Pamiętnik odchudzania użytkownika:
laauraa

kobieta, 34 lat, Opole

163 cm, 50.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: więcej ćwiczyć! :)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 listopada 2015 , Komentarze (22)


CZEŚĆ



Miałam napisać już dawno, ale moje lenistwo dało o sobie znać. Dzisiaj jednak zebrałam się w sobie i to robię. Sukces! 

Za oknem szaro, ponuro, jesiennie i mroźnie, a dzisiaj świątecznie. 

Wczoraj do moich drzwi zapukały przebrane dzieci. Piszcie co chcecie, ale ja nie popieram akcji halloween w Polsce i nie otworzyłam. Dlaczego musimy tak bardzo kopiować USA? Nie mam nic przeciwko temu świętu, ale zostawmy je w miejscu, w którym postało. Tylko TAM ma swój niepowtarzalny klimat i TAM powinno być obchodzone. Nie TUTAJ. Tutaj mamy swój dzień, tak bardzo inny i o wiele spokojniejszy. Nie sądzę by Halloween się przyjęło, mimo knajpek stylizowanych w tym klimacie, imprez na mieście i pojedynczych osób przebranych za upiorne postacie. Uważam też, że trochę słabo to wygląda. Takie kopiowanie na siłę. 

I piszę to jako ateistka. A nie zagorzała katoliczka, co niedzielę chodząca do kościoła.


A Wy co myślicie i jak to widzicie? 
31 październik- zbieranie cukierków i imprezy, dzień później- odwiedzanie zmarłych? Tak w Polsce powinno wyglądać to święto?

Ja zaraz zjem śniadanie i zbieram się na cmentarz. Później jedziemy na obiad do rodziny. I niedziela minie. 

A jutro znowu do pracy.... 


Na koniec jeszcze kilka zdjęć z tego tygodnia :)

CIACHOOOOOO, oczywiście całego nie zjadłam. 

PA! :*

25 października 2015 , Komentarze (13)


CZEŚĆ

Dzisiaj wpis, który wrzuciłabym w kategorię „akceptacja siebie”, gdybym tylko miała tu podział na kategorie. Podczas tej niezwykle trudnej akcji akceptacji, złapałam się na kilku rzeczach.
Iluzja goni iluzję. Czy wy także:

1. Gdy najedzone patrzycie w lustro widzicie się grubszymi? A gdy jesteście przed posiłkiem, z pustym żołądkiem, nagle wydaje wam się, że wysmuklałyście? A  gdy czujecie się wręcz przejedzone i na waszej drodze stanie lustro, to również jak u mnie, w odbiciu czai się potwór Godzilla?? Pomimo, że minęło kilkanaście minut od chwili gdy widziałyście w nim prawie modelkę???

2. A czy gdy wciśniecie na siebie opinające uda, przylegające do ciała spodnie, np. jeansy to wydaje wam się, że każdy ruch uwydatnia wasze niezbyt szczupłe nogi (bez względu na to, jak bardzo szczupłe są??) I też czujecie się źle, brakuje wam powietrza i marzycie tylko o tym, by zrzucić z siebie te uciskające spodnie? Więc nadchodzi ten moment, przychodzicie do domu, ściągacie co trzeba, nakładacie legginsy/ dres/ cokolwiek luźnego i czarodziejskim sposobem nagle czujecie się szczuplej? Już nic nie gniecie, nie uciska, nie ciągnie z każdym krokiem i przy kucaniu. Dlatego w mojej szafie na stałe zagościły spodnie na gumce, które potrafią nawet imitować jeansy. Wygoda przede wszystkim.

3. A jeśli chodzi o zakupy to czy przymierzalnia jest dla was teleportem do szczupłej czy grubszej sylwetki? Bo ja za każdym razem gdy chwycę coś do przymierzenia i stanę w sklepie przed lustrem, widzę się gorzej niż w domu lub w starych ciuchach. Już nawet jak kupię i założę to po raz drugi, to wydaje mi się, że wyglądam lepiej niż w tej ciasnej klitce w odzieżowym.

4. A Fast foody i słodycze? Czy jak pochłoniecie konkretnego kebsa lub chrupiącego schabowego z polanymi tłuszczem ziemniaczkami i sałatką na bazie majonezu, dopychając się czekoladkami na deser, to również wasze ciało nagle się powiększa i z minuty na minutę rośnie, rośnie i rośniee? A po dietetycznej, grillowanej piersi z kurczaka z warzywami na parze i wodą na deser, przyjemnie miło nie puchnie, nie pączkuje, a czasami wręcz odwrotnie, maleje?

5. A gdy patrzycie na innych ludzi? Czy też wszyscy mają lepsze nogi, brzuchy, uda, ramiona, tyłki, czyli sylwetki ogólnie? Ale nie tylko sylwetki, bo oczy, włosy, nosy, uszy też wchodzą w grę. Co więcej! Dlaczego nawet czyjś charakter, temperament, sposób mówienia, widzenia, zachowywania się, jest tym bardziej właściwym niż mój własny? Dlaczego czyjeś jest przeważnie lepsze, gdy to nasze powinno być to wyjątkowe?


I jak pozbyć się tych stanów z mojej głowy? Niezła ze mnie iluzjonistka. Niczym Copperfield potrafię sprawić, że zniknie słoń i pojawi się słoń. Takie czary. 

18 października 2015 , Komentarze (33)


Cześć

 

Zawsze chciałam robić rzeczy wielkie. Chciałam pomagać ludziom, zmieniać świat. Chciałam przyczynić się do jakiegoś wielkiego odkrycia. Będąc małym dzieckiem powtarzałam, że napiszę książkę, sprzedam ją w milionach egzemplarzy, a dochodem podzielę się z potrzebującymi. Serio! Później stwierdziłam, że zostanę też policjantem i tak samo jak w najgorszych horrorach będę łapać groźnych przestępców, seryjnych zabójców. A jakby to nie wypaliło to będę sędzią, albo adwokatem broniącym niewinnych ludzi przed fałszywymi oskarżeniami. Wszystko to były dziecięce wyobrażenia o własnej przyszłości. Niestety już w szkole zderzyłam się ze smutną rzeczywistością trudnej matematyki, chemii, czy fizyki. Pomyślałam, że chyba jednak niczego nie odkryję gdyż kolejne dwóje wymownie krzyczą: Laura geniuszem naukowym nie jesteś! O policji przestałam myśleć gdy wystraszyłam się spadającego liścia, wracając jesiennym popołudniem ze sklepu. Na prawnika też w końcu stwierdziłam, że się nie nadaję, drżąc ze strachu przed wystąpieniem publicznym. Byłam załamana, no bo kim w takim razie będę i czego dokonam? Nie poddawałam się. W liceum zapisałam się na wolontariat. Pilnowałam dzieci, pomagałam w Domu Pomocy Społecznej, sprzątałam w Caritasie, zbierałam żywność dla rodzin ubogich. Wiele się dowiedziałam, wiele zobaczyłam. Nie podobał mi się system pomocy dla tych ludzi. Niektórzy go nadużywali, a dla tych naprawdę potrzebujących brakowało miejsca. Większość pracowników wykonywała swoją pracę mechanicznie, będąc wypalonym zawodowo. Zapytałam kiedyś, dlaczego odmówiono pewnej kobiecie pomocy, która autentycznie wzruszyła mnie swoimi prośbami. Usłyszałam:

- Nie patrz na ludzi, patrz na przypadek. I dostałam papierki do czytania.

Byłam bezsilna, a bezsilność była nie do zniesienia. Zawsze wydawało mi się, że robię za mało. Odeszłam, miałam poczucie, że tu również nie dokonam niczego istotnego.

Byłam już pełnoletnia, musiałam wybrać studia. Mając wielkie ambicje poszłam na uniwersalną, nudną, mało istotną, jak moje dotychczasowe życie ekonomię. Nie wiem czemu. Z przypadku. Z przypadku też wylądowałam w mało istotnej pracy biurowej. Chciałam dokonywać cudów. Dzisiaj cudem jest gdy listonosz pocztę do firmy przyniesie przed 12 bo wtedy zdążę w pracy ze wszystkim.

A JEDNAK WE WTOREK ZDARZYŁO SIĘ COŚ, CZEGO DO KOŃCA ŻYCIA NIE ZAPOMNĘ. Dało mi to taką siłę, że ojeju!

Wsiadłam do autobusu. Podeszła do mnie kobieta z dzieckiem. Na początku zapytała czy ja to na pewno ja, bo nie jest pewna czy poznaje, ale chyba kiedyś byłam wolontariuszką i zajmowałam się jej dzieckiem. Zaczęła ze mną rozmawiać. Zaczęła dziękować. A ja stałam, ściskając poręcz autobusu mocniej i mocniej. Będąc w szoku. Podobno dzięki mnie mogła pracować. Teraz u nich lepiej, dostali mieszkanie. Pytała dlaczego odeszłam. W oczach miała taką wdzięczność, że żadnym słowem nie dałoby się tego opisać.

Pomyślałam później, że przecież: 
Nigdy nie wiemy kiedy nasze czyny do nas wrócą. Nigdy nie wiemy jak jesteśmy odbierani przez innych. Spotykamy tylu ludzi, drobne gesty znaczą wiele. 

W piątek z koleżanką zebrałyśmy koce i karmę dla zwierząt. Zaniosłyśmy wszystko do schroniska przy okazji zabierając kilka psów na spacer. Za tydzień idziemy znowu.
Zwykła, mała rzecz. Może mało istotna dla świata, ale na pewno znacząca dla tych piesków.

Kilkanaście lat temu chciałam dokonywać rzeczy niezwykłych, dzisiaj wiem, że takich dokonałam i dokonam jeszcze wielu. Wielu dla mnie i wielu dla innych. Sami też jesteśmy ważni i sami też często potrzebujemy małych i większych cudów.

Wyzwania dla mnie: pełna akceptacja siebie (patrz wpis niżej) oraz rzecz nowa: odnaleźć sens we własnej pracy. 


Bo na razie wygląda to tak jak powyżej. Ewentualnie zmienię pracę. Czemu nie :) 


Wyzwanie dla Was: przeczytać całość, trochę się rozpisałam dzisiaj. Ale musiałam to wszystko z siebie wyrzucić. I tak ogólnie to nie musicie czytać, może to zostać tylko moje, tylko dla mnie. 


A jeśli już doczytacie do tego momentu to prośba do wszystkich: nigdy nie odmawiajmy nikomu uśmiechu i rozmowy.



PA! :*

13 października 2015 , Komentarze (8)

 
CZEŚĆ!



Dziękuję za tyle miłych słów!!

Jesteście wspaniałe.

Dzięki Wam jestem teraz pewna, że podjęłam właściwą decyzję.

Czyli nic na siłę. Nie odchudzam się. Nie redukuje. Jem zdrowo i się akceptuję J

ALE!

(No bo zawsze jest jakieś ale.)

Więc moje „ale” polega na tym, że ta decyzja w moim życiu odzwierciedla się w jakichś 70%.

To nie jest tak, że ja już się całkowicie z dodatkowymi kilogramami pogodziłam.

Jest mi ciężko, ale chcę to zrobić.

Chcę stanąć przed lustrem i móc powiedzieć:

„Ok, może nie mam idealnego brzucha, idealnych nóg, idealnego ciała, ale ono jest moje, więc je lubię”  
Ile z nas podpisałoby się pod tymi słowami? Domyślam się, że niewiele.

ALE nr 2!

Czy jeśli nie lubimy siebie teraz to czy kiedykolwiek będziemy w stanie się polubić? Gwarantuję, że z ubywającymi kilogramami apetyt rośnie i to nie na jedzenie, a na kolejne sylwetkowe poprawki. I nigdy nie jest idealnie. Nawet po schudnięciu znajdziemy milion innych defektów.

Sądzę, że odchudzanie trzeba zacząć nie od nienawiści do własnego brzucha, a od akceptacji i świadomości własnego ciała. Ciała i charakteru.
Tak więc: lubię się, wiem że mam nadwagę, więc muszę zawalczyć o to by coś zrzucić.

A w moim przypadku:
Lubię się i NICZEGO NIE ZRZUCAM! Zostaje jak jest.

O ile prościej by było gdyby każdy siebie polubił. Czasami tak bardzo problem wyolbrzymiamy. Moja znajoma nigdy nie chodziła w sukienkach twierdząc, że ma grube nogi- nie miała. Inna znajoma nigdy nie związała włosów bo wydawało jej się, że ma odstające uszy - nie miała. Ja sama kilka lat temu nienawidziłam nosić jeansów, a patrząc na zdjęcia wyglądałam w nich dobrze.

Nie twierdzę by akceptować swoją nadwagę, ale żyjemy, a żyć i codziennie patrzeć w lustro z nienawiścią? No słaba opcja.  


PA :*

8 października 2015 , Komentarze (27)


CZEŚĆ :)


Jestem zdrowa,

Jem zdrowo.

Nie mam nadwagi,

Wyszłam z niedowagi.

Odzyskałam miesiączkę, życie i kilka kilogramów.

Nie świruję gdy od czasu do czasu piję piwo, jem coś na mieście lub u znajomych.

Nie objadam się.

Waga 50 kg była super, ale nie za wszelką cenę.

Do takiego wniosku doszłam.

Więc chyba odpuszczę. 5 kg więcej to nic takiego.

Stare spodnie są ciasne, kupię nowe.

Jest tyle ważniejszych rzeczy.. bo gdybym jadła za dużo…

 A tak nie jest.

Nie chcę już sobie niczego odmawiać. Odchudzanie za dużo mi zabrało.

Dodatkowy tłuszczyku nie polubię cię, ale nauczę się z tobą żyć.

TYLKO JUŻ SIĘ NIE ROZMNAŻAJ.

Może tego mi trzeba, może to moja naturalna waga?

W gorszych chwilach myślę o mych zimowych wakacjach.

Spełniam marzenia. Czytam. Chodzę do kina.

Śpię. Jem. Pracuję. Śmieję się i piszę.

Mam nadzieję, że się uda. Przecież nieważne, że przytyłam!

W końcu jestem tym samym człowiekiem.

A nawet bym powiedziała, że lepszym.

Bez wstrętnych zaburzeń odżywiania.

 

PA! :*

5 października 2015 , Komentarze (15)

CZEŚĆ

W domu ciasto,
W pracy jak nie ciasto to ciastka i słodkie bułeczki,
Wchodząc do chłopaka częstują tortem,
a odwiedzając koleżankę czekoladą. 



Ile razy jeszcze będę musiała mówić: nie, dziękuję. Ile, ile, ileeeeeeeeeee??
Czasami mam wrażenie, że ludziom trudniej jest zrozumieć, że nie chcę, niż mi oprzeć się pokusie i nie poczęstować. Tak więc do znudzenia mówię tekst mój stały i nie jem słodyczy oprócz nielicznych wyjątków, a i tak jest mnie więcej, więcej i więcej.
Przytyłam :( Nie wiem ile, nie wiem czemu. Niezbadane są ścieżki rozkładu tłuszczu na mym ciele. 


Więc akcja- reakcja. Coś z tym zrobić muszę. Opcje są dwie: 

1) Schudnąć.
2) Zaakceptować wyższą wagę, zaznaczam nie nadwagę. 


I tu się zaczyna problem, ponieważ jakbym miała chudnąć to nie wiem z czego ucinać kalorie i z czego rezygnować skoro słodyczy nie jem, fast foodów też nie jem, alkohol jedynie okazyjnie piję. Jem zdrowo. Z reguły 4 posiłki dziennie plus przekąska, która wpada nie zawsze. WIĘC? Czemu waga wzrasta, chyba tylko komórki tłuszczowe wiedzą. Dodam jeszcze, że 4km codziennie do pracy w dwie strony robię. To ruch zawsze jakiś jest. 

Więc się powtórzę: 

Co z wyjściem drugim? W sumie kuszące. Nic nie muszę zmieniać, z niczego rezygnować, kalorii ucinać, ruchu dodawać. Będę sobie żyła tak jak żyję teraz. Idealne! Tylko ukryjcie lustra. I niepostrzeżenie niech ktoś wymieni moje ulubione spodnie na rozmiar większe! I usuńcie jeansy ze sklepów! Bo ja się po prostu źle czuję w malejących spodniach, które kiedyś ze mnie spadały i źle się czuję gdy mnie spodnie obciskają i gdy przechodzę obok lustra, widząc się w tych spodniach. Więc jak to zaakceptować? Człowiek się starzeje, to i grubieje. Można sobie tłumaczyć. 

I po raz trzeci zapytam: 

Tyle pytań do mojego tłuszczyku, a on milczy :(
I tylko żołądek właśnie woła o kolację. Zostawiam więc ten dzisiejszy dylemat, nie podejmując jeszcze decyzji. 


A może Wy macie jakieś pomysły? :)



PA! :*


4 października 2015 , Komentarze (16)


CZEŚĆ


Wiecie co?



Weekend. Wolna sobota. Wolna niedziela. A ja budzę się o 6:00, jak zwykle nie mogę spać.


KAWA! Pierwsza myśl po przebudzeniu. Idę więc do kuchni w niedzielny poranek, robię kawę, odpalam laptopa, piszę i cieszę się bo w końcu mogę zostać w ciepłym łóżeczku. Dzień drugi. Pełen relaks.

Szkoda tylko, że gardło pobolewa, a z nosa cieknie jak z kranu. Wczorajszy spacer pozostawił po sobie pamiątkę, ale żal było nie wyjść przy tak pięknej pogodzie. Dzisiaj z bólem serca bo piękna jesień i bólem głowy, bo przeziębienie, pozostaję w domu. Rozum tym razem wygrywa z sercem. W poniedziałek trzeba jako tako funkcjonować w pracy. Ale Wy korzystajcie!! 

Mi tak jakby mniej żal, bo zaczytałam się w tej oto książce:


Jeszcze miesiąc temu zapytana o góry odpowiedziałabym: 
- łeee tam, nie interesuje mnie ten temat.

A teraz nie wiem co się stało. Czytam, czytam i podziwiam tych ludzi, chociaż do końca nie rozumiem. Ale w końcu miłości nie da się wytłumaczyć. A miłości do gór, ekstremalnych przeżyć i adrenaliny tym osobom na pewno nie brakuje. I mimo tego, że może do końca nie popieram aż takiego narażania się na śmierć, szczególnie gdy na szczyt niektórzy wchodzą już po raz kolejny, z zaciekawieniem czytam tą książkę. W ciepłym domu, pod ciepłym kocem, wiedząc że nigdy, przenigdy życie nie postawi przede mną Everestu do pokonania jestem pod wrażeniem uporu, odwagi, pasji, wiary i cudów jakich dokonała autorka książki. Uwielbiam tę kobietę.

 

A sama już za miesiąc ruszam w moją kolejną, małą- wielką podróż. Kupiliśmy bilety do Aten! CUDOWNIE! PIĘKNIE! ODLICZAM I ZNOWU NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ. Chociaż zwiedzania Aten nie miałam w planach, same mnie wybrały (czyt. przelot był tani)

Grecja taka piękna, chociaż czytałam, że Ateny akurat nieszczególnie. To i tak mi to nie przeszkadza, bo zobaczę coś innego, będę w innym miejscu, a to co inne zawsze ciekawe. 


I znowu nic nie napisałam o diecie, ehhhh, dobra, żeby nie było, zakończę to ciekawą informacją, że idę na śniadanie :D  Postaram się też porobić jakieś zdjęcia moim posiłkom, bo dawno tu nic nie było. Może już niedługo ten pamiętnik znowu zamieni się w opisy moich zmagań z wagą, bo robi mnie się ciut za dużo. Trzeba to opanować. Zdrowe jedzenie też tuczy, albo rozwalona tarczyca, jedno z dwóch ;( 



PA :*

28 września 2015 , Komentarze (5)


CZEŚĆ

Jestem. Co więcej nie będę pisać dzisiaj o pracy. Będę pisać o tym, o czym powinnam tutaj pisać. Jednak z racji tego, iż to mój pamiętnik, a w moim życiu jest milion innych rzeczy, z którymi zmagam się na co dzień, o diecie ostatnio było mało. Bo z dietą już się nie zmagam. Już ją zaakceptowałam, polubiłam i jest już częścią mojego życia. Tak jak kiedyś moje łapska naturalnie sięgałyby w sklepie po bułkę słodką, tak teraz sięgają po bułkę razową. Tak jak kiedyś na deser jadłabym czekoladę, tak teraz jem jabłko. Tak jak kiedyś na imprezie zamówiłabym ze wszystkimi takie cuda:

Tak teraz ewentualnie zjem trochę paluszków,a na fast fooda nawet nie mam ochoty. 

TAK, DA SIĘ!

Da się nie tylko oprzeć pokusie, nie zamówić i nie zjeść. Po latach uwielbienia wszystkiego co tłuste, niezdrowe, smażone, siedzę obojętnie obok osób zajadających się hamburgerem i nawet mi przez myśl nie przejdzie, że to jest smaczne. Pamiętam za to moje złe samopoczucie po ostatnim razie, gdy się skusiłam na śmieciowe jedzenie. Mój organizm już go nie chce. Już się odzwyczaił. 

Da się jeść lekko, zdrowo i smacznie. Nie mając nawet ochoty na cokolwiek niezdrowego. 

A jeśli mam ochotę na coś słodkiego, piekę ciasto. Takie pyyszne. Z mąki razowej. 

Co więcej zrozumiałam, że warto prawidłowo odżywiać się dla zdrowia, nie dla chudego ciała. Robiąc to dla ciała zachorowałam, straciłam miesiączkę, swoje zawsze mocne paznokcie i prawidłowo pracującą tarczycę. Dla zdrowia przytyłam, zaczęłam jeść i jem dużo, potrafię objeść się owocami lub właśnie powyższym ciastem, nie czując wyrzutów sumienia. To nie chipsy, nie pizza, nie hamburger i nie czekolada. Jem rozsądnie, odrzucając większość chemii z jedzenia. 

Cieszę się, że jestem na tym etapie. 


Żałuję tylko, że musiałam przejść taką długą drogę by to zrozumieć. 


Dbamy o wygląd zewnętrzny. Nie chodzimy w brudnych ubraniach. Nie lubimy bałaganu w pokoju. Lubimy otaczać się tym co ładne, czyste i pachnące.
Dlaczego więc nie uważamy na to co jemy? Nie dbamy o zawartość naszego żołądka? Jemy niewiadomego pochodzenia zapiekanki, kebaby ociekające sosami, hamburgery nie psujące się miesiącami, zupki chińskie wypełnione samymi wzmacniaczami, ulepszaczami, dania gotowe, których skład to prawie książka? 

FUJ. Mamy to wszystko w środku. Zadbajmy więc o siebie również wewnątrz. 



           

PA! :*

12 września 2015 , Komentarze (14)


CZEŚĆ


Dawno mnie nie było. Bardzo dawno. To znaczy byłam, Was czytałam, sama nie pisałam. Czemu?  Brak czasu, a jak tego czasu już trochę było to wolałam poczytać co u Was, a zabierając się za własny wpis rezygnowałam w połowie. I padałam, ze zmęczenia.

U mnie raz lepiej, raz gorzej. W pracy jestem jak Zdzichu. Kopacz Zdzichu: 

Nowa, więc zaczęto przynosić mi robotę, której robić nie powinnam i zaczęłam pracować za innych. Ja głupia. Chciałam być miła więc czasami coś komuś skserowałam, napisałam, podpisałam, a gdy się zorientowałam, że to nie tak, że nagle nie wyrabiam się ze swoją pracą, zaczęłam grzecznie odmawiać. I wyszłam na bezczelną, leniwą. HAHAHAHA. Ludzie są straszni. Tylko patrzą jak kogoś wykorzystać, obgadać, wyśmiać i zdeptać. A to co się dzieje w tej instytucji, właśnie przez pracowników to się w głowie nie mieści. Na początku wydawało mi się, że wszyscy są tacy w porządku, a teraz opadła zasłonka. I nie wiem jak tu codziennie patrzeć na fałszywe twarze. Pani Asia z Panią Krysią pogadają sobie na temat Pani Wiesi, a gdy Pani Wiesia wejdzie do pokoju, wykrzywią buzie w słodkim uśmiechu, prawie rzucając się jej na szyje dając buziaczka. Pani Krysia wyjdzie, to teraz Wiesia z Asią poplotkują na jej temat, oczerniając oczywiście. JAK MIŁO. Kobiety lat około 50. Dzieci, mąż i hobby: ploty w pracy. 

Ja po prostu nie chcę wiedzieć co tam się o mnie mówi. A że ja nowa to pewnie mówi się i to dużo. Ale wstaję codziennie o tej 5:00, idę do łazienki, patrzę w lustro i przekonuję sama siebie: to będzie dobry dzień, nie chce ci się, ale tym razem będzie inaczej. Wychodząc z domu myślę o powrocie. A po powrocie o dniach, które zostały do weekendu. I tak to się toczy. Dobrze, że będąc na miejscu nie mam czasu na myślenie, a czas płynie w ekspresowym tempie. Praca sama w sobie nie jest zła. Ciągle coś się dzieje, ciągle trzeba myśleć, podejmować decyzje, zajmować się nowymi sprawami. Ale coś mi tam nie pasuje, najgorsze że sama do końca nie wiem co. Czy to ci ludzie, czy dziwny prezes, czy niepewność i odrobina stresu, który i tak już w dużym stopniu opanowałam, czy może wieczne zmęczenie, które uderza wraz z wybiciem godziny kończącej dzień w pracy.  A Może po prostu za krótko pracuję. I przywyknę. Byle bym tylko nie stała się taką Krysią, która poranną kawe słodzi życiem współpracowników. 

NO PIĘKNIE. Miałam tu dzisiaj pisać o diecie, naprawdę! A wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że Wasze diety nie idą tak, jak mi pisanie o nich :) 

Miłego weekendu!


PA! :*

23 sierpnia 2015 , Komentarze (10)


CZEŚĆ

 

Ale to był ciężki tydzień! Jeśli wysiłek psychiczny spalałby tyle samo kalorii co ten fizyczny, to mój mózg codziennie biegał najdłuższe maratony. I to z przeszkodami, co jakiś czas przeskakując przez płotek.

Albo i nie przeskakując. Ta praca codziennie mnie zaskakuje. Wczoraj nawet odmówiłam wieczornego wyjścia ze znajomymi i zaskoczyłam samą siebie nie mając ochoty. Jedyne czego chciałam to film, łóżko, herbatka i kocyk. Totalny odpoczynek od wszystkiego. Nie, nie! Nie to, że narzekam. W żadnym wypadku. Po prostu trochę minie zanim przyzwyczaję się do nowej sytuacji. Miałam przyjemność poznać prezesa i niestety za wcześnie pochwaliłam osoby w tej firmie. A skąd się biorą ludzie tacy jak on pojęcia nie mam. Zrobił mi wykład na temat tego co i w czym pija, ponieważ zrobiłam mu kawę w białej, a nie w jego złotej filiżance ze złotymi zdobieniami. Wystarczyło tylko powiedzieć, ja bym przeprosiła i zapamiętała. A on uniósł się tak bardzo, że chyba już jestem skreślona :D Niestety nikt mi nie powiedział w czym prezes pija herbatki i kawki. Co ciekawe do herbaty też ma swój, inny kubeczek. No ale nic. Naczynia ważna rzecz. 

Jeszcze raz dziękuję pewnej użytkowniczce tego portalu za miłą niespodziankę! :) 

Koszulka przyszła już w tamtym tygodniu i idealnie wpasowała się w moją sytuację. 

Ze wszystkim sobie poradzimy. No bo kto jak nie my? :)) 


PRAWDA? 




Nieważne czy to odchudzanie, nowa praca, szkoła, studia, nowe znajomości, choroby, wyżej wspomniane maratony, problemy większe i problemy mniejsze. Zawsze jakoś jest i zawsze jakoś będzie. Byle do przodu :) 



A plany na niedziele?
Może nad wodę? 



PA! :*

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.