W zasadzie powinnam od początku, ale zacznę od końca. Otóż od jakiegoś czasu wiem, że cierpię na kompulsywne obżarstwo. Co to takiego...? To niekontrolowane napady głodu trwające nawet kilka godzin, nie wynikające z faktycznego głodu, a z psychiki, ze stresu, z nudy, z nie wiem czego w sumie.
W praktyce - nie będąc nawet głodna potrafię zjeść nawet 3-4 tysiące kalorii dziennie. Czasem mi niedobrze i może bym i zwymiotowała, ale wówczas byłaby to już bulimia. Ja mam inną psychiczną przypadłość - nie wymiotuję, stąd spory przyrost wagi. Oczywiście przychodzą momenty, że ważę o wiele za dużo i nie mam nawet spodni w które bym weszła, więc wtedy się katuję głodówkami (co w ogóle jest odrębnym tematem, bo stosuję od 8 lat głodówki lecznicze, ale nie mówię o nich - tylko o takim bezsensownym kilkudniowym głodzeniu bez odpowiedniego przygotowania tylko po to aby zrzucić 2-3 kilo i wejść w spodnie).
Jem w ukryciu, ukrywam się przed mężem, przed pracownikami, przed dziećmi, przed wszystkimi. I wstyd mi potem, ale i tak jem dalej, czasami czuję się bezsilna, bezradna. A czasami mam przypływ sił i jakiejś motywacji...
Ostatnio zdecydowanie za rzadko.
W październiku wróciłam do aktywności zawodowej po urlopie macierzyńskim i rocznym karmieniu. Waga wskazywała 64kg, chciałam dojść do upragnionych i wymarzonych 52-55kg i w końcu zapomnieć o diecie w sensie odchudzania. Zaczęlam pracę, zaczęłam brać antykoncepcję, zaczęłam tyć. Trochę stres, trochę hormony pewnie. Po 7 miesiącach zmieniłam pracę, od kwietnia mam nową, nowy stres, nowe sytuacje dziwne, waga dzisiaj wskazuje 71,8... Także słabo. Noszę już tylko dresy. W jeansy nie wchodzę. W październiku kupiłam sobie dwie pary fajnych spodni w kancik, nie ponosiłam długo, w grudniu już nie mogłam ich dopiąć... :( To przerażające.
Wiele czytałam o tym schorzeniu, aby doszukać się co jest wyzwalaczem "triggerem". I nie wiem, czasem to coś słonego, czasem coś słodkiego, czasem nabiał. Nie wiem, przecież coś jeść muszę, powinnam. A może nie?
Męczę się, nie ma sexu, bo się wstydzę przed mężem, krępuje się, nie akceptuję swojego ciała, nie podobam się sobie. Jest źle. Dlatego wykupiłam dietę tutaj i ćwiczenia i... robiłam to jeden dzień może dwa. A wykupiłam 5 maja... Masakra.
Może pochopnie bo początek pracy, otwarcie nowego sklepu nie było łatwe to wszystko. Ale w końcu myślę sobie że to tylko kolejne wymówki...
Tak czy siak chciałabym w końcu pokonać wroga, pokonać to coś co mi każe wpieprzać nieskończone ilości żarcia. Czasem myślę, że fajnie by było rzygać. Może byłabym szczupła wtedy? No ale wiadomo - to debilne myślenie. To trzeba pokonać a nie zagrzebać czy wyrzygać.
Spróbuję od czasu do czasu tu coś skrobnąć, może mi to pomoże, może ktoś też ma taki problem? Okaże się :)