Temat: CO byłybyście w stanie poświęcić dla swojego partnera?

Hej,

Zakładam ten temat, bo tak mnie jakoś naszło na przemyślenia wieczorową porą.

Co mogłybyście poświęcić dla swojego partnera? Z jakiej rzeczy mogłybyście zrezygnować, gdyby on wyraźnie jej nie lubił/nie chciał/miał do niej negatywny stosunek. Mam na myśli na przykład: 

Czy zrezygnowałybyście ze ślubu i całej jego magii jeśli Wasz partner nie chciałby go nigdy brać i żyć do końca życia w związku partnerskim? 

Czy zrezygnowałybyście z marzeń o własnym domku 25 km od rodzinnej miejscowości jeśli Wasz partner chciałby mieszkać z rodzicami? 

Czy zrezygnowałybyście z kariery zawodowej, bo on akurat chciałby i byłby gotowy na dziecko? 

Czy zrezygnowałybyście ze swojej rodziny i odwiedzin u nich jeśli on bardzo by jej nie lubił, nie chciał do niej jeździć, źle się z nią czuł? 

Albo czy zrezygnowałybyście z chodzenia na wesela waszych znajomych, bo on za nimi nie przepada i ogólnie nie lubi obcych? 

Czy zrezygnowałybyście z wakacji/weekendu we dwoje, bo on chciałby koniecznie pojechać np. w czwórkę, bo z jego rodzicami, albo dlatego, że oni KOLEJNY raz zapytali czy mogą jechać z Wami, a on KOLEJNY raz nie odmówił tylko powiedział, że nie ma problemu? 

Czy zrezygnowałybyście z tańca na potańcówkach, sylwestrowych nocach i innych zabaw, bo on nie lubi/nie umie tańczyć, bawić się, jest na to za poważny i nie będzie z siebie robił głupka i nie będzie nigdy tego robić mimo, że Wy byście to uwielbiały i frustrowały się kiedy na 5tym weselu w jego rodzinie siedzicie całą noc przy stole? 

Czy zrezygnowałybyście z pracy, bo on uważa, że się w niej nie rozwijacie i ogólnie za dużo mężczyzn z Wami pracuje?

Czy zrezygnowałybyście z noszenia spódniczek i szpilek do pracy? (nie mam na myśli wyzywającego stroju) 

Z posiadania dzieci, bo on jeszcze nie chce, ma czas? 

Z bardziej przyziemnych i banalnych rzeczy: Czy zrezygnowałybyście z zaplanowanej romantycznej kolacji na rzecz wyjścia do jego rodziców? 

Z czego byłybyście w stanie zrezygnować, żeby "żyć w zgodzie" z partnerem i żeby on był zadowolony? Jaki kawałek siebie byłybyście poświęcić dla związku, wygody i "widzimisię" partnera? Bardzo jestem ciekawa co o tym sądzicie, bo ja od 2óch godzin siedzę na YT, oglądam przygotowania do ślubu przepięknych par i zastanawiam się...czemu ja do cho*ery chciałam z tego zrezygnować....w imię czego.....(taaak, wiem - w imię miłości oczywiście, ale czy to jest w porządku jeśli jedna osoba rezygnuje na rzecz drugiej ze swoich marzeń, pragnień, planów i nie może być mowy o żadnej dyskusji?) 

Nie zrezygnowałabym z niczego, bo dlaczego to ja miałabym rezygnować. Co najwyżej moglbym od czasu do czasu zmienić plany na wieczor, ale nie za często. Jedynie z czego bym zrezygnowala na pewno w takiej sytuacji, to z tego związku, zrezygnowalabym z tego faceta i tyle.

Po co się wiecznie poswiecac dla kogos, a kiedy on poswieci się dla Ciebie? To nie związek/partnerstwo, tylko forma zniewolenia, jeśli trzeba w tak ważnych kwestiach jak dzieci, praca, rodzina, slub, miejsce zamieszkania rezygnować dla drugiej osoby

Pasek wagi

Myślę, że bym zmieniła faceta. Na pewno nie zamierzałabym rezygnować ze swojego życia. A w fundamentalnych sprawach jak ślub, dzieci, rodzina partnerzy powinni się ze sobą zgadzać a nie wymagać poświęceń. Nie rozumiem też jak można zabraniać widywania się ze swoją rodziną i znajomymi. To jakieś chore. Toksyczny facet. 

Będąc 10lat w związku nauczyłam się dwóch rzeczy:facet nie musi wiedzieć wszystkiego i nie jest całym twoim światem.Mam taki charakter,że lubię by było po mojemu.To się zmieniło właśnie w czasie związku.Ukształtował mi się twardy charakter.Kompromis jak najbardziej ale całkowita rezygnacja z tego na czym mi zależy.W żadnym wypadku.Mąż nie lubi mojej bliskiej koleżanki(rozwódka z jeszcze mocniejszym charakterem niż mój,musi sobie radzić bo ma syna z autyzmem i sama obu synów wychowuje)on by chciał abym zerwała z nią kontakt.Ja tego nie zrobię bo to on jej nie lubi a nie ja.

Pasek wagi

Na większość pytań odpowiedziałabym NIE

Ja uważam, ze skoro czujesz się nieszczęśliwa przez te ograniczenia, to znaczy, że będziesz nieszczęśliwa w tym związku już zawsze, jeśli go nie zakończysz. Nie potrafiłabym być z kimś, kto jest ze mną w tak wielu kwestiach różny. Zmiana planów wyjścia na kolacje na rzec z wyjścia z rodzicami, to ja rozumiem. Ale skoro mnie marzą się dzieci i piękne wesele, to po jaką cholerę mam być z kimś, kto przykładowo nie lubi dzieci i nigdy nie będzie chciał ich mieć. Z pracy, jeżeli dawałaby mi radość, też bym na pewno nie zrezygnowała. W ogóle nie lubię słuchać, jak niekiedy w związkach faceci zachowują się jakby mieli władze. Zabrania nosić szpilki? Bo co? Bo jestem jego własnością?

Trzeba mieć też swój charakter, nie można dać się stłamsić. Nie można też mylić uczucia miłości ze zwykłym przyzwyczajeniem i niechęcią przed bycia samotną.  

Nie mogę przede wszystkim pojąć, dlaczego jakakolwiek kobieta miałaby chcieć ślubu z takim typem.

Ja bym z niczego nie zrezygnowała. Wystarczająco oddałam swojemu partnerowi i żałuję. Teraz gdybym miała jeszcze raz układać sobie życie to tak jak ja chcę. 

Jesteśmy małżeństwem. Mamy zatem wspólny pogląd na najważniejsze kwestie w życiu i w nich się zgadzamy. Chyba na takiej podstawie wybiera się partnera na resztę życia nie?

Czy zrezygnowałybyście ze ślubu i całej jego magii jeśli Wasz partner nie chciałby go nigdy brać i żyć do końca życia w związku partnerskim? 
To raczej jedna z fundamentalnych kwestii w której trzeb się zgadzać z człowiekiem z którym planuje się spędzić życie. Ja mogłabym z tego zrezygnować. Ślub nie jest dla mnie super ważnym wydarzeniem w życiu.
Czy zrezygnowałybyście z marzeń o własnym domku 25 km od rodzinnej miejscowości jeśli Wasz partner chciałby mieszkać z rodzicami? 
Nigdy nie zgodziłabym się na mieszkanie z rodzicami/teściami.
Czy zrezygnowałybyście z kariery zawodowej, bo on akurat chciałby i byłby gotowy na dziecko? 
Jeśli ja też wtedy byłabym gotowa to tak. Jeśli to tylko jego zdanie a dla mnie to jeszcze nie pora to NIE.
Czy zrezygnowałybyście ze swojej rodziny i odwiedzin u nich jeśli on bardzo by jej nie lubił, nie chciał do niej jeździć, źle się z nią czuł? 
Mogłabym jeździć sama. Żaden problem. Nie zmuszałabym go do tego ale nie wyobrażam sobie samej z tego rezygnować .
Albo czy zrezygnowałybyście z chodzenia na wesela waszych znajomych, bo on za nimi nie przepada i ogólnie nie lubi obcych? 
NIE.
Czy zrezygnowałybyście z wakacji/weekendu we dwoje, bo on chciałby koniecznie pojechać np. w czwórkę, bo z jego rodzicami, albo dlatego, że oni KOLEJNY raz zapytali czy mogą jechać z Wami, a on KOLEJNY raz nie odmówił tylko powiedział, że nie ma problemu? 
Ciężko mi odpowiedzieć, mój mąż ma tylko matkę i ma z nią bardzo ograniczony kontakt. Jeśli byśmy się wszyscy dogadywali i lubi to czemu nie? Ale jeśli to miałoby miejsce kolejny raz to pewnie pojechałby sobie z rodzicami, beze mnie.

Czy zrezygnowałybyście z tańca na potańcówkach, sylwestrowych nocach i innych zabaw, bo on nie lubi/nie umie tańczyć, bawić się, jest na to za poważny i nie będzie z siebie robił głupka i nie będzie nigdy tego robić mimo, że Wy byście to uwielbiały i frustrowały się kiedy na 5tym weselu w jego rodzinie siedzicie całą noc przy stole? 
Nie związałabym się z takim facetem i na pewno nie siedziałabym przy stole całą noc :D
Czy zrezygnowałybyście z pracy, bo on uważa, że się w niej nie rozwijacie i ogólnie za dużo mężczyzn z Wami pracuje?
O jeżu. NIE. Facet, który czegoś takiego wymaga jest do skreślenia od razu.
Czy zrezygnowałybyście z noszenia spódniczek i szpilek do pracy? (nie mam na myśli wyzywającego stroju) 
NIE.
Z posiadania dzieci, bo on jeszcze nie chce, ma czas? 
Znów fundamentalna kwestia. Takie rzeczy omawia się, zanim wejdzie się w poważną relację. Tutaj nie ma kompromisów, żadna strona nie powinna ustępować. NIE. Nie zrezygnowałabym. Zrezygnowałabym z niego i znalazła faceta, który tego chce.
Z bardziej przyziemnych i banalnych rzeczy: Czy zrezygnowałybyście z zaplanowanej romantycznej kolacji na rzecz wyjścia do jego rodziców?
Znów ciężko mi dopowiedzieć. Nie lubię "romantycznych kolacji". Wolę piwo i pizzę. No i mój nie ma rodziców jak większość ludzi. I jeśli by chciał to czemu nie. Byle nie nagminnie.

EDIT: Z ważniejszych rzeczy z jakich zrezygnowałam DLA NAS a nie tylko dla niego to zagraniczne studia kilkaset km stąd. Wiedziałam, że jak wyjadę, to prędzej czy później się rozpadnie. A studia można skończyć tutaj. No i jeszcze ważna kwestia. On mnie o to nie prosił. Nawet słowem nie wspomniał - zostań. Sama zdecydowałam. I KAŻDEGO DNIA PRZEKONUJĘ SIĘ, ŻE BYŁA TO NAJLEPSZA DECYZJA MOJEGO ŻYCIA.

ASwift napisał(a):

Chociaz, wierzcie mi, ze istnieja kobiety, ktore wiaza sie z takimi facetami, moja ciocia w takim zwiazku przezyla 30 lat zanim sie rozwiodla. Ten proces wymagania coraz to nowych poswiecen i wprowadzania wladzy absolutnej przez despote trwa troche czasu, to nie jest tak, ze od samego poczatku taki facet jest despota i tyranizuje kobiete, ale wlasnie zaczyna co jakis czas wymagac nowego "poswiecenia", a ta sie zgadza, bo z milosci zaslepiona, albo z kompleksow(...)byl mamisynkiem - wszedzie z mamusia, na wakacje, na weekendy, facet dorosly po 40stce....On taki powazny, tanczyc nie, zazartowac nie, przeczulony na swoim punkcie, .

Niebezpiecznie przypomina mi to moja sytuację…

milkamelka napisał(a):

Przepraszam  - piszesz o nim partner , ale w czym on jest twoim partnerem ... to co opisujesz , to dostosowywanie się do czyjegoś planu na życie i relacje z ludźmi. Mylisz podporządkowanie ze związkiem, . Będziesz albo bardzo nieszczęśliwa, cierpiętnicza i "poświęcająca się " udawać że jest ok, albo kiedyś zgorzkniała "wystawisz mu rachunek".  Tak samo odnośnie prawa do relacji z innymi będzie wychowywał wasze dzieci .Pytam o symetrię - co on poświęca dal Ciebie ? Może być mamisynkiem, jeśli to lubisz, ale dlaczego izoluje Cię do innych ludzi?

-Nic, dlatego, że on uważa, że "on jest najważniejszy dla niego samego" więc nie będzie do niczego i nikogo się dostosowywał, podporządkowywał. Tyczy się to tez do mnie tj. jeśli on już w swojej głowie sobie umyśli, że jedzie do domu to nie ma zmiłuj. Mogę prosić i zachęcać, żeby został, żeby jechał jutro,bo np. mam zły dzień i może byśmy poszli gdzieś na wycieczkę, nie ma takiej możliwości, bo "on już dał znać, że przyjedzie i koniec".Hmm...no, chyba, że za poświęcenie uznamy to, że raz w roku przyjdzie na parę h do mojego domu rodzinnego. 

-Nie izoluje. Bardziej to ja rezygnuje sama z siebie jak wiem, że będzie awantura, ciche dni, obrażenie się.

Jeśli chodzi o bycie maminsynkiem to..nienawidzę tego. Ja rozumiem świetne kontakty z rodziną, odwiedziny-super! Nie mam prawa nic do tego i absolutnie nie mam. ALE kiedy te odwiedziny są od rana do 24 w nocy to dla mnie przesada. Kiedy ktoś zrywa się rano na budzik w wolny dzień po to, żeby jak najszybciej pojechać do rodziców, bo chce z nimi spędzić jak najwięcej czasu (nie są umierający, nie są chorzy, normalni, zdrowi ludzie). Kiedy na każdego sms'a niezależnie (naprawdę..) od tego co robicie się zrywa i musi odpisać a jak go prosisz, że może później to aż widzisz jak przebiera rękami ze stresu, żeby odpisać i krzyczy, że go ograniczasz i się wpier...niczasz więc odpuszczasz..Kiedy w ogólne nie ma dyskusji o spędzaniu wspólnie wigilii, bo on nie zrezygnuje ani z minuty czasu przy wigilijnym stole ze swoją rodziną na rzecz Twojej mimo tego, że chcesz wypracować kompromis i skoczyć w ten dzień na dwie wigilie, żeby był wilk syty i owca cała? Kiedy nieustannie przebywa z rodzicami, każdy weekend, każde zawołanie, każda prośba-on leci. A żebym ja go o coś po prosiła?  Kiedy ja potrzebuje pomocy? Żeby mi odpisać na sms? to już nie tak łatwo. Dlatego jestem na nich wyczulona. I nie to, że ich nie lubię, nie lubię jego stosunku do nich. Nie lubię tego, że w tygodniu jest milion próśb od nich i on te milion próśb spełnia niezależnie od wszystkiego. I to, że odwiedziny to nie są zwyczajne odwiedziny (oczywiście wg mnie, ja norm nie ustalam, ale mimo wszystko) tylko przesiadywanie od samego rana do nocy. Aż nie chce myśleć co będzie jak będzie miał pracę w takim miejscu, że wracając do domu będzie przejeżdżał niedaleko domu rodzinnego..czuję, że będzie tam każdego dnia od skończenia pracy do późnych godzin wieczornych no bo jak to tak odmówić obiadu u rodziców, albo pomocy (bo AKURAT coś POTRZEBUJĄ) albo przejechać i nie wstąpić na kawę (na kawę to ja rozumiem, ale siedzieć 10 h...?) Sorry, za moje żale, wiem, że pewnie mnie zjedziecie,być może wyglądam jak baba, która ma pretensje o rodzinny obiad, ale nie umiem tego dobrze opisać. Dodam tylko, że zawsze jeździ sam. Także wiem, że jak pojedzie to go już w ten dzień nie zobaczę i nie zrobimy absolutnie NIC. Nawet głupiego obiadu, kolacji, zakupów.

Lumen_ napisał(a):

Mogłabym jeździć sama. Żaden problem. Nie zmuszałabym go do tego ale nie wyobrażam sobie samej z tego rezygnować .

Naprawdę? Mogłabyś jeździć zawsze sama i po raz kolejny tłumaczyć się na urodzinach mamy/taty/babci/cioci/kuzynostwa, dlaczego nie przyjechałaś z mężem ? Bo to nie chodzi tylko o takie zwyczajne odwiedziny, ale o święta/urodziny/rocznice ślubu/chrzty itd. Może mnie się za dużo wydaje, ale skoro jesteśmy z partnerem w życiu no to naturalne chyba jest, że z nim chodzimy na takie "imprezy" i z nim CHCEMY przede wszystkim to robić, a nie wiecznie być same i wiecznie musieć wymyślać sto tys. powodów, dlaczego jego z nami nie ma. Nie mówię tu oczywiscie o świeżym związku tylko związku, który jest poważny i długotrwały. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.