Moje urodziny :)
Dzisiaj
( kiedy notka pojawi się w pamiętniku, będzie zapewne już nieaktualne
to " dzisiaj", ale nie ma póki co godziny 0.00) są moje urodziny !!!!
Serdecznie dziękuję za pamięć, za życzenia:D Moje 20 urodziny, już nie
nastolatka ;) Szczerze mówiąc, nigdy nie przywiązuję wagi do moich
imienin czy urodzin. Wiem, że są dziewczyny, które w dniu urodzin chcą
się czuć jak księżniczki, ale ja taka nie jestem. Naprawdę, dla mnie
bardziej niż moje święta liczą się urodziny czy imieniny innych, żeby
pamiętać, zadzwonić, złożyć życzenia ;) Moich specjalnie nie świętuję i
nigdy nie świętowałam. Jutro zaproszę kilka osób do siebie, nic
specjalnego, jakieś ciasto, chipsy, szampan, babskie pogaduchy, żadna
huczna impreza :) Dzisiaj spędziłam wieczór z rodzicami, był nawet tort
lodowy ( myślę, że kawałek tortu z okazji własnych dwudziestych urodzin
nie odłoży mi się w biodrach. Dostałam od rodziców ślicznego miasiaka,
mięciutkiego, żeby na zawsze był ze mną i zawsze przypominał mi moje 20
urodziny i karty upominkowe- H&M nabite na niezłą sumę i kartę do
Sephory, na skromniejszą ale jakże przydatną :) I już postanowiłam, że
kartę z H&M wykorzystam sobie na wakacje, bądź wtedy, jak moja waga
pozwoli na zmianę garderoby :) Kochani są :) No i ogólnie dzień urodzin
spędziłam z rodzicami przy torcie i "Lejdis", które leciało na TVN ;) To
jest jedna z komedii, które mogę oglądać regularnie, mam do niej
ogromny sentyment :)
A czego sobie sama życzę? By nowy etap w życiu był szczęśliwszy niż
okres nastolatki. Weszłam w niego szczuplejsza i szczęśliwsza,
chciałabym, żeby to trwało i trwało :) Chciałabym skończyć studia, wraz z
drugim kierunkiem, nad którym jeszcze się waham, znaleźć fajny staż,
ciekawą pracę, która będzie mnie satysfakcjonować i sprawiać
przyjemność. Chciałabym znaleźć miłość.. chyba bym chciała. Może jeszcze
nie teraz, najpierw chciałabym zająć się samą sobą, dokończyć to, co
zaczęłam z dietą, ale w zasadzie nie da się zaplanować, kiedy ona
przyjdzie :) Czasem tak patrze wokół, zakochane pary przesiadują na
ławkach, faceci moich koleżanek z grupy przychodzą po nie po zajęciach.
To musi być miłe, mieć dla kogo się wypachnić, wymalować, ładnie
wyglądać, dzielić każdy problem, trzymać za rękę na wiosennym spacerze
:) Na razie to dla mnie nieznane uczucie, ale jestem chyba romantyczką,
bo wierzę, że prędzej, czy później spotkam fajnego faceta :) Póki co
trzeba zająć się sobą, dietą, studiami, a co będzie- to będzie :)
Dzisiaj dostałam wiadomość z linkiem do tematu na forum od pewnej
vitalijki, której dziękuję, bo tak nigdy nie wiedziałabym o jego
istnieniu :)
Macie mnie za zakompleksioną gówniarę, która ma nudne życie i wymyśla
historie jakieś, łączycie pamiętnik mój z trzema innymi. Doszukujecie
się powiązań, podobieństw w pisaniu, w miniaturkach. Nawet jeśli
jakikolwiek pamiętnik na vitalii jest wymyślony, uważam że większy
problem ze sobą mają osoby, które marnują jakże cenny czas swojego
ciekawego życia i tych podobieństw się doszukują. Pewne wypowiedzi są
genialne po prostu.
"Jak dasz zdjęcia, to uwierzę" - trochę pod szantaż nawet podchodzi :)
Nie wiem, ja nie jestem przyzwyczajona do takich sytuacji, Vitalię
zawsze traktowałam jako portal, który jest moim sprzymierzeńcem w
odchudzaniu. I jest. Ogromnie cenię wszystkie kochane dziewczyny, które
od początku mnie wspierają i dopingują. Są też takie, które ciągle muszą
podkreślać, że jestem Anią, że wymyślam. Tak jakby to, że nie masz
zdjęć ( na portalu, gdzie notabene większość odchudzaczek zawsze chciała
być i jest anonimowa) sprawiało, że piszesz brednie, że ktoś Ci nie
wierzy. Tylko naprawdę, średnio mi zależy, żeby ktoś we mnie uwierzył.
Bo jeśli nawet wstawię zdjęcia przeczytam: " O nie, to nie są Twoje
zdjęcia, to są zdjęcia Vitalijki xxxxxxxx, wzięłaś je z neta, daj swoje
zdjęcia".
Zastanawiam się, co Wam nie pasuje? Co Was tak do cholery uwiera?
Zarzucacie mi, że tak PIĘKNIE schudłam, że moje życie stało się nagle
takie PIĘKNE, że wszystko jest PIĘKNE.
Przez jakiś czas nie wchodziłam tu codziennie, wpadałam rzadko,
zmieniając pasek, pisząc ogółem co u mnie, podawałam wagę. A Wy w ogóle
wiecie, co działo się między tymi notkami? Dostawałam komentarze, ile to
we mnie motywacji, jaka jestem radosna. Owszem byłam, przede wszystkich
szczęśliwa, że po dwóch tygodniach jest mniej na wadze. Ale nie
siedziałam na tyłku zagryzając batonik i nie czekałam na efekty. Ciągła
walka z sobą... Z apetytem. Raz lepiej, raz gorzej. Ale na pewno nie
była to łatwizna. Czasem miałam myśli, że ja i tak nie schudnę. Miałam
ochotę iść do sklepu, kupić sobie czekoladę z orzechami i wpieprzyć ją,
zacząć od jutra, mieć wszystko gdzieś. Jak przerwałam ćwiczenia, tak
strasznie nie chciało mi się wracać do nich, tak fajnie było położyć
dupsko na kanapie i oglądać telewizję. Musiałam ciągle walczyć z sobą..
"Weronika, musisz ćwiczyć". "Weronika, jeszcze 10 minut, jeszcze 2
skłony, dasz radę". Oczywiście, były momenty, kiedy miałam ogromnego
powera, mogłam góry przenosić, ćwiczyć cały dzień, ale były dni, kiedy
miałam już dosyć ćwiczeń, tego całego odchudzania, bo jak miło jest iść
do Maca, kupić ogromny zestaw i go zjeść. Zacznę od jutra i koniec.
Wiecie co? W niedzielę minie dokładnie 8 miesięcy ciężkiej harówki. 8
miesięcy walki o siebie, o swoje szczęście. Ja przez ten czas schudłam
45 kilogramów, uważam że w pełni wykorzystałam ten czas, poszłam do
przodu, nie stałam w miejscu. Nie poddawałam się nawet w weekendy.
Dietowałam z uśmiechem na twarzy, cieszyłam się z każdego ubytku, ale
tak naprawdę to nie było łatwe. Na początku owszem, wystarczyło niewiele
by te cholerne kilogramy spadały, to było niesamowite, ale im mniej
ważyłam, tym ciężej było o duże spadki. Tym bardziej musiałam uważać,
tym bardziej się pilnować, nie opitalać się z ćwiczeniami. Średnio
spadało mi 5,5 kg mies, chociaż wiadomo, że przez pierwsze tygodnie było
to więcej. I co? Te 5,5 kg na mies przy mojej ogromnej wadze, to jest
coś niemożliwego, co też już nie raz mi zarzucano? Czasem ryczałam, bo
wydawało mi się, że mimo tych kilogramów wyglądam cały czas tak samo.
Spodnie trochę luźniejsze, ale nadal jestem, gruba. Codziennie
smarowałam się balsamami na cellulit i rozstępy, mimo, że i tak nie
widziałam spektakularnych efektów. Czasem mi się nie chciało. Ale był to
stały punkt toalety który musiałam zaliczyć. Na Vitalii nie opisywałam
każdego dnia diety, skupiałam się bardziej na spadających kilogramach,
niż na tym, co czułam. Owszem, byłam strasznie szczęśliwa ze spadków,
ale czasem przytłaczająca wręcz była walka o nie.
Po 8 miesiącach walki, wchodzę na Vitalię, jestem dumna, że dałam z
siebie wszystko, chcę ogłosić całemu światu, że jestem szczęśliwa i
słyszę, że to ściema, nieprawda, że mi się nudzi. Kur*a, bo nie powiem
inaczej. I to wszystko dlatego, że wchodząc tutaj, nie zamieszczam
codziennie swoich jadłospisów? Suchych informacji? Tylko dlatego, że
daję z siebie coś więcej? Otwieram się bardziej, wchodzę tu i piszę, że
po 8 miesiącach ciężkiej harówy przede wszystkim z własną sobą udało mi
się zobaczyć 45 kilo na wadze, tworzą się fora o tym, czy ja to ja, czy
aby nie ania, albo jeszcze inna, bo podobna miniaturka...
Macie również pretensje, że piszę bzdury. Może jestem żałosna. Dla Was to było takie normalne iść do sklepu, przymierzyć ubranie, najwyżej poprosić o większy rozmiar. To było takie normalne umalować się, ułożyć włosy. Takie normalne było też założyć spódniczkę, najwyżej grube rajstopy, żeby nie wyglądać grubo. I takie cholernie normalne było też iść na imprezę i nie marnować swojego życia! A ja to wszystko opisuję, jakby były to cudy świata! Coś nadzwyczajnego! Bo tak, dla mnie to były nadzwyczajne rzeczy, nic nie poradzę na to, że kilka lat ubierałam się jak własna babcia, bo w przeciętnej sieciówce nie było na mnie ciuchów! Kiedy pierwszy raz poszłam do h&m i kupiłam sobie kilka ciuchów, czułam się tak wspaniale, jak nigdy przedtem. Ściełam swoje długie, beznadziejne włosy, tak czułam się do cholery wspaniale. Byłam nieszczęśliwą osobą, nagle zaczęłam inaczej postrzegać świat. Nie poszłam na własną studniówkę, bo byłam taka zakompleksiona, niechciana, nieakceptowana. I co? To jest fikcja? Myślę, że jeśli ktoś coś zmyśla, to chce się dowartościować, a nie opisuje tak naprawdę szare życie zwykłej nastolatki. Bo co w nim jest tak cholernie nadzwyczajnego?!?!?! Myślę, że żadna z Was nie chciałaby przeżyć wszystkich drwin ze strony społeczeństwa, przepłakanych i jednocześnie zajadanych nocy.
Narzekacie, że Vitalia nie jest już taka jak kiedyś... Nie wiem jaka
była kiedyś, bo jestem tu od sierpnia, domyślam się tylko, że dla
niektórych z Was była lepsza. Ale do cholery, jak ma być taka jak
kiedyś, skoro same sobie psujecie atmosferę?
Nie chcecie nie czytajcie, ja mam teraz już naprawdę gdzieś, co i kto
sobie o mnie pomyślał. Nie zamierzam Wam nic ale to nic udowadniać. Jest
to wiele wspaniałych dziewczyn i dla mnie to się liczy. Podziękowania
dla Was wszystkich razem i każdej z osobna :)
Dziękuję jeszcze raz za życzenia urodzinowe i buziaki :)
Schudnij z Jillian
Jestem przeziębiona, głowa mi pęka. Cały dzień przed telewizorem. Właśnie obejrzałam program na tvnStyle "Schudnij z Jillian", a teraz chce mi się ryczeć. Od zawsze oglądałam programy o odchudzaniu, ale dzisiaj coś pękło. Może Wy też oglądałyście- zważyli faceta. 135 kilo. Moja waga startowa to 134 kilo.
A ten facet- problemy ze zdrowiem, z oddychaniem. Podczas ćwiczeń cała mokra koszulka. Jego podjadanie w nocy- przypomniało mi to siebie, to co ja robiłam. Kiedy facet powiedział, że nie rozumie, jak inteligentny człowiek może pozwolić, by jedzenie go zabijało, rzeszły mnie dreszcze.
Oglądając tego typu programy, zawsze marzyłam, żeby mną zajął się jakiś trener, żywieniowiec, siedzieli u mnie 24 h na dobę, by mnie pilnować, a co dwa tygodnie ważyć. "Bo sama przecież nie dam rady". Mc Donald był kilka razy w tygodniu, chińszczyzna, spaghetti, czekolada- w skrócie wszystko co najgorsze. Gdy już postanowiłam schudnąć, bo np zważyła mnie szkolna pielęgniarka, która powiedziała " Koniecznie musisz schudnąć" ucinałam kalorie, po kilku dniach rzucałam się na jedzenie. Nadrabiałam to wszystko, czego musiałam sobie odmawiać w kilka dni. To było chore, jak nałóg dosłownie. Szłam do sklepu i kupowałam wszystkie najpyszniejsze rzeczy, chipsy, rafaello, ciastka, żelki, colę i pochłaniałam to w jeden wieczór. " Od jutra znowu przejdę na dietę"- myślałam, ale tata zamówił pizzę, więc zacznę od jutra. Pielęgniarka kazała mi schudnąć, ale byłam sama już z tym problemem, jak to zrobić. Miałam wiele narzędzi do tego, by coś zmienić, ale nie wiedziałam jak to wykorzystać. Gdybym tylko powiedziała rodzicom, że chcę się zapisać na siłownię- wykupiliby mi od razu największy karnet. Gdybym powiedziała, że chcę schudnąć, nawet nie musiałabym się prosić o wizytę u dietetyka. Kupowaliby mi wszystkie produkty których potrzebuję. A ja głupia z tego nie korzystałam, jeszcze bardziej się pogrążałam w jedzeniu. Całe wakacje praktycznie od matury spędziłam przed tv. Upały znosiłam fatalnie. Cała zasapana, nic nie robiłam, a pot ze mnie spływał, wiatrak działał non stop. Żeby się ochłodzić piłam litry soków ( nawet nie soków, a napoi o smaku pomarańczowym, a to różnica), zamiast wody. Koleżanki z LO, co chwila wstawiały zdjęcia z imprez, grilli wakacyjnych, a ja w tym czasie ukrywałam się w domu.
Ale dzisiaj zobaczyłam, że jest coś gorszego niż wszystkie epitety, które w swoim życiu usłyszałam na mój temat, typu grubas, świnia, prosię. Jest coś gorszego niż spojrzenia ludzi pełne zniesmaczenia, zażenowania. Gorsze od tych przykrych rzeczy jest to, co robiłam ze swoim zdrowiem.
W dzisiejszym programie facet ważył 1 kg więcej ode mnie, a miał problemy z oddychaniem w nocy, jego bliscy bali się, że umrze.
Przepraszam, że tak bez sensu piszę, ale jest we mnie tyle emocji. Uświadomiłam sobie, że zrobiłam coś nie tylko dla dobrego samopoczucia, lepszego wyglądu- ale dla swojego zdrowia.
Zmieniłam kuchnię na lżejszą, fast foody okazyjnie. Miałam niedawno takie załamanie, że jadłam fast foody i chińskie, ale ogólnie, fast foody czy pizza bardzo okazyjnie i w małych ilościach. Nie cały zestaw, typu Big Mac, ale małe frytki + sałatka + cola light. Myślę że to lepsza opcja.
W wieku 19 lat nie miałam siły na sport. Większość z Was kiedy zaczyna ćwiczyć potrafi od razu przebiec pół godziny, czy przejechać godzinę na rowerze, albo porobić jakieś skłony bez większych problemów. A ja? Byłam zerem! Nie miałam siły, kolka, zaczynałam od marszów, a i tak to mnie męczyło... Zrobiłam pod tym względem duży krok w przód... Codziennie ćwiczenia, z tygodnia na tydzień coraz bardziej intensywne potrafią zdziałać cuda.
Mimo że dużo schudłam, wyglądam lepiej- jest jeszcze tak dużo do zrobienia, dla wyglądu i dla zdrowia, bo 90 prawie kilo, to nie jest mało. Ja czasem myślę, że dużo osiągnęłam, ale tak naprawdę, wiele jeszcze jest do zrobienia. buziaki dziewczyny i trzymajcie się, pamiętajcie że wakacje coraz bliżej. Marzy mi się 15 kilo jeszcze do wakacji :)
8 z przodu- 45 kg poszło. Wciąż nie mogę w to
uwierzyć.
Kilka liczb:
Przez 10 dni, od ostatniego ważenia 4 kwietnia do dzisiaj, z dietą bardziej lum mniej udaną udało mi się zrzucić kolejne 1,3 kg!!!!
Tym samym osiągnęłam wagę 88,8 :)
Tym samym mam upragnioną 8 z przodu :)
Tym samym spadło już ponad 45 kg ;o
Wiecie co, chciałabym zrobić jakąś przerwę w diecie, tak, żeby nie utyć, żeby po prostu przestać myśleć o diecie ( myślenie o niej towarzyszy mi 24 h na dobę). Z drugiej strony nie mogę tego zrobić, bo już połowa kwietnia za nami, jak dobrze pójdzie, spadnę do wakacji jeszcze z wagi.. Kto wie? Może 7 z przodu? Nie zapeszajmy- tak czy siak, kwiecień nie jest odpowiednim czasem na przerwanie diety:)
Jestem chora, przeziębiona, apetytu nie mam, nic mi nie wchodzi, ale ćwiczeń na pewno nie będzie.. Nie mam siły..
Wciąż nie mogę uwierzyć, że przeszłam taką drogę. Jestem z siebie dumna, myślę że jest z czego. Akceptuję siebie, czego kiedyś nie mogłam zrobić.
Śmieszne, ale kiedyś myślałam, że 80 kg w pełni mi wystarczy. Na razie jest 8 z przodu dopiero, ale wiem, że jak przyjdzie to pełne 80 to mi i tak będzie mało :)
Moje odpowiedzi na Wasze wiadomości :)
Jeszcze jedno, weszłam na pocztę i zauważyłam dużo wiadomości, za co dziękuję, ale postanowiłam że odpowiem w notce :)
Pytacie się jak wygląda mniej więcej moja dieta, posiłki itd.
Otóż od samego początku diety ulega ciągłym transformacją. Na samym początku, kiedy raczkowałam w temacie odchudzania( bo wcześniejsze próby polegały na krótkim odchudzaniu bez większych efektów) skorzystałam trochę z porad przyjaciółki mojej mamy, która jest dietetyczką. Jadłam 5 niedużych posiłków dziennie w tym dużo warzyw oraz stosowałam zamienniki, np zamiast białego pieczywa- ciemne, zamiast białego ryżu- brązowy, zamiast tłustych mięs- chude wędlinki itd. Nie jestem w stanie Wam dokładnie opisać co jadłam, bo każdego dnia menu wyglądało inaczej. Nauczyłyśmy się z mamą lekkiej kuchni, zmieniać posiłki które jedliśmy normalnie na takie, aby były zdrowe.. Czyli zamiast usmażyć kotleta, jadłam grillowaną pierś z kurczaka. Odpadały wszelkie fast foody, łakocie. Wtedy waga szalała, szybko spadała. Ostatnimi czasy jeśli mam tak szczerze przyznać, to nie pilnuję się bardzo wszystkich zasad, nie jem 5 posiłków, a 3, czasem 4, czasem zjadam mniej niż nawet 1000 kcal, bo zwyczajnie nie potrzebuję, nie mam ochoty na więcej. Ale cały czas ciemny chleb.. Wiadomo, łakocie wpadają częściej niż na samym początku, ale nie ma tragedii. Nie jestem Wam w stanie podać dokładnego jadłospisu, bo jak mówię, wszystko zależy od dnia. Raz na śniadanie jest bułka z wędliną, innym razem płatki. Obiady tak samo różnie, ale nie jem smażonego. Na kolację staram się jeść białko, ale czasem mdli mnie na samą myśl o serku wiejskim i wybieram pieczywo :)
Moje ćwiczenia.
Na samym początku nie szalałam, zwiększyłąm aktywność ( z nicnierobienia na COŚrobienie), marszowałam po własnym ogrodzie, a i to było męczące przy 134 kilogramach. 19 letnia dziewczyna a po kilkunastu minutach wcale nie szybkiego marszu czerwona i zadyszana. Wraz z ubytkiem kilogramów było coraz łatwiej, mogłam iść coraz dłużej, mogłam schylić się coraz bardziej. Dzisiaj jestem w stanie ponad godzinę ćwiczyć na orbitreku ( przejście z rowerka na orbitrek też było jakimś przełomem, bo tak jak na rowerku można pedałować cały dzień, tak na orbitreku człowiek jednak się męczy) a do tego zrobić ćwiczenia dywanowe, jestem wygimnastykowana mimo swojej wagi :) Oczywiście czasem mam lenia i nie chce mi się, ale znam siebie i wiem, że czasem dłuższa przerwa w ćwiczeniach spowoduje, że całkowicie na długo o nich zapomnę. A gdy przebiore się w dres, rozciągnę, wejdę na orbitreka i przy TV zacznę ćwiczyć, jest już z górki. :)
Kolejne pytanie to jak taką liczbę zrzuconych kilogramów zniosła moja skóra.
Więc od początku odchudzania wklepuję w siebie kosmetyki- rano i wieczorem. Zamiennie różnych firm, chociaż Eveline to moja ulubiona linia. Wieczorem wklepuję w siebie balsamy antycellulitowe, rano serum przeciw rozstępom ( chłodzące z Daxa), ok 3 razy na tydzień robię peeling antycellulitowy, no czasem dwa razy w tygodniu, ale staram się trzy. W ogóle nie zawsze mi się chce, naprawdę, walczę z leniem. Niby taka prosta czynność, a się nie chce... Trudno stwierdzić czy są skuteczne. Przede wszystkim nie wiem, czemu zawdzięczam to, że żadna skóra mi nie wisi- ćwiczeniom czy balsamom, ale słyszałam że balsamy warto jest wklepywać w trakcie odchudzania, bo później na wiszącą skórę nic nie pomoże. No i może wpłynęło to na wygląd mojej skóry. Jedyne rozstępy jakie mam to rozstępy nie biuście, ale je miałam wcześniej.
To chyba na tyle.. Dziękuję Wam za wszystkie wiadomości i przepraszam, że odpowiadam tak zbiorowo. :) Czasem głupio się czuję, bo ekspertką w dziedzinie odchudzania nie jestem i tak głupio dawać wam porady, z drugiej strony rozumiem, że najlepiej jest usłyszeć o sposobach na odchudzanie od kogoś normalnego, kto sam to przeszedł, a nie od dietetyka :)
To teraz ja mam do Was pytanie- jak sprawić, by po wielu zgubionych kilogramach odzyskać w sobie taką motywację, jaką się miało na samym początku? :)
:)
Witajcie kochane. Odchudzam się, ale doszłam do wniosku, że trochę się rozleniwiłam... Ostatnio szło mi super, bo chciałam nadrobić to, co mi się przybrało i w ogóle poczułam się zagrożona, że jak tak dalej pójdzie to wszystko zaprzepaszczę. Ale gdy już odbiłam się od "dna" i takiego olewania się to znowu mnie wena opuściła. Odchudzam się ale tam sobie podjem, tam podjem- oczywiście nie codziennie, tylko np przy wyjściu czy ktoś jak w szkole czymś częstuje. Możecie się śmiać ale to tak jakbym osiadła na laurach.. WIem że to głupie, bo ważę dużo, więc o jakich laurach mówię. Ale przy wadze, którą miałam a tą którą teraz mam czuję się o niebo lepiej, wręcz fajnie, patrzę w lustro z zadowoleniem. Z drugiej strony wakacje coraz bliżej i fajnie byłoby jeszcze zejść z wagi. Więc tak jak widzicie u mnie ostatnio różnie- megaśna motywacja przeplata się z leniem :) Ale ćwiczę, nie poddaję się, bo wiem, że zaraz przyjdzie lato :)
A jeśli chodzi o komentarze jakie wciąż dostaję.. Myślałam że niektóre z Was sobie odpuściły, ale widać nie, ja nie chcę nikogo przekonywać że jestem to ja, czy nie jestem, bo dla mnie głupie byłoby tworzenie konta tylko po to żeby coś wymyślać i śmieszy mnie już doszukiwanie się teorii spiskowych... Na początku było mi przykro, a teraz mnie to śmieszy i irytuje...
Dziękuję tym, które wciąż są ze mną i wciąż trzymają kciuki... Jutro poniedziałek, mam nadzieję że pokusa na łakocie mnie minie. Dobrze że to tylko tak sporadycznie i w rozsądnych ilościach :) A na wagę na razie nie wchodzę, niech tam się więcej uzbiera :)
Zaraz 8 z przodu będę mieć, kocham dietę :)
Dawno nie pisałam... To takie żenujące... natomiast to nie oznacza, że się nie odchudzam, wręcz przeciwnie- trzeci tydzień leci bez żadnej wpadki.. żadnej.. poczułam wiosnę, chcę wyglądać możliwie jak najlepiej, nowe balsamy przeciw rozstępom i na cellulit zakupione... a u mnie na wadze.....
90,1 kg...
Jeszcze 0,2 kg i zobaczę 8 z przodu.... Ponad 4,5 kilo od ostatniego wpisu... ale nie dziwię się, bo dałam czadu przez ten czas... małe posiłki, nawet nie pięć, a trzy, czasem 4, zero obijania, cały czas w ruchu. Myślę nad tym, żeby zapisać się na jakieś zajęcia ruchowe... Siłownia? Nie, w sumie po co? Mam w domu orbitrek, rowerek, zastanawiam się nad kupnem czegoś niedrogiego jeszcze, typu agrafka, o której niektóre z Was piszą, albo twisterek. Poszłabym na zajęcia, na których robiłabym coś zupełnie innego, czytam trochę w Internecie, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
Muszę Wam coś powiedzieć: czuję się dobrze. To chyba moment, od którego odchudzam się z jeszcze lepszym nastawieniem, czuję się dobrze i ( już ) nie wstydzę się siebie. Już nie odbieram spojrzeń ludzi jako szydercze, mam zupełnie inne nastawienie do siebie. Trzymajcie się kochane, jak widzicie piszę rzadko, ale na pewno nie dlatego, że przerwałam dietę, buziaki :*:*:*
Wróciłam do zdrowego trybu życia :D:D
Waga w piątek wskazała 94,7 kg, przyszło mi cofnąć pasek, ale spodziewałam się gorszego wyniku. Nie twierdzę że to obżarstwo całe było mi potrzebne- bo nie było... Ale od tego czasu znowu wróciłam na dietę taką jak na samym początku. Pilnuję porcji, godzin, zamierzam brać w pudełku jedzenie do szkoły, czego ostatnio nie robiłam. Na początku diety bardzo o to wszystko dbałam, warzywa, surowki nie surówki, a ostatnio już aż tak bardzo nie przykładałam do tego uwagi. Dlatego czas znowu wrócić do zdrowego odchudzania, zdrowego trybu życia, ćwiczeń ( ćwiczę od piątku i jestem z tego bardzo zadowolona!). Zważę się za jakiś czas, mam nadzieję że zejdą skutki obżarstwa tak szybko, jak weszły mi na wagę :) Jutro po zajęciach jadę do tesco na duże zakupy zdrowych produktów, dużo wody, już umówiłam się z tatą że odbierze mnie z tymi wszystkimi zakupami:)
Dzięki za wszystko, jesteście przefantastyczne :)
Kryzys...
Cześć dziewczyny. Wiem że długo nie pisałam. Powód? Moja dieta.. a raczej jej brak.. przyszedł dzień, gdy postanowiłam odpocząć od diety. Skończyło się na długim czasie folgowania sobie. Jadłam w cały świat, zapomniałam o orbitreku. Mama pewnego dnia, zapytała się mnie, czy już się nie odchudzam i że nie chce być niemiła i żebym się nie gniewała, ale czy mam świadomość że robię sobie krzywdę i że jestem na najlepszej drodze by odzyskać kilogramy które straciłam. Dało mi to do myślenia, ale co z tego jeśli tego samego dnia wróciłam do domu z zestawem z mc donalda, paczką laysów i colą, oczywiście zjadłam je pokryjomu, jakbym popełniała jakiś grzech?
Pora się opamiętać. Dzisiaj miałam dzień diety, jutro się zważę, zobaczę ile przybyło, bo to że przybyło to wiem. Pisałyście mi że jestem waszą motywacją, że się trzymam, że tyle osiągnęłam, a tu i Was i siebie zawodzę.. no ale cóż, cyborgiem nie jestem, prawda? Żadna z nas nie jest. Tyle czasu się trzymałam, nadszedł i mój dietowy kryzys.
Przeraziło mnie to, bo widać moja przygoda z odchudzaniem będzie trwać całe życie.
Bo tracenie kilogramów potrwa chwilę- utrzymanie ich to znacznie dłuższa i cięższa praca...
40 kg poszło :)
Strasznie dawno nie pisałam... w międzyczasie chciałam dodać notkę, dość długą i już przy koncówce sama jakimś pechem ją usunęłam, tak się wkurzyłam...
No ale trudno, na drugi raz trzeba zapisywać... :)
No więc tak, dzień po mojej ostatniej notce, odważyłam się wejść na wagę... no i 0,7 kg więcej, tragedii nie ma oczywiście, a przynajmniej uświadomiłam sobie, jak chwila zapomnienia potrafi odbić się na wadze...
No i właśnie od tego dnia do dzisiaj jestem na bardzo rygorystycznej diecie ( nie mylić z głodzeniem) i na regularnych męczących ćwiczeniach ;) Poprosiłam rodziców,czy mogliby nie kupować słodyczy, tak jak kiedyś, a jeżeli już kupią, to chować je po szafkach, bo mi naprawdę było ciężko nic nie jeść w momencie gdy widzę jak tata się zajada prażynkami i popija je gorącą czekoladą... Może odchudzanie to mój problem, ale takie głupie słodycze w domu akurat w czasie sesji sprawiły że pożegnałam się z dietą, przynajmniej w części :)
Po pozbyciu się mojej nadwyżki 0,7 kg i jeszcze innych nadwyżek osiągnęłam wagę 92,9, z czego jestem niezwykle dumna i nie wierzę, bo za moment, będę ważyć 89 kg :)
No i zrzuciłam już ponad 40 kg.. jak się czuję? Świetnie.. ale nie czuję że zleciało mi aż tyle, myślałam że taka liczba wiąże się z fajerwerkami, a tu nic :) Ale jestem strasznie szczęśliwa i dumna! :)
Ferie rozpoczęte! :)
Hej dziewczyny!!! Jak cieszę się, że sesja nareszcie mi się skończyła!!! Teraz zadbam o rzeczy, które na czas nauki zaniedbałam. Jadłam bardzo nieregularnie, w cały świat, że tak powiem, w pokoju mam straszny bałagan, już nawet śmieci zalegają po torbach poupychanych gdzie się da... I mam ferie :)
Tata dzisiaj mnie dofinansował porządnie, żebym mogła jutro iść na zakupy ciuchowe :) Miło :) Tak na dobry początek ferii. Pewnie nie znajdę nic na wyprzedażach już ale trudno :) Jeszcze kupię sobie trochę kosmetyków, bo np balsam antycellulitowy się skończył...
W sumie nie wiem ile ważę, chyba wolę tego nie robić, bo jak wspomniałam ostatni tydzień to było jedzenie w cały świat, wpadły nawet chipsy, prażynki i ciasto... piwo w weekend... Wstyd się przyznać, ale zapijałam się kalorycznymi napojami, typu gorąca czekolada. Ćwiczenia to już kompletnie zaniedbałam... Dlatego od jutra wszystko wraca do normy, robię porządek w szafie, pokoju i diecie :)