- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
2 marca 2015, 11:54
Witajcie ! Mam do Was takie pytanie.. Jak radzicie sobie po rozstaniu? Jestem po 3 latach związku,minęły 2 miesiące i jest ciężko,chyba ciągle tak samo. Zdaję sobie sprawę,że jestem młoda,całe życie przede mną a ludzie mają milion razy większe problemy,ale jednak ból jest. Na brak zajęć nie narzekam, mam studia,pracę,praktyki,znajomych,mało mam czasu wolnego, nie przeszkadza mi to w ciągłym rozmyślaniu,analizowaniu. Jak Wy sobie radzicie/radziłyście? Jakieś złote rady?
2 marca 2015, 19:12
2 marca 2015, 20:00
Przeżywam coś podobnego i czuję się jak wrak człowieka. Nawet nie mogę patrzeć na innych facetów, więc klin nie wchodzi w grę...
2 marca 2015, 20:28
Słyszałam o złotej zasadzie, że boli na każdy miesiąc związku = 1 tydzień bólu. Czekać, i znaleźć sobie sposoby na radzenie sobie z bólem, czy stresem, minie to.
3 marca 2015, 11:01
2 miesiace to ktociutko. Ja emocje po ostatnim rozstaniu trawilam latami. Narzeczony zostawil mnie po 3,5 roku, w trakcie przygotowan do slubu, z dnia na dzien i bez slowa wyjasnienia. I choc w miedzy czasie zdarzylam sie ponownie zakochac, wyjsc za maz i dorobic fantastycznej coreczki, ciagle nosilam w sobie poczucie krzywdy i odrzucenia. Decydujac sie na kolejny zwiazek, wiedzialam juz, ze z poprzednim partnerem to jest definitywny koniec. Nawet jakby chcial wrocic, nie bylabym mu w stanie ponownie zaufac po tym wszystkim. Ale to, ze partnera juz nie ma nie znaczy, ze wszytsko to, co Was laczylo przez te lata nagle przestalo istniec. I czlowiek tak zwyczajnie po ludzku teskni i zmaga sie z poczuciem straty.
3 marca 2015, 11:58
Jak byłam młodsza to traciłam czas na rozkminy, melancholijne wspominki, gorzkie żale i zasmarkiwanie ton chusteczek. A potem, jakoś tak w wieku 20 lat, nauczyłam się, żeby nie poddawać się nostalgii, melancholii, nie wspominać, dać sobie chwile na rozklejenie się, a potem wstajemy, otrzepujemy pył z garniturku i ruszamy zdobywać świat.
Przede wszystkim trzeba pozwolić sobie na smutek. Poryczeć, posmarkać, oglądać komedyje romantyczne, spotykać się z psiapsiółami i zjechać równo delikwenta, wspominając jego najgorsze wpadki. Należy zaszyć się w chacie na dwa tygodnie, w piżamie, w kołdrze, najeść się czekoladek, golonki, co tam wola... a potem samej sobie nakazać, ok, opłakałam finał tego związku, teraz koniec, i bierzemy się w garść. Odbyłam żałobę- czas na życie. Wstajesz, bierzesz kąpiel z namaczaniem w olejkach lawendowych, idziesz na siłkę, do SPA, cholera na masaż. Ubierasz nową kiecę, garniturek, otrzepujesz się z upadku i idziesz dalej. Chowasz foty, pamiątki do pudła, chowasz pudło w piwnicy, za kilka lat podziękujesz sobie, że nie spaliłaś tych pamiątek w ramach próżnej wendetty. Wspomnienia po byłych nabierają smaku jakąś dekadę później, wzbudzają rozrzewnienie, oraz dumę, jak bardzo urosłaś, dojrzałaś jako osoba (oraz jak dobrze, że ci z delikwentem nie wyszło:).
Czas leczy rany, tak tak, ale też życie masz jedno, a ja jeżeli czegoś nie znoszę to marnowania czasu. Ok, było fajnie, cudownie, bosko, ale skończyło się i ni ma, i nieważne jak boli, nie wróci, więc jaki sens rozdrapywania? Nie rozumiem kobiet, które się jak grucha w przeręblu kręcą latami, żywiąc się wspominkami, swoim własnym bólem, urojonymi nadziejami.
Staram się podchodzić rozumowo do rzeczy, skoro nie ten, to następny, nie ma co czekać. Teraz niedawno się rozstałam po niemal 8 latach, i w trakcie rozsypki już spotkałam kogoś, jeszcze mnie widział w fazie rozryczanej, piżamowo-czekoladowej. W skrócie mogę tylko rzec, mijałam człeka dobre parę lat, i z perspektywy patrząc, szkoda, że nie zauważyłam go wcześniej.