Cześć
Zawsze chciałam robić rzeczy wielkie. Chciałam pomagać ludziom, zmieniać świat. Chciałam przyczynić się do jakiegoś wielkiego odkrycia. Będąc małym dzieckiem powtarzałam, że napiszę książkę, sprzedam ją w milionach egzemplarzy, a dochodem podzielę się z potrzebującymi. Serio! Później stwierdziłam, że zostanę też policjantem i tak samo jak w najgorszych horrorach będę łapać groźnych przestępców, seryjnych zabójców. A jakby to nie wypaliło to będę sędzią, albo adwokatem broniącym niewinnych ludzi przed fałszywymi oskarżeniami. Wszystko to były dziecięce wyobrażenia o własnej przyszłości. Niestety już w szkole zderzyłam się ze smutną rzeczywistością trudnej matematyki, chemii, czy fizyki. Pomyślałam, że chyba jednak niczego nie odkryję gdyż kolejne dwóje wymownie krzyczą: Laura geniuszem naukowym nie jesteś! O policji przestałam myśleć gdy wystraszyłam się spadającego liścia, wracając jesiennym popołudniem ze sklepu. Na prawnika też w końcu stwierdziłam, że się nie nadaję, drżąc ze strachu przed wystąpieniem publicznym. Byłam załamana, no bo kim w takim razie będę i czego dokonam? Nie poddawałam się. W liceum zapisałam się na wolontariat. Pilnowałam dzieci, pomagałam w Domu Pomocy Społecznej, sprzątałam w Caritasie, zbierałam żywność dla rodzin ubogich. Wiele się dowiedziałam, wiele zobaczyłam. Nie podobał mi się system pomocy dla tych ludzi. Niektórzy go nadużywali, a dla tych naprawdę potrzebujących brakowało miejsca. Większość pracowników wykonywała swoją pracę mechanicznie, będąc wypalonym zawodowo. Zapytałam kiedyś, dlaczego odmówiono pewnej kobiecie pomocy, która autentycznie wzruszyła mnie swoimi prośbami. Usłyszałam:
- Nie patrz na ludzi, patrz na przypadek. I dostałam papierki do czytania.
Byłam bezsilna, a bezsilność była nie do zniesienia. Zawsze wydawało mi się, że robię za mało. Odeszłam, miałam poczucie, że tu również nie dokonam niczego istotnego.
Byłam już pełnoletnia, musiałam wybrać studia. Mając wielkie ambicje poszłam na uniwersalną, nudną, mało istotną, jak moje dotychczasowe życie ekonomię. Nie wiem czemu. Z przypadku. Z przypadku też wylądowałam w mało istotnej pracy biurowej. Chciałam dokonywać cudów. Dzisiaj cudem jest gdy listonosz pocztę do firmy przyniesie przed 12 bo wtedy zdążę w pracy ze wszystkim.
A JEDNAK WE WTOREK ZDARZYŁO SIĘ COŚ, CZEGO DO KOŃCA ŻYCIA NIE ZAPOMNĘ. Dało mi to taką siłę, że ojeju!
Wsiadłam do autobusu. Podeszła do mnie kobieta z dzieckiem. Na początku zapytała czy ja to na pewno ja, bo nie jest pewna czy poznaje, ale chyba kiedyś byłam wolontariuszką i zajmowałam się jej dzieckiem. Zaczęła ze mną rozmawiać. Zaczęła dziękować. A ja stałam, ściskając poręcz autobusu mocniej i mocniej. Będąc w szoku. Podobno dzięki mnie mogła pracować. Teraz u nich lepiej, dostali mieszkanie. Pytała dlaczego odeszłam. W oczach miała taką wdzięczność, że żadnym słowem nie dałoby się tego opisać.
Pomyślałam później, że przecież:
Nigdy nie wiemy kiedy nasze czyny do nas wrócą. Nigdy nie wiemy jak jesteśmy odbierani przez innych. Spotykamy tylu ludzi, drobne gesty znaczą wiele.
W piątek z koleżanką zebrałyśmy koce i karmę dla zwierząt. Zaniosłyśmy wszystko do schroniska przy okazji zabierając kilka psów na spacer. Za tydzień idziemy znowu.
Zwykła, mała rzecz. Może mało istotna dla świata, ale na pewno znacząca dla tych piesków.
Kilkanaście lat temu chciałam dokonywać rzeczy niezwykłych, dzisiaj wiem, że takich dokonałam i dokonam jeszcze wielu. Wielu dla mnie i wielu dla innych. Sami też jesteśmy ważni i sami też często potrzebujemy małych i większych cudów.
Wyzwania dla mnie: pełna akceptacja siebie (patrz wpis niżej) oraz rzecz nowa: odnaleźć sens we własnej pracy.
Bo na razie wygląda to tak jak powyżej. Ewentualnie zmienię pracę. Czemu nie :)
Wyzwanie dla Was: przeczytać całość, trochę się rozpisałam dzisiaj. Ale musiałam to wszystko z siebie wyrzucić. I tak ogólnie to nie musicie czytać, może to zostać tylko moje, tylko dla mnie.
A jeśli już doczytacie do tego momentu to prośba do wszystkich: nigdy nie odmawiajmy nikomu uśmiechu i rozmowy.
PA! :*