- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
15 sierpnia 2017, 22:07
Witam, pisze na forum bo nie mam z kim o tym pogadać. A sytuacja mnie przerasta.
Jesteśmy 3 lata po ślubie, przed ślubem byliśmy 4lata razem. Przed ślubem były wzloty i upadki. Raz lepiej raz gorzej ale zawsze udawało Nam się przejść problemy i żyć dalej. Po ślubie sytuacja się zmieniła. Kupiliśmy dom wzięliśmy kredyt. Nie mamy dzieci, mój mąż nie może mieć dzieci. Ja nie nalegam, kilka razy padło słowo in vitro. Ale mąż twierdzi że to jest drogie i na tym temat ucichł. Przed ślubem to ja zarabiałam kilka razy więcej od męża niestety jakiś czas temu sytuacja się odwróciła. A co za tym idzie zmieniła się nasza sytuacja materialna. Nie jest kolorowo, nie odpływy w luksusy ale stać nas raz do roku na zagraniczne wakacje, wypad na weekend. Niestety dla mojego męża to za mało, przyzwyczaił się do poprzedniej sytuacji i do tego że nie musieliśmy liczyc pieniędzy bo zawsze było ich nadto i nie przejmowaliśmy się sprawami bieżącymi jak rachunki czy zakupy. Teraz wygląda to inaczej ale mi to nie przeszkadza. Wiadomo każdy chce zarabiać coraz więcej ale zmieniłam pracę zarobki też. Nic nie poradzę na to że zarabiam mniej. Nigdy nie wypominalam mężowi że zarabiał mniej niż ja. Nawet przed ślubem mój i jego zarobek był naszym wspólnym i razem go wydawaliśmy. Teraz cały czas słyszę że ja mało zarabiam że jestem utrzymanka, że to przeze mnie mamy mniej kasy itp itd. Doszło do tego że kłócimy się o wszystko, zaczynając od małych pierdol po większe dycyzje. Coraz częściej pada słowo rozwód. Już kilka razy usłyszałam że to ja mam się wyprowadzić bo to jego dom bo on płaci kredyt. Ale o tym kto tankuje samochody płaci za jedzenie to nikt nie myśli. Aby było lepiej jestem w stanie odmówić sobie nowej torebki czy butów by mąż miał.na karnet na basen czy siłownię bym znowu nie usłyszała że za mało zarabiam i na nic nas nie stać. Sama nie pamiętam kiedy kupiłam sobie coś nowego a tylko słyszę że jestem na jego utrzymanie i całymi dniami nic nie robię ( mam nielimitowany czas pracy i często jestem w domu, bo w nim pracuje). Jestem na skraju załamania nerwowego. Nic mnie nie cieszy, nie mam ochoty wychodzić ze znajomymi, na dostatek smutki zajadam co również przyczyniło się do tego że przytyłam ok 20kg i nie dość że jestem utrzymanka to jeszcze jestem gruba. Seks w naszym małżeństwie to obowiązek raz na kwartał jak nie rzadziej. Nigdy nie nalegałam.na dziecko bo wiem jaka jest sytuacja i że w naszym wypadku to nie będzie proste ale z wiekiem coraz częściej odzywa się instynkt macierzyński i zazdroszczę koleżanka które są mamami. Nic nie mówię by znowu nie wywoływac kłótni. I tak usłyszę że nie stać nas na dziecko, poza tym dziecko to obowiązek a on nie chce dzieci bo dzieci go wkurzają itp. Staram się dawać z siebie 100% gotowanie sprzątanie pranie nawet typowe męskie zajęcia typu koszenie trawy czy wymiana żarówki. O te męskie zajęcia nigdy nie mogę się doprosić męża bo twierdzi że nie ma czasu pomimo że kończy pracę o 15stej. Jako że często pracuje w domu to jak twierdzi mój przecież to nie jest praca więc mam w domu ogarniać dosłownie wszystko :( Zamknęłam się w sobie, nie mam nikogo kto by mnie zrozumiał i czuję się okropnie. Mąż w weekendy wychodzi z kumplami na miasto a ja zostaje sama z butelką wina :(
Nie wiem co mam robić. Terapia nie wchodzi w grę bo on nigdy się na to nie zgodzi. Twierdzi że on nie ma problemu. Tylko to wszystko przeze mnie i to ja mam problem bo mamy mniej kasy i nie na wszystko nas nie stać. Z miesiąca na miesiąc jest tylko gorzej. Czuję się nic nie warta i nie wiem co że sobą zrobić. Myślałam że wspólne wakacje za granicą czy wyjście na kolację pomaga ale niestety wszystko kończy się kłótnia i mąż traktuje mnie jak powietrze albo jeśli chce pogadać ucina temat wulgaryzmami.
Czasem myślę sobie że będąc w innym związku nie miałabym takich problemów np. nie czekaliby mnie inspirują vitro (o ile kiedyś do niego dojdzie, bo Jaśnie Pan może zawsze twierdzić że nie chce dzieci). Nigdy tego nie wypominalam mężowi clby nie robić mu przykrości ale on mi przykrości nie oszczędza. Odnosi się do mnie gorzej niż do zwierzęcia :(
Przepraszam że się tak rozpisalam ale musiałam sobie ulżyć.
Może kto mnie wesprze w problemie bo nie wiem co że sobą zrobić.
18 sierpnia 2017, 03:31
Powinnaś mu to powiedzieć, a jeśli nie potrafisz to napisz to w liście. Na wszystko to co on ci wypomina masz kontrę, on tego prawdopodobnie nigdy od ciebie nie usłyszał i mając wielkie serce i wiele pokładów empatii można sobie wmawiać, ze on czuje się pokrzywdzony i nie czuje, ze robi zle. Wypomniały mu, ze przez lata to ty zarabiałaś więcej, oboje z tego korzystaliście i nigdy mu tego nie wspomniałaś, a teraz gdy sytuacja się odwróciła to mimo ze ty nadal zarabiasz to on nazywa cie utrzymanką. To ze pracujesz tyle samo godzin co on, a to ze masz zdalna prace i możesz ja wykonywać w domu nie oznacza, ze jest mniej wartościowa i masz robić drugi darmowy etat w domu - on pracuje tyle samo, wiec przestań już teraz mu naskakiwać i dzielcie się obowiązkami po połowie albo dbaj tylko o siebie. Wypomnij mu rowniez, ze ty chcesz niech dzieci i nie nalegalas na in vitro tylko by mu nie robic przykrości, a to przez niego nie macie dzieci i to zbyt duże poświęcenie z twojej strony bys ponosiła konsekwencje jego problemów z płodnością, które można rozwiązać ale on nie chce - i to nie dlatego ze nie chce dzieci, bo chciał i staraliscie się,tylko wstydzi sie zaczac lezyc i jakies metody wprowadzać. I koniecznie powiedz mu tez, ze on wcale nie jest jego, bo macie wspólnotę i z jego pensji idzie rata na kredyt, a ty swoją wydajesz na utrzymanie was, do tego jakoś jedyna dbasz o dom i skaczesz wokol niego jak koło dziecka. Postrasz go, ze to wszystko jest mocna podstawa, by zadac rozwodu z orzeczeniem o jego winie i jeśli nie chce sie starac i chce zakonczyc zwiazek to nie pozwolisz się wrobic i okraść, bo przez lata sponsorowalas mu wygodne życie, a gdy przyszła sytuacja ze powinien się zachować jak prawdziwy mężczyzna to zamiast to zrobić to ma pretensje, ze ty już nie jesteś mężczyzna w tym związku. Bez rozmowy nic nie zrobicie i od ciebie zależy czy da sie coś z tym zrobić, wyciągniesz reke albo koniec
18 sierpnia 2017, 20:09
Ale moj maz MOZE miec dzieci, a przynajmniej mogl (nie wiem, jak to jest w wieku prawie 60 lat, ale wole nie ryzykować), bo gdyby nie mogl, to nie wsadzalabym sobie w macice kawalka metalu celem zapobiegania ciazy. Proste? Proste. W moim nieposiadaniu dzieci biologicznych nie ma czynnika "biedny misiaczek", tylko czynnik "uważam, ze powolywanie na świat nowego czlowieka byloby w naszej sytuacji czystym egoizmem", bo mielismy do pokochania, zaopiekowania, wychowania i wyksztalcenia dwóch JUZ ISTNIEJACYCH NA TYM SWIECIE mlodych ludzi i byloby to nie fair przede wszystkim wobec nich. Przykład? Nie wyobrazam sobie rykow po nocach, kiedy nastolatek (bardzo zdolny zresztą) ma rano pisac maturę. I tak, to ta matura i jego studia byl w tej sytuacj wazniejsze niz zachciewajki. Nie wyobrazam sobie niańczenia niemowlaka, kiedy dziewczynie trzeba bylo pomoc po nocach, po mdlala ze stresu przed olimpiada z historii. Bo widzisz - moim zdaniem to nie urodzenie jest sukcesem, a przygotowanie tego czlowieka do doroslego zycia i zostanie jego przyjacielem na zawsze. Nieważne,ze ze mnie nie wyszedl i mowi "Ewa" a nie "mama". Nie ma to zadnego znaczenia, wierz mi. Tak - przyznam - czynnik mojego wygodnictwa i pedantyzmu (bo dom bylby brzydszy i ja brzydsza) i lekki pracoholizm rowniez miały na to wpływ. Ale co dla mnie najwazniejsze - dwoje ludzi moglo zyc szczesliwie w normalnym, calkiem porzadnym domu, a nie w bidulu albo u boku nacpanej matki. Nie uwazam, ze kazdy musi zyc tak, jak ja. Tylko widzisz, mnie kiedys rodzice nie chcieli. Nie oddali mnie, ale mieli mnie gdzieś i zajeci byli chlaniem (ojciec chlal, a matka ryczala, bo on chleje). Podobnie tej dwojki mlodych ludzi nie chciala ich matka, bo mimo dosc dojrzalego wieku wolala poimprezowac i sie nacpac. I widzisz, im wiecej przysposobien czy ustanowienia opieki, tym mniej takich nieszczęść.Arrraa - Wszystko fajnie tylko, ze kazdy ma prawo byc szczesliwym po swojemu. W sytuacji kiedy i mezczyzna i kobieta pragna dziecka - zwykle kobieta musi wiecej "zrobic" (czyli nosic ciaze, przezyc porod i te wszystkie niedogodnosci, a czesto i upokorzenia z nim zwiazane, karmic etc.), jesli pojawia sie problem z nieplodnoscia i trzeba troche zawalyczyc o to, by byc rodzicem, nie widze powodu, dla ktorego mezczyzna mialby byc traktowany jak "biedny, poszkodowany Misiaczek", bo musi oddac sperme, w przystosowanym do tego pomieszczeniu, tudziez przezyc uklucie w jajka. I nie, nie uwazam, ze oni powinni miec dzieci. I tak, to zawsze powinna byc decyzja obojga partnerow, ale gadanie glupot pt. "oj Biedny Misiaczek" jest co najmniej nie na miejscu. I nie odmawiaj kobietom prawa do tego by byly matkami, bo czuja instynkt, a przeciez moga adoptowac, bo jest tyle niechcianych dzieci (i Misiaczek nie bedzie musial oddawac spermy i byc uklutym w jajka )... Ty tak zrobilas? Fantastycznie. Tylko nie kazdy musi chciec zyc tak jak Ty.
18 sierpnia 2017, 20:57
Aż zadałam sobie kiedyś trud znalezienia statystyk w tym zakresie i absolutnie miażdżąca liczba dzieci w domach dziecka to nie są sieroty. Ba, to nie są nawet dzieci, które mogą być adoptowane, bo ich niepoważni rodzice blokują im szanse na lepsze życie. Sieroty mieszkają w rodzinach bliższych lub dalszych, także przypadków wychowywania dzieci rodzeństwa trochę jest.A co do zrzekłaś, to właśnie chodzi mi o to, że właśnie się nie zrzekłaś, tylko podjęłaś świadomą decyzję o nie zajściu w ciążę, co nie czyni Cię altruistką. Altruistką może i byłabyś, gdybyś faktycznie zrezygnowała z własnych dzieci dla czyichś.@AgnieszkaHiacynta - ich matka żyła i żyje po dziś dzień. A gdyby było tak, jak mówisz, to nie mielibyśmy tylu dzieciaków w domach dziecka. Tak, jak jedna osoba powiedziała - kolejka się ustawia, ale po niemowlaki. A starszych dzieci nikt nie chce. Nastolatek praktycznie nie ma szans na adopcję. Przykre, acz prawdziwe. Dziadkowie to co innego. Dziadkowie kochają swoje wnuki nawet bardziej niż rodzice własne dzieci. A co do tego, co byś zrobiła - cóż, możesz tylko teoretyzować, bo nie doświadczyłaś tego na własnej skórze. Uwaga, uwaga! - ja się nikogo nie zrzekłam, jak to "pięknie" określiłaś. Nie podjęłam decyzji o zajściu w ciążę. Po prostu.
A to nie pisala, ze zrezygnowala ze swojego potomstwa, bo nie chciala, by ryki malego dziecka przeszkadzaly starszym, ktore ma na wychowaniu, ktore rana musza wstac do szkoly? Ze urodzenie bylo by egoizmem (?!). Czyste poswiecenie. (Ironia)
Szkoda,ze potem dodala o wygodzie, co odczytuje jako wychowywanie obcych dzieci jako pretekst, by nie rodzic.
Ale i tak bedzie ze jestę hejterę :)
Edytowany przez 18 sierpnia 2017, 20:58
18 sierpnia 2017, 21:23
dziewczyny, ja tak czytam te ostatnie strony, one już troche odbiegły od dylematu autorki, ale nie do końca. Arraa w tej całej dyskusji o checi i potrzebie posiadania przez kobietę dziecka, przemyciła bardziej punkt widzenia nie kobiety - mającej czy nie mające dzieci - odnośnie do tej sprawy, z czym Wy dyskutujecie, ale dziecka niekoniecznie chcianego przez jedno z rodziców. To zupełnie zmienia obraz sytuacji, w której autorka czuje się zawiedziona bo mąż zmienił decyzję z czasem. Owszem, może powinna się upierać że nadal chce bo ma prawo życ po swojemu (trudno sie z tym nie zgodzić), ale temu powołanemu do życia człowiekowi też trzeba będzie coś kiedyś powiedzieć, jesli odczuje że tato to niekoniecznie został tatą z potrzeby serca. Wtedy pytanie zostaje otwarte, czy mama to udźwignie, skoro nie jest w stanie udźwignąc oporu już teraz.
takie odniosłam wrażenie i nie wydaje mi się, żebym sie myliła.
18 sierpnia 2017, 21:55
A to nie pisala, ze zrezygnowala ze swojego potomstwa, bo nie chciala, by ryki malego dziecka przeszkadzaly starszym, ktore ma na wychowaniu, ktore rana musza wstac do szkoly? Ze urodzenie bylo by egoizmem (?!). Czyste poswiecenie. (Ironia)Szkoda,ze potem dodala o wygodzie, co odczytuje jako wychowywanie obcych dzieci jako pretekst, by nie rodzic. Ale i tak bedzie ze jestę hejterę :)Aż zadałam sobie kiedyś trud znalezienia statystyk w tym zakresie i absolutnie miażdżąca liczba dzieci w domach dziecka to nie są sieroty. Ba, to nie są nawet dzieci, które mogą być adoptowane, bo ich niepoważni rodzice blokują im szanse na lepsze życie. Sieroty mieszkają w rodzinach bliższych lub dalszych, także przypadków wychowywania dzieci rodzeństwa trochę jest.A co do zrzekłaś, to właśnie chodzi mi o to, że właśnie się nie zrzekłaś, tylko podjęłaś świadomą decyzję o nie zajściu w ciążę, co nie czyni Cię altruistką. Altruistką może i byłabyś, gdybyś faktycznie zrezygnowała z własnych dzieci dla czyichś.@AgnieszkaHiacynta - ich matka żyła i żyje po dziś dzień. A gdyby było tak, jak mówisz, to nie mielibyśmy tylu dzieciaków w domach dziecka. Tak, jak jedna osoba powiedziała - kolejka się ustawia, ale po niemowlaki. A starszych dzieci nikt nie chce. Nastolatek praktycznie nie ma szans na adopcję. Przykre, acz prawdziwe. Dziadkowie to co innego. Dziadkowie kochają swoje wnuki nawet bardziej niż rodzice własne dzieci. A co do tego, co byś zrobiła - cóż, możesz tylko teoretyzować, bo nie doświadczyłaś tego na własnej skórze. Uwaga, uwaga! - ja się nikogo nie zrzekłam, jak to "pięknie" określiłaś. Nie podjęłam decyzji o zajściu w ciążę. Po prostu.
Naucz się czytać ze zrozumieniem - przydaje się w życiu. Wyraźnie podkreśliłam, dlaczego napisałam i o jednym, i o drugim. Dlatego, żeby pokazać i wady, i zalety obu rozwiązań, które dostrzega się zwłaszcza z perspektywy czasu. Nie ma sytuacji czarno-białych, a takową próbujesz usilnie tutaj przedstawić. Nie ma życiu wyborów, które mają wyłącznie negatywne lub wyłącznie pozytywne skutki. Dziwne jest to, że tego nie rozumiesz.
Nie szukałam pretekstu, by nie rodzic, bo nie uważam, że zachodzenie w ciążę jest obowiązkiem jakiejkolwiek kobiety, mąż również tak nie uważa. Wystarczyłby brak mojej woli, "obce dzieci" nie były konieczne. A poza tym - gdybym nawet nie zachodziła w ciążę z wygody, to co w tym złego? Zabiłam narodzone dziecko? Poddałam sie aborcji? Porzuciłam w szpitalu po porodzie? Nie. Więc po cholerę oburzenie?
@Caryca - o tym wspomniałam na samym początku, ze nie warto kogokolwiek przymuszać i trzeba brac pod uwagę różne okoliczności.
19 sierpnia 2017, 00:08
A nie jestem ani jednym, ani drugim. Nie wiem, skąd (w życiu codziennym, namacalnym, potocznie zwanym "realem") tak częste oburzenie i zwykły hejt (to najczęściej za plecami), że świadomie zrezygnowałam z macierzyństwa. Dziwi mnie to, że ludzie nie widzą tego, że: 1) nie zabiłam swojego urodzonego dziecka 2) nie porzuciłam swojego narodzonego dziecka 3) nie dokonałam aborcji. Nie uważam zatem, że zrobiłam cokolwiek złego i że powinnam się samobiczować albo ukrywać fakt, że nie podjęłam decyzji o byciu w ciąży. Nie jest to dla mnie nic karygodnego. Nigdy w takowej po prostu nie byłam. Tak, z czegoś zrezygnowałam. Nie wiem jednak, dlaczego miałabym spotykać się z ogólnospołeczną (albo raczej ogólnokobiecą, bo mężczyźni nie mają żadnego problemu z tym, że nie posiadam dzieci i czasem o tym wspomnę, w toku rozmowy) krytyką. Równie dobrze można powiedzieć, że młodziutkie dziewczyny (tak określiłabym kobiety, które rodzą przed 30. rokiem życia) tracą w cholerę dużo. Często poświęcają rozwój zawodowy, rozwój intelektualny (dla mnie bardzo cenny), finanse, własne zdrowie i kondycję fizyczną, zdrowie psychiczne, swoją osobowość czy spokój małżeński celem posiadania dziecka. Ja tego nie krytykuję. Coś zyskują, coś tracą. Ale mój wybór - odmienny, wcale nie gorszy (patrz: kategorie wyżej - aborcja, zabójstwo, porzucenie) - również na krytykę nie zasługuje. Więc, Drogie Panie, ogarnijcie się, bo wybór odmienny od wyboru większości nie jest wyborem złym, jeżeli nikomu nie wyrządza tym krzywdy. Moja macica, moja rodzina, mój dom - moja sprawa. Nawet względy moralne nie mają tu zastosowania, bo żadnej ciąży nigdy nie było, więc... I z dziećmi siostry męża było bardzo podobnie. Czy uważam się za bohaterkę z tego powodu? Nie. Jest mi dobrze i z tymi (dorosłymi) dziećmi, i z gryzącym psem. Czy uważam, że decyzja była słuszna? I owszem, i chyba wolno mi o tym mówić. Właściwie tylko o tym wspomniałam, ale zrobiłyście burzę na własne życzenie. PS Co z tym wzrostem, bo mnie zaintrygowałaś ;)
Czytając Twoje posty odnoszę wrażenie, że dyskutujesz z kimś innym, nie z nami. Zauważyłam, że to jest dość częste zjawisko u kobiet, które nie decydują się na własne dzieci. Chęć tłumaczenia się przed światem, dlaczego się na te dzieci nie zdecydowały. Po co? Mnie to w sumie ani ziębi, ani grzeje. W życiu codziennym zwanym "realem" nigdy nikomu nie powiedziałam, że powinien mieć dzieci, nigdy nie spytałam, dlaczego nie ma dzieci, nigdy nie pytałam kiedy dzieci, nigdy nie poruszam tego tematu, bo po pierwsze, nie wiadomo, czy ktoś się nie stara, a to czuły punkt, po drugie, w sumie niewiele mnie to obchodzi. I jeśli zaczynam na ten temat jakiekolwiek dyskusje w internecie, a zaczynam, to tylko wtedy, gdy ktoś sam porusza ten temat. Bo wydaje mi się wtedy, że się waha, że podejmuje decyzję i chcę pokazać swój punkt widzenia. Ja np. zupełnie nie mam potrzeby mieć psa, więc ten temat dla mnie nie istnieje. Nie chodzę po forach i nie tłumaczę się z tego, dlaczego nie chcę mieć psa.
Podobnie zadziwiają mnie Twoje wypowiedzi w kwestii siostrzeńców męża. W temacie zupełnie o czymś innych piszesz pełne patosu posty na temat przysposobienia dzieci. Tak jakbyś miała niepomierną potrzebę mówienia o tym. Decyzja była jak najbardziej słuszna i wiele osób by taką podjęło. Tylko te niewspółmiernie długie wpisy w stosunku do prostoty tematu mnie zadziwiają.
19 sierpnia 2017, 05:34
Naucz się czytać ze zrozumieniem - przydaje się w życiu. Wyraźnie podkreśliłam, dlaczego napisałam i o jednym, i o drugim. Dlatego, żeby pokazać i wady, i zalety obu rozwiązań, które dostrzega się zwłaszcza z perspektywy czasu. Nie ma sytuacji czarno-białych, a takową próbujesz usilnie tutaj przedstawić. Nie ma życiu wyborów, które mają wyłącznie negatywne lub wyłącznie pozytywne skutki. Dziwne jest to, że tego nie rozumiesz. Nie szukałam pretekstu, by nie rodzic, bo nie uważam, że zachodzenie w ciążę jest obowiązkiem jakiejkolwiek kobiety, mąż również tak nie uważa. Wystarczyłby brak mojej woli, "obce dzieci" nie były konieczne. A poza tym - gdybym nawet nie zachodziła w ciążę z wygody, to co w tym złego? Zabiłam narodzone dziecko? Poddałam sie aborcji? Porzuciłam w szpitalu po porodzie? Nie. Więc po cholerę oburzenie? @Caryca - o tym wspomniałam na samym początku, ze nie warto kogokolwiek przymuszać i trzeba brac pod uwagę różne okoliczności.A to nie pisala, ze zrezygnowala ze swojego potomstwa, bo nie chciala, by ryki malego dziecka przeszkadzaly starszym, ktore ma na wychowaniu, ktore rana musza wstac do szkoly? Ze urodzenie bylo by egoizmem (?!). Czyste poswiecenie. (Ironia)Szkoda,ze potem dodala o wygodzie, co odczytuje jako wychowywanie obcych dzieci jako pretekst, by nie rodzic. Ale i tak bedzie ze jestę hejterę :)Aż zadałam sobie kiedyś trud znalezienia statystyk w tym zakresie i absolutnie miażdżąca liczba dzieci w domach dziecka to nie są sieroty. Ba, to nie są nawet dzieci, które mogą być adoptowane, bo ich niepoważni rodzice blokują im szanse na lepsze życie. Sieroty mieszkają w rodzinach bliższych lub dalszych, także przypadków wychowywania dzieci rodzeństwa trochę jest.A co do zrzekłaś, to właśnie chodzi mi o to, że właśnie się nie zrzekłaś, tylko podjęłaś świadomą decyzję o nie zajściu w ciążę, co nie czyni Cię altruistką. Altruistką może i byłabyś, gdybyś faktycznie zrezygnowała z własnych dzieci dla czyichś.@AgnieszkaHiacynta - ich matka żyła i żyje po dziś dzień. A gdyby było tak, jak mówisz, to nie mielibyśmy tylu dzieciaków w domach dziecka. Tak, jak jedna osoba powiedziała - kolejka się ustawia, ale po niemowlaki. A starszych dzieci nikt nie chce. Nastolatek praktycznie nie ma szans na adopcję. Przykre, acz prawdziwe. Dziadkowie to co innego. Dziadkowie kochają swoje wnuki nawet bardziej niż rodzice własne dzieci. A co do tego, co byś zrobiła - cóż, możesz tylko teoretyzować, bo nie doświadczyłaś tego na własnej skórze. Uwaga, uwaga! - ja się nikogo nie zrzekłam, jak to "pięknie" określiłaś. Nie podjęłam decyzji o zajściu w ciążę. Po prostu.
Umiem czytac ze zrozumieniem jak najbardziej. Zwyczajnie sie teraz tlumaczysz. Uwazam tak jak hiacynta, ze mam to gdzies czy ktos rodzi czy nie, mam swoje zycie i daleko mi do oburzenia :) Ty piszesz o tym, jak o jakiejs heroicznej postawie a sama napisalas, ze przy okazji na tym "skorzystalas" (ta wygoda) czyli nie placzesz w poduszke, ze swoich nie masz. Poprostu smieszy mnie takie mowienie wszystkim jak to sie ktos poswiecil dla kogos a w sercu mial tez inne wygodne powodyGdybys napisala sluchajcie, przysposobilam sobie odchowane juz dzieci, bo nie chcialam wychowywac od malego, pieluchy, wstawanie, przerwa w pracy, figura itd przy okazji pomoc dzieciakom to mozna by bylo przytaknac i przejsc kolo tego obojetnie.a jesli ty do tego dokladasz jakies ideologie o poswieceniu i ze kazdy powinien brac przyklad to jest to zabawne.
Edytowany przez 19 sierpnia 2017, 05:40
19 sierpnia 2017, 11:30
Umiem czytac ze zrozumieniem jak najbardziej. Zwyczajnie sie teraz tlumaczysz. Uwazam tak jak hiacynta, ze mam to gdzies czy ktos rodzi czy nie, mam swoje zycie i daleko mi do oburzenia :) Ty piszesz o tym, jak o jakiejs heroicznej postawie a sama napisalas, ze przy okazji na tym "skorzystalas" (ta wygoda) czyli nie placzesz w poduszke, ze swoich nie masz. Poprostu smieszy mnie takie mowienie wszystkim jak to sie ktos poswiecil dla kogos a w sercu mial tez inne wygodne powodyGdybys napisala sluchajcie, przysposobilam sobie odchowane juz dzieci, bo nie chcialam wychowywac od malego, pieluchy, wstawanie, przerwa w pracy, figura itd przy okazji pomoc dzieciakom to mozna by bylo przytaknac i przejsc kolo tego obojetnie.a jesli ty do tego dokladasz jakies ideologie o poswieceniu i ze kazdy powinien brac przyklad to jest to zabawne.Naucz się czytać ze zrozumieniem - przydaje się w życiu. Wyraźnie podkreśliłam, dlaczego napisałam i o jednym, i o drugim. Dlatego, żeby pokazać i wady, i zalety obu rozwiązań, które dostrzega się zwłaszcza z perspektywy czasu. Nie ma sytuacji czarno-białych, a takową próbujesz usilnie tutaj przedstawić. Nie ma życiu wyborów, które mają wyłącznie negatywne lub wyłącznie pozytywne skutki. Dziwne jest to, że tego nie rozumiesz. Nie szukałam pretekstu, by nie rodzic, bo nie uważam, że zachodzenie w ciążę jest obowiązkiem jakiejkolwiek kobiety, mąż również tak nie uważa. Wystarczyłby brak mojej woli, "obce dzieci" nie były konieczne. A poza tym - gdybym nawet nie zachodziła w ciążę z wygody, to co w tym złego? Zabiłam narodzone dziecko? Poddałam sie aborcji? Porzuciłam w szpitalu po porodzie? Nie. Więc po cholerę oburzenie? @Caryca - o tym wspomniałam na samym początku, ze nie warto kogokolwiek przymuszać i trzeba brac pod uwagę różne okoliczności.A to nie pisala, ze zrezygnowala ze swojego potomstwa, bo nie chciala, by ryki malego dziecka przeszkadzaly starszym, ktore ma na wychowaniu, ktore rana musza wstac do szkoly? Ze urodzenie bylo by egoizmem (?!). Czyste poswiecenie. (Ironia)Szkoda,ze potem dodala o wygodzie, co odczytuje jako wychowywanie obcych dzieci jako pretekst, by nie rodzic. Ale i tak bedzie ze jestę hejterę :)Aż zadałam sobie kiedyś trud znalezienia statystyk w tym zakresie i absolutnie miażdżąca liczba dzieci w domach dziecka to nie są sieroty. Ba, to nie są nawet dzieci, które mogą być adoptowane, bo ich niepoważni rodzice blokują im szanse na lepsze życie. Sieroty mieszkają w rodzinach bliższych lub dalszych, także przypadków wychowywania dzieci rodzeństwa trochę jest.A co do zrzekłaś, to właśnie chodzi mi o to, że właśnie się nie zrzekłaś, tylko podjęłaś świadomą decyzję o nie zajściu w ciążę, co nie czyni Cię altruistką. Altruistką może i byłabyś, gdybyś faktycznie zrezygnowała z własnych dzieci dla czyichś.@AgnieszkaHiacynta - ich matka żyła i żyje po dziś dzień. A gdyby było tak, jak mówisz, to nie mielibyśmy tylu dzieciaków w domach dziecka. Tak, jak jedna osoba powiedziała - kolejka się ustawia, ale po niemowlaki. A starszych dzieci nikt nie chce. Nastolatek praktycznie nie ma szans na adopcję. Przykre, acz prawdziwe. Dziadkowie to co innego. Dziadkowie kochają swoje wnuki nawet bardziej niż rodzice własne dzieci. A co do tego, co byś zrobiła - cóż, możesz tylko teoretyzować, bo nie doświadczyłaś tego na własnej skórze. Uwaga, uwaga! - ja się nikogo nie zrzekłam, jak to "pięknie" określiłaś. Nie podjęłam decyzji o zajściu w ciążę. Po prostu.
Właśnie udowodniłaś powyższą wypowiedzią, że nie, nie umiesz czytać ze zrozumieniem. Wyraźnie wskazałam na poprzednich stronach, że to szereg tych korzyści jest niejako na uboczu, a nie siostrzenica i siostrzeniec. Hierarchia jest zgoła odmienna.
A na to, czy chciałam wychowywać od małego, czy nie, czy chciałam mieć swoje, czy nie, nie miały wpływu dzieci siostry męża, ich obecność lub brak. Trafiły do nas, jak byłam tuż przed trzydziestką. Większość moich znajomych było już po porodzie, nawet po kilku - ja wolałam (mówiąc szczerze) zajęcie się samą sobą. Gdybym chciała - to bym miała. Nie chciałam - nie miałabym nawet gdyby dwójki nastolatków w domu nie było, mąż zresztą nigdy nie nalegał. Więc nie, nic nie było "przy okazji" i nie wzięliśmy ich po to, żeby były wymówką dla mnie, bo nie potrzebowałam wymówek.
Chciałam pokazać, że jest inna droga, która może być lepsza niż in vitro. Nikogo nie namawiam do usuwania ciąż celem przysposobienia. Nie rozumiem tylko uporczywego starania się o dziecko wbrew wszystkiemu, kiedy nie można być w ciąży ani naturalnie, ani po zabiegach, kiedy danej osobie adopcja nie przychodzi nawet do głowy - a zdaje się być najrozsądniejszym rozwiązaniem. Nie uważam też, że matki, które dzieci adoptowały (i nie mówię tu o sobie) mają z nimi słabszą więź.
PS Nie przysposobiłam dzieci. Wyraźnie napisałam, że byłam opiekunem. Opiekun =/= przysposabiający.
Tłumaczenie wzięło się stąd, że zrobiłyście burzę już o pierwszy mój komentarz - że moim zdaniem zmuszanie faceta do posiadania dzieci, naleganie, ciśnięcie na zasadzie "ja chcę", mija się z jakimkolwiek celem. I poleciało dalej.
19 sierpnia 2017, 13:13
PS Tłumaczenie wzięło się stąd, że zrobiłyście burzę już o pierwszy mój komentarz - że moim zdaniem zmuszanie faceta do posiadania dzieci, naleganie, ciśnięcie na zasadzie "ja chcę", mija się z jakimkolwiek celem. I poleciało dalej.
Aż sobie zadałam trud przeczytania jeszcze raz, co żeśmy Ci tam napisały i do burzy to temu było lata świetlne. A już na pewno nie było żadnej burzy o to, że nie zostałaś matką. Jeśli był jakiś przytyk, to raczej w kwestii tego, że mylisz sytuacje (post autorki dotyczył zupełnie innej sytuacji niż opisana przez Ciebie), a potem o to, że starasz się komuś wciskać swoje wizje na życie. Także nadal twierdzę, że masz potrzebę mówienia na ten temat i zastanawiam się, po co.