All I want for christmas ....
Czuję, że @ się zbliża wielkimi krokami. Ile ja dzisiaj energii włożyłam w to, żeby nie pochłonąć wszystkiego co mam w domu do zjedzenia. Cały czas mam na coś ochotę, to na słodkie, to na kwaśne, to na ostre, gorzej niż baba w ciąży. Niech ten okres już przyjdzie, bo oszaleję. Na dodatek coś z ciśnieniem chyba jest nie tak, bo cały dzień mnie głowa bolała. Pocieszam się, że jeszcze jutro i piątek - jedziemy do domku. Nie mogę się doczekać. Mama przygotowała tyle pyszności, że ho ho. Będę musiała się pilnować i to ostro. Ćwiczeń w święta, też nie mam zamiaru odpuszczać. Może nawet uda mi się namówić Pią na bieganie, a jak nie to wezmę piesia mojego i pójdziemy hasać. A tymczasem moje życzenie świąteczne - oby się spełniło:
Serowo szpinakowo
Miałam dobre przeczucie. Przytyłam!!! Waga wczoraj pokazała 71,3 kg!!!! Cały czas na diecie, fakt, że nie ćwiczyłam, no ale kurde. Wściekła jestem.Co do egzaminów, jestem zadowolona, dostałam dwie 5 i ten trzeci egzamin czuję, że poszedł też dobrze.
Wczoraj zaraz po zajęciach pojechałam na zakupy i kupiłam prezent dla mojego Pią. Kupiłam ładny sweterek, mam nadzieję, że będzie zadowolony. W ogóle wczoraj mój Pią mi powiedział, że on schudł, bo niedojada, bo ja jestem na diecie! No przecież rączki ma i nikt mu nie broni do np. warzyw na patelnię wrzucić ryżu, albo sobie ugotować mega tłustą golonę, albo usmażyć sobie kiełbaski, co więcej nie narzekał wiec stwierdziłam, że mu smakuje, jakby narzekał to przecież bym mu robiła dania bardziej kaloryczne, albo dla siebie kurczaczka z piekarnika, dla niego kotlecik w panierce. Żaden problem. Na to Pią mi wypalił, że on nic nie mówił i nie narzekał żeby mnie nie denerwować i to moje odchudzone dobre, ale on szybko się po tym głodny robi. Luz.Dziś na obiad makaron (oczywiście ugotowany al dente i z durum) ze szpinakiem, pesto i serkiem Almette:Zjedzone:
7.00 owsianka z bananem, mandarynką, łyżeczką miodu, kawa z mlekiem
11.00 serek wiejski 3 %, cappuccino z guaraną
14.00 płatki ryżowe z truskawką
16.00 sok z czarnej porzeczki 250 ml (bez cukru)
18.00 Makaron ze szpinakiem z pesto i serkiem Almette (fot. wyżej)
Zjem jeszcze buraka tylko się ugotuje, żeby zaliczyć zadanie :)
Ćwiczenia:
jeszcze nic, ale wskoczę na twister.
Przeżyć jutrzejszy dzień.
Jeden egzamin za mną - dostałam 5 . Jutro kolejne dwa. Na jeden nic nie umiem. Luz. Jakoś to będzie.Jutro będę się ważyć. Czuję, że przytyłam, czuję się taka spuchnięta. W ostatnim tygodniu z jedzeniem się pilnowałam, ale nie ćwiczyłam. Poza tym mam znowu problem z wypróżnianiem i chyba okres mi się zbliża. Od kiedy przestałam kleić plastry antykoncepcyjne wszystko mi się rozregulowało. I na dodatek dostaję pryszczy. Dzisiaj wyszły mi dwa. Coś dziwnego, bo ja nigdy pryszczy nie miałam, nawet jako nastolatka. Pewnie zdarzało się, że coś wyskoczyło, ale to było bardzo rzadko. A teraz, szkoda gadać.Trzymajcie dalej kciuki. Miłego wieczorku!
Stracony dzień.
Na wstępie się pożalę, iż pomimo, że uczyłam się od wtorku nic nie umiem. Do głowy mi nic nie wchodzi, więc trzymajcie za mnie kciuki w weekend, żeby jakoś to było.
Dziś straciłam praktycznie cały dzień. Podziękowania za to należą się NFZ. Na godzinę 8.30 byłam zapisana do poradni okulistycznej aby wyznaczyli mi termin operacji. Szpital jest na drugim końcu miasta, więc, żeby tam dojechać musiałam wyjechać przed 7.00, myślałam, że jak jestem umówiona na konkretną godzinę to (licząc ok 1 godziny opóźnienia jak to przeważnie jest u lekarzy) ok. 13 będę w domku i jeszcze się pouczę. Się pomyliłam. Doktorka do swojej pracy spóźniła się tylko 4 godziny. Powinna przyjmować od 8.00, przyszła o 12.00!!! Myślałam, że skonam w tym szpitalu - głodna, spragniona i zmęczona czekaniem. Przyjęli mnie o 13.30. Luz. Na dodatek dowiedziałam się, że ten zabieg, to ona nie wie po co. No jak ku... po co? Byłam u trzech okulistów w Poznaniu, żeby być na sto procent przekonaną, że to co powiedział pierwszy - czyli, że zabieg trzeba zrobić, bo mam za słabe mięśnie pod okiem i w przyszłości mogę mieć poważny problem, każdy okulista powiedział mi to samo - operować, a ta spóźniona do pracy tylko 4 godziny mi mówi, że po co? Prawie wyszłam z siebie i stanęłam obok. Na dodatek stwierdziła, że powinnam nosić okulary. Tylko skąd ja je mam wziąć? Kupić na targu? Żadnych mi nie zapisała. Śpieszyła się, bo tylu pacjentów czeka. Jak wszyscy lekarze z taką ignorancją podchodzą do swoich pacjentów, to ja dziękuję za taką pomoc. Jestem bardzo, bardzo zła.
Co do diety - trzymam.
Co do ćwiczeń - z uwagi na zakuwanie do egzaminów - brak.
W przyszłym tygodniu obiecuję poprawę.
Oby ten brak, nie wypłynął na moje ważenie niedzielne.
Na ostatnią chwilę.
Tak, wiem jestem beznadziejna. Wszystko zostawiam na ostatnią chwilę. W weekend mam 3 egzaminy, a ja zaczęłam uczyć się dopiero teraz. Luz. Materiału nie jest dużo, ale jest trudny i nic mi do tej mojej głowy nie chce wejść.
Od poniedziałku zaraz po przyjściu z pracy biorę prysznic, jem obiad i zasiadam do książek. Z racji, iż nigdy nocnym Markiem nie byłam, o 23 już mam dosyć i idę spać. Jak ja zdam te egzaminy? Czarno to widzę. Na szczęście dzisiaj środa - w planach mam przeczytanie wszystkiego po 10 razy, jutro powtórka, piątek wolne.
Przez naukę kompletnie zaniedbałam ćwiczenia. Nie ćwiczę w ogóle (nie wliczając oczywiście wytężania mózgownicy). Za to dietę trzymam prawidłowo. Co więcej zadanie na ten tydzień w grupie "Punktujemy...", to codziennie zjeść coś buraczanego. Wczoraj miałam surówkę, dziś pewnie też będę miała surówkę (z buraka oczywiście), a jutro chyba ugotuję zupę buraczkową.
To trzymajcie się kochane, trzymajcie za mnie kciuki i chudnijcie zdrowo !
Amen.
Był sobie weekend :)
Weekend spędziłam miło i bez diety.Wczoraj cały dzień spędziliśmy z Pią na zakupach. Zrobiłam sobie wycieczkę po second handach i kupiłam piękne ponczo oraz golfik z wełny angorskiej. Dla mamy kupiłam przepiękny sweter z wełny. Niestety, go nie dostanie. Postanowiłam wyprać moje zdobycze i ze sweterka na mamę zrobił się sweterek na dwuletnią siostrzenicę Pią. A prałam tylko w 30 stopniach. Luz. Może piątek jeszcze raz się wybiorę, bo mam urlop i coś fajnego znajdę. Kupiłam też sobie fajną bluzeczkę w New Yorkerze, chciałam kupić jeszcze sukienkę, ale nie było nic ciekawego. Mam problem z prezentem dla Pią. Nic mi się nie podoba. Chciałam kupić jakąś bluzę, ale wszystkie są z kapturami, a on takich nie lubi. Swetra nie kupię, bo nie nosi, kosmetyków ma prawie tyle co ja, więc też odpadają. Muszę przeszukać allegro, może akurat coś trafię.Po powrocie z zakupów zrobiliśmy sobie chili con carne, otworzyliśmy winko i graliśmy w chińczyka. Było bardzo miło. Dziś od nowa zakupy (udało nam się kupić prezenty dla dzieciaków - siostrzenic i siostrzeńców Pią, oraz dla naszych chrześniaków). Ja się pytam, kogo dzisiaj stać na te wszystkie zabawki, bo kupując prezenty miałam wrażenie, że ceny są z kosmosu. No, ale kupić trzeba, zwłaszcza, że widzimy się z nimi bardzo rzadko.
Niestety, dziś znowu zgrzeszyłam, bo na obiad poszliśmy do KFC (mój Pią na mnie wymusił). Oczywiście ja zamówiłam sobie kawkę i sałatkę, ale skubnęłam od Pią kilka frytek, no i dieta poszła się ... . Na szczęście, zaraz po zakupach pojechaliśmy na basen i 45 min pływałam. No i poszłam na saunę.Jeszcze jedno, muszę się pochwalić, że kupiliśmy sobie okazyjnie karnet na siłownie na 1 miesiąc (za dwa zapłaciliśmy 108 zł). Od stycznia będziemy chodzić. W grudniu mam za dużo zajęć popołudniowych, i szkoda go uruchamiać bo zaledwie raz w tygodniu bym chodziła, a to nie ma sensu. Kupiłam też na jednej z okazji internetowych całodzienny pobyt w Spa w hotelu Twardowski w Poznaniu. Za dwa wejścia zapłaciłam 24 zł. :) Jak będziemy mieli oboje wolny weekend, to skorzystamy. Ja już nie mogę się doczekać - te baseny, sauny, jacuzzi, sale fitness ach. Jak pójdę na pewno się pochwalę!A teraz idę się uczyć. Za tydzień mam 3 egzaminy
No to zumba!
Dzisiejszy dzień był bardzo męczący. W pracy jak zwykle kocioł. Najgorsze, że tak już będzie do piątku.Po pracy szybki obiadek, chwila odpoczynku i zumba. Jak dawno nie tańczyłam, zumba poprawiła mi samopoczucie. I to jak!Na weekend zaplanowałam zakupy świąteczne i maraton po SH, mam zamiar wyczaić coś ładnego :). Zjedzone:
7.00 jajecznica z dwóch jajek z pomidorem, szczypiorkiem, 2 wafle ryżowe, kawa z mlekiem
11.00 Cappuccino z błonnikiem
14.00 serek wiejski 3 %
16.00 Jogobella light wiśniowa
18.00 kluski aksamitki (jajka, ziemniaki, skrobia), sałatka z cukinii, buraczki:
Nie zjadłam wszystkich klusek - oddałam mężowi, za to dołożyłam sałatki z cukinii, bo jest obłędna (jak wszystko co robi moja mama)
Ćwiczenia:
8 min abs
50 min zumba
Ps. Za tydzień w weekend mam 3 egzaminy - zmotywujcie mnie do nauki. Please.
Mikołajowo :)
Ciasto w pracy wszystkim smakowało. Wołali jeszcze :)
Szczerze, nawet nie miałam chęci spróbować. Nie ciągnie mnie już tak do słodkiego jak kiedyś. I dobrze.
Dziś Mikołajki. Mojemu mężowi Mikołaj przyniósł jego ulubioną whisky (ciekawe skąd wiedział, jaka to :)). Mnie różową bluzeczkę. Pią z prezentów cieszy się jak dziecko, aż miło patrzeć. Niedługo święta, muszę zacząć planować prezenty gwiazdkowe i muszę też pogadać z mamą jak odchudzić niektóre potrawy. W święta nie zamierzam się opychać, co więcej nie zamierzam także przytyć. Oby się udało!
Z kolanem lepiej, aczkolwiek jeszcze nie dobrze. Jutro do pracy zakładam płaskie buty i stabilizator na kolano. Nie chcę, żeby kontuzja powróciła. Dzisiaj też odpuściłam ćwiczenia obciążające kolano, ale jutro jak będzie lepiej, to poczynię zumbę.
Zjedzone:
7.00 owsianka z bananem i połową kostki gorzkiej czekolady
11.00 cappuccino
14.00 Jogobella light prażone jabłko
16.00 sok pomidorowy - 250 ml
18.00 pół miseczki leczo, łyżka makaronu razowego
ok. 20.00 3,5 wafla ryżowego (to pół wszamał mój królik)
Ćwiczenia:
35 min twister
8 min abs
Upiekłam ciasto. Z zakalcem.
Z racji jutrzejszych Mikołajek upiekłam ciasto. Ciasto nosi nazwę "Zebra".Ja oczywiście ciasta jadła nie będę (jestem przecież na diecie), ciasto jeść będą moi koledzy z pracy. Oni uwielbiają jak im pichcę różne rzeczy. Niestety ciasta w całości jutro do pracy nie doniosę, ponieważ zanim się spostrzegłam mój Pią pożarł już dwa kawałki. Luz. Ciasto prezentowało się mniej więcej tak (jakoś trochę słaba, ale chyba da się przeżyć):Zmieniając temat. Coś mi się stało z kolanem. Boli strasznie jak chcę nogę wyprostować, albo jak wstaję z krzesła, albo jak kucam. Czuję jakby chciało coś przeskoczyć, a nie mogło. Mam nadzieję, że to nic poważnego.Zjedzone:
7.00 owsianka z kiwi i rodzynkami, kawa z mlekiem
11.00 Cappuccino, serek wiejski 3%
14.00 jogurt naturalny ze zbożami Danone
16.00 dwie mandarynki
po 18.00 trzy małej wielkości pulpeciki (teściowa robiła)
Ćwiczenia:
8 min abs
50 pompek przy ścianie
35 min twister
Dziś sobota, wieczór się zaczyna!
Jaki ten tydzień był dla mnie fatalny.
Wstawałam o 6.30, jechałam do pracy na 9.00 wracałam ok. 18.00 brałam prysznic i szłam spać. Do tego połykałam milion różnych środków na: gardło, katar, ból wszystkiego, zapalenie dziąseł etc.
Dziś byłam na zajęciach, ale nie wszystkich - z wykładów się urwałam, bo jeszcze nie czuję się najlepiej. Jutro też pojadę tylko na ćwiczenia.
Ćwiczenia fizyczne do końca tygodnia odpuszczam, nie mam siły.
Dietę trzymam wzorowo.
Jutro ważenie i czuję, że mimo diety może nie być kolorowo.
Jedyny plus tego tygodnia - wlewam w siebie hektolitry wody z cytryną, herbaty też z cytryną, soku malinowego (mami zrobiła).
W przyszłym tygodniu obiecuję być zdrowa, będę ćwiczyć wzorowo, trzymać dietę i nie narzekać.
Ps. Mąż nazwał mnie pracoholiczką - pomimo L4 chodziłam do pracy. Powinnam zacząć się o siebie martwić, czy jeszcze jestem w normie (jakiejkolwiek)?