Temat: Jak pogodzić się z rozstaniem, jak się wziąć w garść?

Cześć laski,

Wczoraj miałam dylemat czy kontynuować branie tabletek a dziś już wszystkie wydarzenia rozwiały moje wątpliwości. Do rzeczy...nie dam rady wszystkiego opisać, bo jak zaczęłam sobie pisać na brudno, w WORDzie to wyszło tego b. dużo, więc komu by się chciało czytać. Do rzeczy: Jak się zebrać po rozstaniu po..10 latach związku?? Nie mogę w to wszystko uwierzyć jak się nasze życie potoczyło.Na początku pierwsze kilka lat to było niemal idealnie, chodziłam szczęśliwa, choć były pewne sytuację, które powinny mi dać do myślenia, jednak człowiek zakochany to głupi i to jest prawda. Od pewnego czasu nie potrafię tego dłużej znosić, tych wszystkich upokorzeń, zwalania na mnie winy, bujania się kiedy ja przeżywam i śmiania mi się prosto w twarz. Starałam się jakoś ogarniać, zawsze ja go zatrzymywałam kiedy chciał wychodzić, prosiłam, przepraszałam choć czasami obiektywnie patrząc nie miałam za co. Mieszkaliśmy razem. Choć nie sposób zliczyć ile razy kazał mi wynosić się z mieszkania a ja durna co? Wychodziła i wracałam, albo prosiłam go żeby ze mną porozmawiał, zastanowił się, głaskałam go po głowie i uspokajałam, przytulalam....Nie jestem dla niego najważniejsza, jego rodzina jest. Kiedyś wydawało mi się, że byłam tą najważniejszą, teraz jestem pewna, że tak nie jest. On nawet nie zaprzecza. Wszystko jest z nimi, dla nich, o nich i oni są na pierwszym miejscu na przykład przy planowaniu weekendu. Gdy jest w domu rodzinnym nie odzywa się nic, w weekendy nie mogę go zobaczyć, bo jest z nimi. Ja tego nie ogarniam laski...nie jestem jakaś popieprzoną zołzą, która zabrania swojemu facetowi kontaktów z rodziną. Odwiedziny i kawusię rozumiem i uważam, że każdy powinien rodziców odwiedzać i się interesować, ale...BEZ PRZESADY. Długo mogłabym wymieniać o co mi chodzi i co jest nie tak. W każdym razie jak się pozbierać po tym wszystkim?? 10 lat to szmaaat czasu, nie wyobrażam sobie, że go nagle nie ma. Dodam, że często się ostatnio kłóciliśmy. Morze moich przepłakanych łez na ktore on w większości nie reagował. Ja widzę i wiem, że mu na mnie nie zależy, że nie poczuwa się do odpowiedzialności nawet jak bardzoo brzydko do mnie powie i zachowa się nie w porządku to i tak  ma mnie ogólnie w nosie. Czuję się fatalnie kobiety, a piszę tutaj, bo oczywiście, że standardowo jak to w dziwnych związkach bywa nie mam przyjaciół, nigdy nie czułam potrzeby ich mieć, bo był ON. Nie wiem...wiem, że to związek, który nie do końca spełni moje oczekiwania, bo on np. nigdy mi się nie oświadczy choć ja bym bardzo chciała mieć męża, a nie takie partnerowanie. W każdym razie mimo tego, że to wiem to nie potrafię odpuścić, trzymam się go kurczowo z myślą, że się zmieni, że mu zacznie zależeć, że zacznie szanować mnie i stawiać na pierwszym miejscu. Dziewczyny w tym roku mam bardzo ważny państwowy egzamin, powinnam siedzieć i się uczyć, JAK mam się z tym pogodzić, że byłam tak mało ważna w jego życiu, że nawet nie zawalczył?? Nie da się z nim porozmawiać, bo on rozmawiać nigdy o problemach nie rozmawia. Może psycholog??? Potrzebuję kogoś z kim mogę pogadać. Jestem w rozpaczy i rozsypałam się na milion kawałeczków....Uwierzcie, gdybym napisała dokładny obraz mojego związku to byście się za głowę złapały i uznały, że jestem psychiczna. Ale ja żyję tym, że kiedyś było dobrze, że był dla mnie wszystkim, że może się zmieni, że zrozumie, że w końcu będę tą naj. Ale...nie mam na co liczyć? Jak przyznać się do porażki rodzinie? Wiecie dla mnie to był ten jedyny, kochany....tęsknie za nim i najchętniej bym pojechała i go przytuliła. W takich momentach wymazuję jakby gumką wszystko to, co złe, nie pamiętam tego. Co robić..jechać, rozmawiać mimo, że to on zawinił i jasno dał mi do zrozumienia, że nic dla mnie nie zmieni? czy co robić? Czuję się taka poniżona przez to wszystko....jak mogłam tak przegrać...

Nie mogę sobie go wyobrazić inną, czuję się nie fer, że być może jego przyszła kobieta dostanie od niego to czego ja przez tyle lat nie dostałam, że będzie jego żoną, że on będzie ja wspierał w każdej sytuacji i będzie ją pocieszał, gdy płacze itd...nie mogę tego dziewczyny znieść.

Ja w takim związku byłam 15 lat. Co prawda nie stawiał swojej rodziny na czele, ale to był człowiek który skrywał kompleksy i potrafi tylko zniszczyć inną osobę.  I uwierz, z roku na rok było tylko gorzej

za czym, do cholery, tęsknisz? za byciem gorzej niż ścierką do podłogi?ty nie kochasz jego, tylko swoje wyidealizowane wyobrażenie o nim! psycholog-koniecznie, nie żartuję, bo twoje poczucie wartości leży i kwiczy, za chwilę wrócisz do niego albo wpakujesz się znowu w jakiś chory związek. on się nie zmieni, no chyba że na gorsze...

Pasek wagi

Rozstania zawsze są bolesne i nie ma na to żadnej rady - trzeba przeboleć i już. Nie tego oczekiwałaś ? Niestety, ja swego czasu również. Narzeczony zostawił  mnie po 6 latach związku, pół roku przed ślubem. Powód ? Nie wyszalał się. Też tęskniłam, próbowałam, walczyłam, wymazywała to, co złe pamiętając tylko najwspanialsze chwile. I tak 4 miesiące. Rodzina, znajomi bliżsi i dalsi mówili tylko, że mam wziąć się w garść i w żadnym wypadku nie pokazywać, że cierpię. Głupie ? Też tak uważałam. Dopiero po czasie zrozumiałam, że mieli rację. Pisząc, dzwoniąc i prosząc pokazywałam mu, że bez niego nie umiem i, że w razie jego niepowodzeń z innymi u mnie zawsze ma otwartą furtkę. I to się zgadzało. Było mu dobrze to milczał, laski odchodziły to przypominał sobie o mnie. I tak w kółko. Do czasu. Po 5 miesiącach od rozstania poznałam kogoś. Byli znajomymi, nie kolegami - po prostu znajome twarze. I dopiero to otworzyło mu oczy. Za późno. Dziś jestem szczęśliwą żoną i matką. Wyszłam za "znajomą twarz". Będąc w ciąży dostawałam mnóstwo wiadomości, że będzie kochał jak swoje, że będzie czekał, że tylko ja. Niestety. Kochana, jedyne czego mogę życzyć to trzymaj się mocno, nie daj się a z biegiem czasu wszystko się ułoży. Tylko prośba - choćby nie wiem co nie wracaj, to nie ma sensu, przyniesie ulgę tylko na chwilę, były zobaczy, że " w razie czego jest " i koło się zamknie. Nie popełniaj mojego błędu, otwórz się na nowe znajomości a byłego potraktuj jako " nauczkę " na przyszłość. Całuję mocno i ściskam, pisz jakbyś miała ochotę na priv. :*

trudna sprawa kochana, ale sama piszesz ze to nie jest zwiazek ktory daje Ci szczescie i spelnienie... 10 lat to szmat czasu, ale 20 lat to znacznie wiecej... Pomysl sobie ze jesli teraz do niego wrocisz to za 10 lat bedziesz dokladnie w tej samej sytuacji w ktorej jestes teraz. Bez wlasnego zycia, ze wszystkim podporzadkowana facetowi, ktory nie potrafi Ciebie postawic na pierwszym miejscu. 

Wyplacz sie, upij sie, potlucz cos, odeaguj, zjedz wiaderko lodow, wykrzycz sie a potem zaierz sie za odbudowywanie swojego zycia. ja wiem ze latwo sie mowi, ale wierz mi jest to wykonalne. Trudne, ale wykonalne... Przerabialam to na sobie, latwo nie bylo, bylo mnostwo nieprzespanych nocy, zawalony rok na studiach, ale w koncu jestem z kims kto mnie wspiera, dla kogo jestem najwazniejsza osoba na swiecie i powiem Ci ze warto bylo... 

Pasek wagi

okate napisał(a):

za czym, do cholery, tęsknisz? za byciem gorzej niż ścierką do podłogi?ty nie kochasz jego, tylko swoje wyidealizowane wyobrażenie o nim! psycholog-koniecznie, nie żartuję, bo twoje poczucie wartości leży i kwiczy, za chwilę wrócisz do niego albo wpakujesz się znowu w jakiś chory związek. on się nie zmieni, no chyba że na gorsze...

Tęsknie, bo był najbliższą moja osobą, człowiekiem na którym przeważnie mogłam polegać, który wiedział o mnie wszystko! Wszystko mu mówiłam, bo nie potrafiłabym czegoś przed nim zataić. Zmieniło się może z trzy, cztery lata temu....a ja dalej żyje przeszłością. Z resztą są dni kiedy NAPRAWDĘ jest kochany, czuły, miły, spędza ze mną czas, pyta jak mi idzie pisanie pracy, zabiera na lody, pizzę, mówi, że kocha i że ładnie wyglądam, że smakuje mu obiad czy śniadanie, które przygotowałam...i tak przez kilka dni nawet pod rząd...a wszystko to po to by za chwile wybuchnąć na mnie bez powodu, albo raczej powód był...beczałam z powodu problemów osobistych i go to denerwowało....nie wsparł mnie, nie pocieszył tylko się wydarł, tak po prostu. Potem udawał obrażonego, że przez to moje wycie nie mógł spać. W takich sytuacjach również czuję się winna....to, że się rozstaliśmy to również moja wina, bo jak mogłam zabrać część rzeczy i się wyprowadzić i nie wracać a ja to zrobiłam tylko dlatego, że PO RAZ KOLEJNY brzydko się do mnie odezwał a przed ostatnim razem sobie obiecałam, że gdy się to powtórzy to zwinę się i zobaczę czy będzie walczył....nie walczył. I wiecie,ja wierze w to co on powie- jak mówi, że moja wina to z czasem ja w to wierze. Mieliśmy wspólne poglądy na świat w większości. On potrafił być taki dobry, ogólnie to dobry człowiek, dobry wnuk, syn, brat, wujek, naprawdę jednak przez to, że momenty w których mnie traktuje jak śmiecia zdarzają się coraz częściej to ja uświadomiłam sobie, że nie daje rady, że wyląduje w psychiatryku. Po prostu miałam w nim największe oparcie, on się mną interesował, jak mi poszedł egzamin, tym kiedy i gdzie mam wizytę lekarską..wiecie..czułam, że on o mnie dba. Nigdy nie miałam tego w domu. Tzn. wiem, że moi rodzice bardzo mnie kochają, jednakże specjalnego zainteresowania moim życiem nie wyrażają. Nie mogę się pogodzić z tym, że robił mi takie dni w kratkę przeplatane..raz dobrze, raz źle..ześwirować można.

IgnotumPerIgnotum napisał(a):

okate napisał(a):

za czym, do cholery, tęsknisz? za byciem gorzej niż ścierką do podłogi?ty nie kochasz jego, tylko swoje wyidealizowane wyobrażenie o nim! psycholog-koniecznie, nie żartuję, bo twoje poczucie wartości leży i kwiczy, za chwilę wrócisz do niego albo wpakujesz się znowu w jakiś chory związek. on się nie zmieni, no chyba że na gorsze...
Tęsknie, bo był najbliższą moja osobą, człowiekiem na którym przeważnie mogłam polegać, który wiedział o mnie wszystko! Wszystko mu mówiłam, bo nie potrafiłabym czegoś przed nim zataić. Zmieniło się może z trzy, cztery lata temu....a ja dalej żyje przeszłością. Z resztą są dni kiedy NAPRAWDĘ jest kochany, czuły, miły, spędza ze mną czas, pyta jak mi idzie pisanie pracy, zabiera na lody, pizzę, mówi, że kocha i że ładnie wyglądam, że smakuje mu obiad czy śniadanie, które przygotowałam...i tak przez kilka dni nawet pod rząd...a wszystko to po to by za chwile wybuchnąć na mnie bez powodu, albo raczej powód był...beczałam z powodu problemów osobistych i go to denerwowało....nie wsparł mnie, nie pocieszył tylko się wydarł, tak po prostu. Potem udawał obrażonego, że przez to moje wycie nie mógł spać. W takich sytuacjach również czuję się winna....to, że się rozstaliśmy to również moja wina, bo jak mogłam zabrać część rzeczy i się wyprowadzić i nie wracać a ja to zrobiłam tylko dlatego, że PO RAZ KOLEJNY brzydko się do mnie odezwał a przed ostatnim razem sobie obiecałam, że gdy się to powtórzy to zwinę się i zobaczę czy będzie walczył....nie walczył. I wiecie,ja wierze w to co on powie- jak mówi, że moja wina to z czasem ja w to wierze. Mieliśmy wspólne poglądy na świat w większości. On potrafił być taki dobry, ogólnie to dobry człowiek, dobry wnuk, syn, brat, wujek, naprawdę jednak przez to, że momenty w których mnie traktuje jak śmiecia zdarzają się coraz częściej to ja uświadomiłam sobie, że nie daje rady, że wyląduje w psychiatryku

Odnośnie tego NAPRAWDĘ - klasyczna zagrywka. Przecież to najbardziej podstawowy mechanizm - "chcę coś to będę miły". Chcę wyjść wcześniej z pracy to będę miły dla szefa, a jak już wyjdę to obgadam mu tyłek. Chcę pożyczyć pieniądze to będę miła dla koleżanki, a jak ona będzie miała problemy finansowe to udam, że mnie nie ma w domu. Na tej samej zasadzie się zachowują zwierzęta - pies poda łapę żeby dostać smakołyk, a kot będzie się łasił do nóg żeby ktoś mu nalał mleka. Różnica jest jedna, zwierzęta się tak zachowują, bo myśmy ich tego nauczyli, obserwowały nasze reakcje, a ludzie w pełni świadomie i z premedytacją postępują w interesowny sposób (nie mówię, że wszyscy - ale chyba w tym przypadku tak właśnie było). Chyba każdy wie, że gdyby się było ciąglie obojętnym, nieczułym, stale nie miało czasu i kogoś olewało to nikt by tego nie wytrzymał. Więc można sobie wykalkulować jakie ktoś ma granice wytrzymałości ich nie przekraczać. Jak nerwy zaczynają puszczać to zawsze można dać kwiatka, albo buzi i ta druga osoba wierzy, że NAPRAWDĘ jest się takim kochanym. Lepiej, jeszcze psychika tak działa, że się człowiek stara jakoś zrozumieć ten zgrzyt - no bo jak to tak, raz kwiatek, a raz mną pomiata? Musi być jakaś przyczyna. Przyznać, że przyczyną jest wyrachowanie jest ciężko, więc się szuka innych wytłumaczeń - no to jest, znalezione - "dobry człowiek". Dobry, tylko czasami się mu "zdarzy" potraktować kogoś jak śmiecia. To jest dokładnie to samo co robią np. bite kobiety - "to dobry człowiek, tylko raz mnie uderzył, musiał odreagować". To tak sobie idzie, bo druga osoba takie tłumaczenie odbiera jako przyzwolenie na pomiatanie kimś - i się potem dochodzi do momentu "to dobry człowiek, doktorze proszę nie dzwonić na policję, przecież to tylko niegroźny krwiak". Tu może przemocy fizycznej nie było, za to była słowna. A nie wiesz co teraz robić, bo dalej próbujesz go na siłę tłumaczyć. Tylko tak to naprawdę można próbowa tłumaczyć najgorszego drania. 

chryste panie, idź dziewczyno do tego psychologa...

Pasek wagi

'Po prostu miałam w nim największe oparcie, on się mną interesował, jak mi poszedł egzamin, tym kiedy i gdzie mam wizytę lekarską..wiecie..czułam, że on o mnie dba.' 

Gdybyś sama nie zrobiła z niego jedynej osoby, która o takich rzeczach wiedziała to nie byłabyś teraz tak od niego uzależniona. Napisałaś, że znajomych nie potrzebowałaś, bo był ON, a teraz boisz się definitywnie zakończyć toksyczny związek, bo myślisz, że zostaniesz wtedy zupełnie sama. A ludzie boją się samotności i przyznania do 'porażki' przed otoczeniem bardziej niż bicia i przemocy psychicznej.

Oj Kobiety, skąd Wy tak wiele wiecie o życiu i jak to jest, że zawsze macie rację? Podziwiam Was, bo sama jestem głupią kozą co sobie na własne życzenie życie rozpieprzyła i nie wiem skąd mam wziąć siłę żeby ogarnąć. Z ta przemocą to lepiej nie pisać...zależy czym dla kogo jest przemoc fizyczna....Ale fakt jest taki, że człowiek jak głupio zakochany to ze wszystkiego ukochaną osobę wytłumaczy i zawsze szuka winy w sobie. Też jestem nerwowa i czasami mnie ponosi, że przekleństwa stosuje jako przecinek, ale nigdy nikogo nie wyzywam, NIGDY nie stosuję ich bezpośrednio do kogoś, nigdy żadnego przekleństwa typu "ty piii", "jesteś skur....synem" "spierd.laj." do niego nie wypowiedziałam, NIE, bo to dla mnie przegięcie..oczywiście, tylko wtedy kiedy ja bym to wypowiedziała. Po prostu czasami jak mnie coś zdenerwuje, to mówię "ale jestem k...wa wściekła".  Nie mniej jednak jak powiedziałam coś, że "zachowuje się dziecinnie", albo, że "głupi jesteś, że tak traktujesz kogoś kto Cię kocha najbardziej na świecie" czy, że "jesteś podporządkowany IM (czyli rodzicom, po prostu zwróciłam się nie jako "rodzice" tylko "im" tak jak się mówi "on, ona") to zawsze musiałam przepraszać, bo obrażał się, że go wyzywam, że nie szanuję jego rodziców.

I tak..boję się przyznać do porażki przed rodziną swoją, babcia, dziadkiem. Z resztą ja jestem z tych rodzin, w których dzieci nie są chwalone za dobrą ocenę, ale za zła są delikatnie krytykowane, dlatego każdy egzamin na studiach zdawałam bez poprawek, żeby nie musieć się przyznawać do porażek.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.