Sobota minęła pod hasłem - "chciałabym się odchudzać, ale rodzina mi na to nie pozwala" - w wolnym tłumaczeniu - obiad u babci. Cóż na to poradzę, że babcia upiekła golonkę i boczek, do tego chleb (o zgrozo - biały) i surówka z kapusty pekińskiej. Wieczorem była parapetówka u koleżanki, więc skosztowałam nieco sałatki hawajskiej (szynka, ananas, czerwona fasola, kukurydza i majonez) oraz białego winogronu.
Niedziela tradycyjnie - na śniadanie parówka z wody z ketchupem, majonezem i odrobiną chrzanu; obiad standardowo - rosół z ryżem, a na drugie łyżka ziemniaczków, pół pieczonej piersi z kurczaka i ogórek kiszony (tegoroczny już ). Kolacji nie zjadłam, ale na podwieczorek wylądowałam u cioci, więc był kawałek ciasta drożdżowego i mniejszy kawałeczek murzynka.
Dziś zaczęłam od dwóch parówek (jak w niedzielę), potem do pracy była kanapka z szynką z kurczaka, sałatą i ogórkiem. Obiad z niedzieli jeszcze został, więc dziś go dojem.
Wczoraj rozpoczęłam główny punkt mojego odchudzania, a właściwie bardziej modelowania sylwetki - A6W. Mam nadzieję, że dziś uda mi się znaleźć czas na kontynuację. Muszę się dobrze zmobilizować i ćwiczyć! Przez te praktyki nie potrafię sobie dnia poukładać...
A taki efekt chciałabym uzyskać:
Trzymajcie kciuki!