- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
16 maja 2016, 16:13
Cześć laski,
Wczoraj miałam dylemat czy kontynuować branie tabletek a dziś już wszystkie wydarzenia rozwiały moje wątpliwości. Do rzeczy...nie dam rady wszystkiego opisać, bo jak zaczęłam sobie pisać na brudno, w WORDzie to wyszło tego b. dużo, więc komu by się chciało czytać. Do rzeczy: Jak się zebrać po rozstaniu po..10 latach związku?? Nie mogę w to wszystko uwierzyć jak się nasze życie potoczyło.Na początku pierwsze kilka lat to było niemal idealnie, chodziłam szczęśliwa, choć były pewne sytuację, które powinny mi dać do myślenia, jednak człowiek zakochany to głupi i to jest prawda. Od pewnego czasu nie potrafię tego dłużej znosić, tych wszystkich upokorzeń, zwalania na mnie winy, bujania się kiedy ja przeżywam i śmiania mi się prosto w twarz. Starałam się jakoś ogarniać, zawsze ja go zatrzymywałam kiedy chciał wychodzić, prosiłam, przepraszałam choć czasami obiektywnie patrząc nie miałam za co. Mieszkaliśmy razem. Choć nie sposób zliczyć ile razy kazał mi wynosić się z mieszkania a ja durna co? Wychodziła i wracałam, albo prosiłam go żeby ze mną porozmawiał, zastanowił się, głaskałam go po głowie i uspokajałam, przytulalam....Nie jestem dla niego najważniejsza, jego rodzina jest. Kiedyś wydawało mi się, że byłam tą najważniejszą, teraz jestem pewna, że tak nie jest. On nawet nie zaprzecza. Wszystko jest z nimi, dla nich, o nich i oni są na pierwszym miejscu na przykład przy planowaniu weekendu. Gdy jest w domu rodzinnym nie odzywa się nic, w weekendy nie mogę go zobaczyć, bo jest z nimi. Ja tego nie ogarniam laski...nie jestem jakaś popieprzoną zołzą, która zabrania swojemu facetowi kontaktów z rodziną. Odwiedziny i kawusię rozumiem i uważam, że każdy powinien rodziców odwiedzać i się interesować, ale...BEZ PRZESADY. Długo mogłabym wymieniać o co mi chodzi i co jest nie tak. W każdym razie jak się pozbierać po tym wszystkim?? 10 lat to szmaaat czasu, nie wyobrażam sobie, że go nagle nie ma. Dodam, że często się ostatnio kłóciliśmy. Morze moich przepłakanych łez na ktore on w większości nie reagował. Ja widzę i wiem, że mu na mnie nie zależy, że nie poczuwa się do odpowiedzialności nawet jak bardzoo brzydko do mnie powie i zachowa się nie w porządku to i tak ma mnie ogólnie w nosie. Czuję się fatalnie kobiety, a piszę tutaj, bo oczywiście, że standardowo jak to w dziwnych związkach bywa nie mam przyjaciół, nigdy nie czułam potrzeby ich mieć, bo był ON. Nie wiem...wiem, że to związek, który nie do końca spełni moje oczekiwania, bo on np. nigdy mi się nie oświadczy choć ja bym bardzo chciała mieć męża, a nie takie partnerowanie. W każdym razie mimo tego, że to wiem to nie potrafię odpuścić, trzymam się go kurczowo z myślą, że się zmieni, że mu zacznie zależeć, że zacznie szanować mnie i stawiać na pierwszym miejscu. Dziewczyny w tym roku mam bardzo ważny państwowy egzamin, powinnam siedzieć i się uczyć, JAK mam się z tym pogodzić, że byłam tak mało ważna w jego życiu, że nawet nie zawalczył?? Nie da się z nim porozmawiać, bo on rozmawiać nigdy o problemach nie rozmawia. Może psycholog??? Potrzebuję kogoś z kim mogę pogadać. Jestem w rozpaczy i rozsypałam się na milion kawałeczków....Uwierzcie, gdybym napisała dokładny obraz mojego związku to byście się za głowę złapały i uznały, że jestem psychiczna. Ale ja żyję tym, że kiedyś było dobrze, że był dla mnie wszystkim, że może się zmieni, że zrozumie, że w końcu będę tą naj. Ale...nie mam na co liczyć? Jak przyznać się do porażki rodzinie? Wiecie dla mnie to był ten jedyny, kochany....tęsknie za nim i najchętniej bym pojechała i go przytuliła. W takich momentach wymazuję jakby gumką wszystko to, co złe, nie pamiętam tego. Co robić..jechać, rozmawiać mimo, że to on zawinił i jasno dał mi do zrozumienia, że nic dla mnie nie zmieni? czy co robić? Czuję się taka poniżona przez to wszystko....jak mogłam tak przegrać...
Nie mogę sobie go wyobrazić inną, czuję się nie fer, że być może jego przyszła kobieta dostanie od niego to czego ja przez tyle lat nie dostałam, że będzie jego żoną, że on będzie ja wspierał w każdej sytuacji i będzie ją pocieszał, gdy płacze itd...nie mogę tego dziewczyny znieść.
Edytowany przez IgnotumPerIgnotum 16 maja 2016, 16:23
17 maja 2016, 14:17
Poza tym co to za postawa: "on mi się nie oświadczy"?
Po prostu takie miał poglądy, że nie chce brać ślubu.Twierdził, że przez to, że wspominałam o tym może ze trzy razy, czy opowiadałam o koleżankach, które są szczęśliwe w małżeństwie, że bym chciała też być ŻONĄ to mówił, że jak tak będę naciskać to tym bardziej nigdy tego nie dostanę. Mówił, że co ja chce, że przecież jesteśmy młodzi, mamy czas, po co nam to. Oczywiście różnił nas ogromnie status materialny. Tzn. ja szara mysza, z rodziny, która nie ma nic, żadnych większych oszczędności, a jedyny dobytek to dom i samochód. Natomiast jego status był jakieś 15 razy większy. I nie chodzi o to, że on jakoś szpanował tą kasą, nie, nigdy się takie coś nie zdarzyło, nie ten typ, aczkolwiek kilka razy w kłótni powiedział mi, że jestem biedna, że co ja mam-NIC. Że na moich rodziców nie mogę liczyć pod tym względem więc lepiej żebym się nad tym zastanowiła skąd wezmę kasę na przykład na ewentualny ślub-to tez podawał jako powód tego, dlaczego się nie oświadcza, że moi rodzice mi nie dadzą 20tyś na ślub więc co ja chce i jak.Nigdy nie mieliśmy wspólnej kasy i nigdy byśmy nie mieli, bo o tym rozmawialiśmy. Zawsze twierdził, że mnie się tak wydaje to wszystko, bo ja mam mniej kasy, że ja chcę mieć wspólne konto, bo mam mniej i to on jedynie mógłby na tym stracić. I może w sumie racja? Nie chciałam go wykorzystywać, ale po prostu wydawało mi się, że tworząc związek poważny, wspólne mieszkanie itd. to powinno się mieć jakiś tam wspólny budżet a nie rozliczać się ze wszystkich wydatków, rachunków dzieląc na pół każdy produkt. A może ja mam takie myślenie, bo moi rodzice maja jedno konto i po prostu wyniosłam to staroświeckie myślenie z domu.Oczywiście warunkiem ewentualnego małżeństwa byłaby intercyza (co w pełni rozumiem, zgadzam się i ma to uzasadnienie w przypadku tak dużych dysproporcji majątkowych). Ale jakoś wcześniej miał inne podejście do pieniędzy. Nie wiem co mu się stało przez ostatnie lata. może czuł, że przez mnie traci pieniądze? nie wiem.Ale to taka sprawa poboczna.
JA cały czas czekam na jakiegoś sms'a od niego, wiem, że to jest niedobre, ale co chwile zerkam czy przypadkiem nie napisał bijąc się w piersi i żałując, mówiąc, że zaraz po mnie przyjedzie z kwiatami. Tak bardzo bym chciała, żeby za mną tęsknił, żeby mu mnie brakowało.....Nie wiem skąd ta zmiana, że raptem nie chce mieć ze mną nic wspólnego, że wkurzała go moja sama obecność, moja chęć robienia czegoś wspólnie, nie umiem sobie tego wytłumaczyć, pytałam go to powiedział tylko, "że jesteśmy długo ze sobą i że ludzie się zmieniają". Może kogoś poznał, ktoś wpadł mu w oko..? Zaprzeczył, ale nie wiem, jakoś tak czuję. Kochał mnie kiedyś wiem to i nie wiem co się z tym stało. Jestem naprawdę załamana, a fakt, że on się tak szybko otrząsnął boli mnie bardzo, bo myślałam, że znaczę więcej.
Edytowany przez IgnotumPerIgnotum 17 maja 2016, 14:19
17 maja 2016, 14:30
Miałam podobnie, choć nie tak hardokorowo. Pierwsze parę lat sielanki (z wyjątkami, które widzę po latach) a potem pół roku obrażania, wyśmiewania, podcinania skrzydeł, wykorzystanie jako pomocy domowej w drodze do awansu, unikania wspólnego spędzania czasu, mimo wspólnego mieszkania... Co jakiś czas przepraszał i zwalał winę na stres, a ja głupia wierzyłam. Do momentu aż sam nie uznał, że to nie to, że mnie nie potrzebuje, a parę dni później oświadczył się (!) innej kobiecie, którą pokochał podobno po naszym rozstaniu....Myślałam, że umrę, że moje życie się skończyło.
Zgadza się to wszystko prócz wykorzystywania jako pomocy domowej. On jest bardzo samodzielny, umie sobie uprać, ugotować, posprzątać, umyć naczynia-to moja wina, bo głupia ja zamiast go uzależnić w ten sposób od siebie, że wszystko to powinnam robić to on też takie rzeczy robił w związku z tym do tego mu potrzebna nie jestem. Wiem, że to mój błąd. Ale to co pogrubiłam to wypisz, wymaluj moje położenie. Przestaliśmy gdziekolwiek wychodzić, siedzieliśmy tylko w tej klitce-kawalerce i nic nie robiliśmy tak w sumie.
Mój tez tak uznał....Kurde, jak to boli.....nie rozumiem tego i pojąć nie mogę, zachodzę w głowę co tak nagle się odmieniło, że przecież zawsze jakoś te kłótnie przechodziliśmy i dawaliśmy radę...
I tego się boję najbardziej, że za chwilę, w przeciągu kilku tygodni znajdzie sobie inną, będzie jej mówił "kocham Cię", które wypowiedział tysiące razy do mnie i będzie ją nosił na rękach, chciał spędzać z nią czas i uwielbiał, adorował...... Okropnie mnie to rusza. Nie wyobrażam sobie tej sytuacji, że ona jest w "moim" domu, ma rzeczy w "mojej" szafie, że śpią razem w "moim" łóżku itd....serce mi pęka na tą myśl.
17 maja 2016, 22:59
Zgadza się to wszystko prócz wykorzystywania jako pomocy domowej. On jest bardzo samodzielny, umie sobie uprać, ugotować, posprzątać, umyć naczynia-to moja wina, bo głupia ja zamiast go uzależnić w ten sposób od siebie, że wszystko to powinnam robić to on też takie rzeczy robił w związku z tym do tego mu potrzebna nie jestem. Wiem, że to mój błąd. Ale to co pogrubiłam to wypisz, wymaluj moje położenie. Przestaliśmy gdziekolwiek wychodzić, siedzieliśmy tylko w tej klitce-kawalerce i nic nie robiliśmy tak w sumie. Mój tez tak uznał....Kurde, jak to boli.....nie rozumiem tego i pojąć nie mogę, zachodzę w głowę co tak nagle się odmieniło, że przecież zawsze jakoś te kłótnie przechodziliśmy i dawaliśmy radę...I tego się boję najbardziej, że za chwilę, w przeciągu kilku tygodni znajdzie sobie inną, będzie jej mówił "kocham Cię", które wypowiedział tysiące razy do mnie i będzie ją nosił na rękach, chciał spędzać z nią czas i uwielbiał, adorował...... Okropnie mnie to rusza. Nie wyobrażam sobie tej sytuacji, że ona jest w "moim" domu, ma rzeczy w "mojej" szafie, że śpią razem w "moim" łóżku itd....serce mi pęka na tą myśl.Miałam podobnie, choć nie tak hardokorowo. Pierwsze parę lat sielanki (z wyjątkami, które widzę po latach) a potem pół roku obrażania, wyśmiewania, podcinania skrzydeł, wykorzystanie jako pomocy domowej w drodze do awansu, unikania wspólnego spędzania czasu, mimo wspólnego mieszkania... Co jakiś czas przepraszał i zwalał winę na stres, a ja głupia wierzyłam. Do momentu aż sam nie uznał, że to nie to, że mnie nie potrzebuje, a parę dni później oświadczył się (!) innej kobiecie, którą pokochał podobno po naszym rozstaniu....Myślałam, że umrę, że moje życie się skończyło.
Nie wierze... Glupoty to wypisujesz teraz... Matko... Serio zalujesz ze nie jestes sluzaca, ktora mu wszystko pod nos podstawiala?? Dziewczyno... sama z siebie robisz niewolnice i scierke... Idz do psychologa bo kolejny zwiazek w ktory sie wpakujesz bedzie identyczny - bedziesz skakac kolo faceta zeby tylko jemu bylo dobrze, a ty... a co kogo z Toba na czele obchodzisz ty... takie male nic, nadajace sie tylko to wydymania i robienia kanapek... Od czasu do czasu rzuci ci sie ochlap w postaci czulego slowka a ty czepisz sie tego jak szczeniak i bedziesz 'szczesliwa'...
Odbuduj sobie poczucie wlasnej wartosci, bo jestes kims wiecej niz tylko ruchadelkiem...
Sorry za mocne slowa ale jak to przeczytalam to mi sie niedobrze zrobilo. Facet cie nie szanuje, daje ci odczuc ze jestes tylko dodatkiem, zero partnerstwa. 10 lat i kazde ma swoje pieniadze i wyliczacie sie ze wszystkiego co do zlotowki? A jak cie zabiera na kolacje to tez mu musisz polowe oddawac? Za prezenty urodzinowe musisz odpracowac czy musisz mu kupic takiej samej wartosci prezent? A moze tez dokladasz polowe? To nie jest zwiazek dwojga kochajacych sie ludzi, to jest uzaleznienie i to sie leczy...
19 maja 2016, 17:41
byłam w podobnej sytuacji, jestem świeżo po rozstaniu. co prawda u mnie to były 4 lata, ale tyle wystarczy by sie zżyć z druga osobą i żywić takie same uczucia jak po 10 latach. minęły niecałe 3 tyg, a ja teraz chodze ciągle ucieszona, odżyłam, jestem nie do poznania. wygarnęłam mu wszystko, przegadałam sprawę z różnymi koleżankami NICZEGO nie ukrywając (już wczesniej mówiłam im o problemach, ale wiele rzeczy ukrywałam; dawno zwracały mi uwagę, że nie mogę pozwalać na to w związku co się dzieje i to dzięki nim zaczęłam się kłócić z byłym i stawiać warunki). zyskałam dużo wsparcia i zrozumienia, teraz widze ile dobrych i sprzyjających mi ludzi jest wokół mnie. rozwijam się, bardziej dbam o swoje ciało, wygląd, odchudzam się, ćwiczę, wychodzę ze znajomymi. po prostu zajęłam się sobą i bardzo mnie cieszy że widzę efekty. na początku okropnie to przechodziłam, byłam strasznie rozbita i wpadałam w histerie. dopiero długie i szczere rozmowy mi pomogły. znajdź kogoś bliskiego - ale lepiej żeby to nie była mama - i wygadaj się ze szczegółami. ja teraz czuję że byłam tłumiona i zaczynam na nowo żyć, świadoma swoich potrzeb. po prostu będę musiała zmienić trochę swoje plany życiowe, w sumie to zmieni się w nich tylko facet.
Edytowany przez 19 maja 2016, 17:43