Coż za szalony dzień! Ciągle biegiem bez chwili wytchnienia. Zostawiłam dziś swoją kruszynkę pod opieką wspaniałej cioci a sama wyruszyłam w miasto.
Nie nie na zakupy nowych ciuszków. Na to jeszcze za wcześnie hihi Nazbierało mi się mnóstwo spraw tych pilnych i pilniejszych i wkońcu przyszedł czas żeby jako tako je ogarnąć. Mus to mus. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ferworze tych spraw zupełnie zapomniałam o jedzeniu :) Zupełnie po lekkim śniadanku (jogurt naturalny z kromką Dukanowego chlebka) wyruszyłam na podbój miasta i dopiero po powrocie poczułam ssanie w brzuszku. A jednak dom chyba wszystkim kojarzy się z jedzonkiem :) Nie powiem, apetyt był spory :) Szybko skuszałam jogurt, potem serek homo ale było mało... Doprawiłam małą miseczką makaronu i na koniec kromka chlebka. Hmmm... Wyszło tego całkiem sporo ale że była to dopiero 17 godzina więc szybko udzieliłam sobie rozgrzeszenia. W ramach pokuty przejechałam dziś 10 km rowerkiem i dopiero powróciłam z trasy. Padnięta ale szczęsliwa. Szybka kąpiel, usypianie maluszka i już mam czas tylko dla siebie :)
W ramach refleksji muszę przyznać, że bardzo podoba mi się w tej diecie to, że można jest do syta. W niepamięć odeszły porcję dla wróbelków czy cały dzień o listku sałaty. Rewelacja! I brak tej ciągłej obsesji, że jestem na diecie. Najedzona i zadowolna Eduarditha :)