.....
Rano nawet nie chciałam już patrzeć na wagę.
Po prostu trzymałam się planu.
Udało mi się nawet trening zrobić, zaplanowany na jutro.
Jutro nie będę mieć czasu, bo mam jazdę do szpitala, a potem muszę jeszcze kilka fotek strzelić.
Do tego były się zjawi, żeby się zająć Olkiem, a jakoś nie przepadam za tym, jak się wtrynia w moje życie. Ile już razy mu powiedziałam, żeby nie wtykał nosa w nie swoje sprawy... Taki typ. Dopóki jestem sama, to tak będzie. Trzeba sobie znaleźć faceta...
To dopiero wtedy będzie jazda, hehehe;) Ale się będzie czepiał, już to sobie wyobrażam...
Niech się buja na drzewo, mam prawo do nowego życia bez niego. Skoro mój synek musi go widywać, jako swojego biologicznego ojca, to trudno, ale ja nie przepadam za jego widokiem, a smród papierochów na jego ciuchach połączony z jakimś dziwnym smrodem (spowodowanym brakiem higieny???) mnie po prostu odstręcza!!!!
Nie znoszę śmierdzących facetów. Mydło jest tanie, a woda nie najdroższa, więc niech się w końcu umyje.
Jutro w szpitalu muszę powiedzieć o wariackich wahaniach wagi, depresyjnych nastrojach, które mnie nękają od niecałych 2 tygodni i codziennym porannym chemicznym kacem, który przechodzi mi popołudniu i wtedy mogę cokolwiek zdziałać.
Rano nie mam siły na nic. Wyciągnięcie Olka z łóżka, toaleta, nakarmienie jego i siebie graniczą z cudem. Wiecznie niedospana jestem, bo te piguły działają jak diuretyki, a ponadto muszę pić dużo, bo to najgorsza możliwa chemia...
Kolana zaczęły mnie boleć jakiś miesiąc temu, w ogóle stawy się odzywają. Podejrzewam zastrzyki...
Nic to, jeszcze 9 tygodni trzeba przetrwać...
I nie wiem, co się dzieje:(
Waga waha się czasem o 600g dobowo!:O
Nie wiem, czy to zatrzymywanie się wody, czy może problem z tarczycą, a może jakiś kolejny skutek uboczny, o którym nie mam pojęcia???
Ćwiczę sumiennie, przestrzegam diety, a tu d...a....
We czwartki wpisuję wynik ważenia, a w piątek rano mam np. 400g więcej:O
Naprawdę nie wiem, co się dzieje:/
Piję ponad 2L wody dziennie, przez te leki, a one same działają jak diuretyki dodatkowo, więc jak może mi się woda zatrzymywać???
Nikt w szpitalu nie potrafi mi tego wyjaśnić, a sami specjaliści tam są przecież!!!
No nic to, pozostało 9 tygodni i 2 dni do zakończenia tego koszmarnego leczenia. Nie mogę się doczekać powrotu do normalnej formy, powrotu energii i chciałabym wstawać z łóżka, a nie zwlekać się (autentycznie, to wygląda tak, jakbym miała koszmarnego kaca każdego rana, a alkoholu w ustach nie miałam od stycznia...).
Po śniadaniu czuję się tak zmęczona, że muszę odsapnąć, zanim zacznę robić cokolwiek w domu. Oczywiście przed śniadaniem poza własną toaletą, trzeba dziecko obudzić, umyć, ubrać i odpowiedzieć na kilka pytań... A potem nakarmić i zjeść własne śniadanie i nakarmić psa.
Ech, mówię wam...
Ciekawe, co mi waga pokaże jutro rano. Pewnie znów środkowy palec...
....
Oj, dziwnie się czasem zatrzymuje woda w moim organizmie - od wczoraj przybyło mi wręcz, a trzymałam się diety bardzo restrykcyjnie.
Zapomniałam natomiast o kapsułce wodorostów (bogate w jod źródło dla produkcji hormonów tarczycy...) wczoraj i czuję jak bardzo mam spuchnięte dłonie - spać też nie mogłam, obudziłam się koło 4 rano i koniec.
Spróbuję już nie zapominać o wodorostach, aż do momentu gdy mój organizm się zregeneruje po leczeniu... może to pomoże...
Pogoda za oknem taka, że najlepiej byłoby się położyć spać i przespać do momentu, gdy wyjdzie słońce.
No!:)
Jestem zmotywowana w tym tygodniu, bo widzę wyniki na szklanym oczku, codziennie jakieś 200g mniej, sęk w tym, że ze względu na walkę hormonalną, moja docelowa waga w tym tygodniu będzie podobna do zeszłotygodniowej, bo zatrzymywała mi się woda w organizmie przez kilka dni:/ No nic, ważne żeby widzieć jakiekolwiek efekty, a nie skupiać się zbyciu kilograma tłuszczu tygodniowo.
Ćwiczenia wykonane, zdechły dzień mam dzisiaj, jak to zazwyczaj po zastrzyku leku:/ Ratuję się yerba mate - lepsza niż kawa, ale kofeina stale przebywa w krwiobiegu i nie powoduje palpitacji, ta herbatka chroni też komórki wątroby. Uwielbiam zieloną herbatę, ale jakoś kofeina z niej nie przechodzi do mojego organizmu i chodzę zdechła cały dzień, a po pierwszym matero (tykwa, naczeynie do picia mate) obudziłam się i dostałam lekki zastrzyk energii, więc może będę w stanie małe zakupy spożywcze zrobić.
Były zajmuje się synkiem dzisiaj, więc mam trochę czasu dla siebie, trochę do nadgonienia rzeczy się uzbierało przez te kilka dni, mam też zaległości, które już nie szepczą o swojej obecności, ale wręcz ryczą przez megafon, żeby się nimi zająć...
Pozdrowienia dla czytaczy i trzymam kciuki za Wasze odchudzanie:)
...
Jak się trzymam diety i ćwiczeń, to idzie jak z płatka.
Z maleństwem wybraliśmy się wczoraj na małą farmę.
Kilka fotek będzie dalej.
Taka mała dygresja w temacie dwulatków - ktoś mógłby się podjąć zadania zbadania, ile kalorii spala się w czasie opieki nad małym dzieckiem, a ruchliwym dwulatkiem w szczególności;)
Jeśli ktoś ma ochotę na więcej fotek, to zapraszam na stronę:
https://vitalia.pl/photos/magdakawka/
Pierwszy trening po długiej przerwie
Trochę się rozgrzałam i rozruszałam tymi ćwiczeniami.
Nie będę cisnąć na siebie, bo nie wiem, czy dałabym radę (ta terapia naprawdę fizycznie wycieńcza...).
Spaliłam 195kcal, podniosłam 100kg:)
Dzisiaj trzymam się diety z wielką precyzją, wręcz aptekarską. Ciekawa jestem, jakie będą rezultaty - jutro waga pokaże;)
Dziękuję za wszystkie komentarze i maile:) Bardzo mi miło, że piszecie do mnie:)
Luksus rozmyślania
Obudziłam się rano wcześniej niż mały Olo, więc skorzystałam z luksusu wolnego czasu na rozmyślania poranne (kiedy ja to ostatnio robiłam...???).
Tak mnie dopadły rozmyślania natury dietetycznej. I analizowałam swoje życie pod tym względem.
Dzieckiem byłam normalnym, bez żadnej nadwagi, i pozostałam szczupłą nastolatką - schudłam nawet kilka kilo i od liceum miałam nogi do szyi;)
Ale jakoś tak po rozpoczęciu studiów i pierwszej partii hormonów anty zaczęło mi przybywać. Hormonów się pozbyłam, bo źle się czułam i miałam problemy różnej maści. Ale waga wcale nie zaczęła spadać i wyglądało na to, że przez te hormony coś mi się poprzestawiało i to na stałe.
Potem, zaczęłam zajadać stresy i lęki związane ze studiami. I się dorobiłam kilku dodatkowych kilo. Ale nic, nadal ćwiczyłam zawzięcie, również karate kilka dni w tygodniu, więc było ok.
Zrobiło się bardzo nieciekawie po skończeniu studiów. Pracy nie było, zrobiłam papier masażysty i pomagałam ludziom leczyć bóle pleców - pomagało im, a ja miałam jakąkolwiek kasę na życie. Potem jeszcze zdarzyła się praca w fotolabie, zaraz przed wyjazdem na Irawyspę. Więc byłam w miarę aktywna i nie zżerały mnie aż tak lęki (nie powiem, wciąż te lęki były podsysane przez rodzinę - a to emerytura, a to normalne życie, ile tak można?).
W końcu machnęłam na to wszystko ręką, pożyczyłam od rodziców na bilet w jedną stronę i poleciałam za góry za rzeki.
I tutaj się zrobiło nieciekawie pod względem dietetycznym. Na początku wiadomo - trzeba jakoś przeżyć, więc żarcie się kupowało kiepskie, byle trzymało długo. Na efekty nie musiałam długo czekać. Dobrze, że nie miałam wagi;)
Po przeprowadzce do większego miasta, zerwaniu kilkuletniego związku z kolejnym błędem życiowym w męskiej skórze, zapisałam się na siłownię i basen i po pracy (bardzo fizycznej) zasuwałam tam na jakieś 4 godziny. Czas przynajmniej zabijałam, nie myślałam o wadze, życiu, miałam dobry humor i zrzuciłam jakieś 2 rozmiary w ciągu miesiąca:O Owszem, jadałam to co popadło - w hotelowej stołówce śniadanie i lunch, potem coś słodkiego przed siłownią, a po jakieś żarcie w którejkolwiek jadłodajni w okolicy (restauracjami tego nie da się nazwać).
Nastąpił czas przeprowadzki i zmiany pracy. Nie miałam czasu na siłownię, nadal jadłam dziwnie, zaczęła się praca zmianowa, która kompletnie rozchwiała mój metabolizm. I znów przybrałam na wadze, co najmniej połowę z tego, co schudłam.
Po kolejnej zmianie pracy, założeniu netu i zorientowaniu się w okolicznych gymach, znów wpadłam w sportową rutynę, ale wiem, że na tamtym etapie już mi dokuczała choroba, tyle że nie wiedziałam, co to było i w ogóle, że to choroba. Nikt tego nie zdiagnozował przecież. Skończyło się na akupunkturze, bo wciąż byłam zmęczona.
No nic, kolejna przeprowadzka, tym razem do UK. Facet z którym tam byłam już był grubasem, który nie jadał zdrowo i raczej ruchu nie lubił. Ja nadal starałam się po pracy na siłownię wpadać, ale potem zajadałam smutki pączkami i fast foodami. Było mi tak źle, że chciałam z powrotem na Irawyspę. I tak też zrobiłam. Tym razem nawet nie było oficjalnego zerwania, tylko palant się nie odzywał i z tego wywnioskowałam, że to koniec.
I znów przeprowadzka, potem kolejna, bliżej pracy, znalazłam gym, zapisałam się, zapisałam się do vitalii. Waga spadła 15kg i dalej ani dudu. Czegokolwiek bym nie robiła, to stała w miejscu jak wół. Okazyjne żarcie na wynos i imprezowanie nie pomagało raczej. A do tego to ciągłe wyczerpanie!
Kolejna zmiana pracy była połączona z przeprowadzką i wprowadzeniem się razem z facetem do jednego mieszkania. Zapisałam się do kolejnego gymu, energii miałam coraz mniej. Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę (w tym wieku już należało - 33 lata;p) i musiałam odstawić dietę, a po jakimś czasie również ćwiczenia, ze względu na to masakryczne zmęczenie. Po kilku miesiącach lekarka wysłała mnie na zwolnienie ze względu na moje wysokie ciśnienie ciążowe - skończyło się prochami w ostatnim miesiącu.
Po porodzie nie miałam aż takiej nadwagi - 15kg i to wszystko. Tragedia zaczęła się w czasie karmienia piersią. Byłam głodna jak wilk i to non stop. Piłam litry wody, ale to nie pomagało. Bieganie wokół dziecka nie pomagało zwalczać ani nadwagi ani zmęczenia.
To nie było normalne zmęczenie. Ale o tym wiedziałam, od kiedy powiedzieli mi, że jestem chora - testy krwi w czasie ciąży wykazały. To koszmarne wyczerpanie było efektem pracy wirusa.
Po pół roku od porodu i po zaprzestaniu karmienia piersią zapisałam się znów do vitalii z solennym postanowieniem schudnięcia. Schudłam 15kg, potem waga stanęła. Zniechęcenie, porzucenie diety na rok (po rozstaniu z partnerem cały czas dzieliłam między pracę (której nie znosiłam), dziecko i zajęcia domowe.
A wyczerpanie nadal dawało mi się we znaki.
Podjęłam w końcu decyzję o leczeniu, potem po 2 miesiącach, zmęczona wymyślaniem sobie obiadów (Olo woli swoje zupki), odnowiłam abonament w vitalii i znów zaczęłam walkę. Na początku szło lepiej niż myślałam, że pójdzie. Sukces stanął w miejscu 'dzięki' Wielkanocy i pokusom żywieniowym.
A teraz mam wrażenie, że mi się woda zatrzymuje.
Mam kompletnie rozchwiane hormony tarczycowe, co być może dokłada cegiełkę do tego bajzlu. Leczenie kończę w połowie sierpnia i być może wszystko wróci do normy - tutaj nikt nie ma odpowiedzi na zadawane pytanie, bo terapia jest nowa i pierwsi pacjenci w USA dopiero zaczynają wychodzić na prostą po zakończeniu leczenia. W Europie jest to totalna nowość, a z tego co wiem, to w PL dopiero zaczynają ją stosować. W Irlandii jest od zeszłego roku.
Być może przedłuża życie i poprawia jakość w perspektywie, ale chyba go nie ratuje jednak. Można się nabawić kilku przykrych przypadłości i nie muszą być one wcale odwracalne. I to jest przykre.
Cóż, będę nadal walczyć z nadwagą, a jak przybędzie sił, to również dołączę ćwiczenia. Nie wiem, czy przybędzie czasu. Wątpię w to, ale Olo rośnie i być może zacznie rozumieć, że ja też mam swoje potrzeby;)
Tak to mnie właśnie dziś rano nawiedziło rozmyślanie o ostatnich utuczonych 15 latach...
:)
Pogodę mamy fantastyczną, więć razem z synkiem i psiną spędzamy dzień głównie na werandzie i spacerach - oczywiście porządki i inne takie, to wiecie... co się odwlecze, to nie uciecze;) Z tarasu spadamy, kiedy słoneczko przechodzi na drugą stronę domów i wtedy mamy czas na sprzątanie i inne dyrdymały.
Zastanawiam się, czy pomimo fizycznej niemocy, nie zapisać się na fitness vitalii.
Owszem, jogę mogę ćwiczyć w domu (ale nie mam motywacji do ćwiczeń samodzielnych, a na zajęcia w studio nie mam wiele czasu, a czasem też pieniędzy) i jest to jedyna forma ćwiczeń, która nie pozostawia mnie totalnie bez energii.
Wczoraj Olo dał mi tak popalić, że zasypiałam praktycznie zanim on sam poszedł spać.
Trudno powiedzieć, czy to tylko zjazd neutrofilii na tym leczeniu, czy też sama alergia na leki się odezwała pod postacią tego braku energii. Antyhistamina działa tak dobrze, że moja skóra przypomina niemowlęcą;))) I to bez smarowania kremami i olejkami :O
Nawet przed leczeniem coś musiało mnie uczulać, bo skórę miałam stale suchą w niektórych miejscach, ale przynajmniej oczy miałam normalnie nawilżone, a teraz mam saharę... w gardle też tak sucho, szczególnie rano, że bez kilku kropel wody lepiej nie ruszać językiem, bo zaboli.
Truskawki czekają na podwieczorek;)
Oj żeby tylko!
Naprawdę chciałabym osiągnąć wagę poniżej 102kg w przyszły czwartek:) Miałabym kolejny etap za sobą.
Trochę się wkurzyłam w sklepie dzisiaj, bo przymierzałam spodnie o rozmiar mniejsze i niestety, ale moje nogi i brzuch nadal nie chciały się dopasować:(
Nie było większego rozmiaru, więc dałam sobie spokój z ciuchami i kupiłam sandałki.
Słoneczko do nas zawitało, zrobiło się cieplutko i trochę ciężko mi w dżinach, więc chciałam jakieś lżejsze spodnie kupić. Chyba zagłębię się w czeluści mojej szafy - bo nie wierzę, że w zeszłym roku nie nosiłam lekkich spodni:O Kiecki były w pracy zabronione, bo tam pełno chemikaliów wkoło, ale teraz nie mam żadnych hamulców, więc też mogę je nosić - ze względu na uda, jednak tylko po domu. Mam nadzieję, że za kilka kg się to zmieni!!!
Zmachałam się na tych zakupach, że hej. Ale to wszystko przez leki. W pewnym momencie moje ciało dało sygnał do mózgu - tyłek w samochód i wracamy do domu natychmiast, kładziemy się na kanapie, a reszta może się walić i palić.
Paliwo w moim organizmie się skończyło nieodwołalnie na dziś. Miałam zaplanowane sporo zajęć, ale niestety, muszę mierzyć zamiary na siły, a nie odwrotnie, jakbym była zdrowa.
Niech się to wszystko już skończy... chcę moją normalną energię z powrotem!!!
Miłego odchudzania!!!:)
Będzie kilka fotek...
Ale nie moich:)))
Będzie synuś i psina;)
Jak widać, oni mają perfekcyjną wagę i BMI i niech tak zostanie!!!:)))