekoladzie, którą mama wyjęła jak przyjechała siostra. Mleczna z migdałami.
Potem imieniny u cioci... Obiad w normie: indyk i sałata w jogurcie, troszkę gotowanej marchwi bo też kaloryczna. Później deser: był jabłecznik, kruszon, placek z truskawkami, czekoladowy i nowy placek ze śliwkami i nie zjadłam żadnego!! Skusiłam się tylko na galaretkę z owocami, którą pewnie siostra zrobiła specjalnie dla mnie. Pięknie prawda. Tylko, że dolina przyszła później. Właśnie skończyłam jeść dwa kotlety schabowe i oczywiście jestem wściekła!!
Cały tydzień starań, dzień wyrzeczeń i na koniec się nawpieprzać! Tylko ja tak umiem.
oczywiście ścięta...
No oczywiście się pochorowałam! Bo kto normalny idzie 10km w szczerym polu w wietrze, w którym łeb urywa wraz z karkiem??
Nie mówię, prawie nie oddycham ale oczywiście nie na L4 bo jakbym mogła??
W tym tygodniu nie, bo ważny test jutro, a w czwartek ważne spotkanie, a na piątek nie będę brać zwolnienia.
W przyszły tydzień nie bo to ostatni tydzień miesiąca i nie można.
W następny tydzień 1-3maja więc co drugi dzień w pracy ale 2 zaplanowane wyjście więc jak wyjście odwołać??
10 maja delegacja nie do odwołania, a może raczej do odwołania ale z wizytą na dywaniku u dyr... więc jednak nie do odwołania...
I robi nam się połowa maja... Do tego czasu albo wyzdrowieje albo wyląduję w szpitalu...
Jakieś głupie poczucie obowiązkowości przy całym moim roztrzepaniu, lenistwie i robieniu wszystkiego na ostatni moment...
Była kara...
Odnośnie wczorajszego postu... Przeszłam dziś 10km i to całkiem szybkim tempem. Miałam w pracy przymusowy rajd i choć pogoda średnia szłam, a na złość sobie i wczorajszym poczynaniom nadałam całkiem spore tempo. Mam tylko nadzieję, że choróbsko mnie całkowicie nie rozłoży, bo już wczoraj się średnio czułam.
W piątek wizyta u dietetyczki, a do końca kwietnia chciałabym mieć 2 cyferki... ale słabo to widzę... Buziaki
Jestem KRETYNKĄ!!!
Jestem skończoną idiotką!!
Dzień się zaczął miło, poranne, niedzielne lenistwo... Mama poprosiła mnie abym poszła do apteki, założyłam jeansy, czarny t-shirt i czułam się świetnie, nic się nie wylewa, a przed lustrem stwierdziłam, że muszę przesunąć dziurkę w pasku bo po prostu odstaje. GENIALNIE prawda??
Potem był obiad, kurczak z cukinią. Smaczne i dobre... i potem zaczęła się tragedia. Godzinę po obiedzie zjadłam deser ryżowy z jabkami, niby w ramach podwieczorku, tylko że po 3 minutach zjadłam drugi. Po godzinie przyjechała siostra, zjadłam szynkę, dwa wafelki bez cukru (ale z mnóstwem kalorii, prezent na zająca od mamy) i na koniec dwie skibki chleba z PASZTETEM!
Dziewczyny jadłam to i mówiłam sobie, że jestem kretynką! Nie mogłam zrozumieć co się dzieje. Myślałam, że takie idiotyczne zachowanie mam już za sobą. Zdarzało mi się naginać trochę dietę ale nie tak! Na końcu patrzyłam na sernik, któremu oparłam się w święta i chciało mi się płakać! Nie zjadłam go ale mało brakowało. Całość skończyła się bólem brzucha i wizytą w toalecie...
Nie rozumiem siebie... Jestem beznadziejna i nie piszcie, że jedna wpadka o niczym nie przesądza, bo to nie była wpadka to było świadome robienie czegoś wbrew sobie...
Podłamałam się, myślałam że takie akcje mam już za sobą... Wychodzi na to, że nigdy się to nie skończy...
Ciężko było...
Oj dziewczynki jaki ból....
Rano zmuszałam się do wstania z łóżka i wymyślałam powody, dla których by można było nie iść ale niestety wstałam... Od tych powodów oczywiście za późno wyszłam i tak się denerwowałam po drodze, że się spóźnię, że już wymyślałam wymówki i usprawiedliwienia. Ostatecznie po wejściu do pracy ruszyłam jak z kopyta i tylko po 14 głowa zaczęła mnie boleć i tak boli mimo apapu...
Dobrze, że za dwa dni weekend choć plany na sobotę znowu napięte....
Może ktoś chciałby się wybrać do kina w piątek??
Smutna...
.... a ja nie chce jutro do pracy wracać...