Temat: Czas to z siebie wyrzucić.

Nigdy nie wylewałam swoich osobistych smutków i problemów na tego typu forach - może też zwyczajnie nie wydarzyło się dotąd nic, co by takiego podzielenia z obcymi osobami wymagało. Ale teraz mocno odczuwam taką potrzebę. Szczególnie, że nie mam jak, nie potrafię z kimkolwiek o tym porozmawiać. Czuję się tak bardzo upokorzona i zraniona. No ale zacznę od początku...

Dość banalnie poznany człowiek. Wprowadził się pewnego dnia do sąsiedniego domu. Początkowo zero ekscytacji - ot sąsiad jak każdy inny, może trochę bardziej zabawny, wesoły. Jakieś machanie, uśmiech, gesty powitania w oknie od czasu do czasu. Nie chciałam i nie planowałam jakiejkolwiek bliższej relacji. Sama nie wiem jak to się stało, że jednak doszło do naszego spotkania. Miałam wtedy zły dzień i bardziej niż na towarzystwie owego Pana, zależało mi chyba na zwykłym odprężeniu przy piwie. Nieistotne. Długo rozmawialiśmy, oczywiście jak to zwykle w tego typu opowiastkach bywa - okazało się, że niemal wszystko nas łączy. A może chciałam żeby tak było? Nie wiem. Byłam tak strasznie zszokowana tym, że przypadkowy człowiek tak doskonale mnie rozumie. Wyprzedza wszystkie moje myśli. Nigdy dotąd nie czułam czegoś podobnego. 

Spotykaliśmy się od tamtej pory codziennie. Nawet jeśli oboje nie mieliśmy czasu wieczorem, to choćby to był środek nocy - chwila rozmowy, bliskości - musieliśmy się widzieć. Oczywiście wiedziałam w jakim kierunku wszystko zmierza. I że prędzej czy później wylądujemy w łóżku. Wizualnie z resztą też spełniał wszystkie moje oczekiwania, jakie stawiałam wobec faceta. 

Po jakimś czasie..miesiącu..może dłużej, zaczynały mnie jednak niepokoić pewne dziwne teksty z jego strony. Leżąc obok mnie, zaczynał głaskać mnie po brzuchu i mówić "Jak pięknie wyglądałabyś z ciążowym brzuszkiem" albo gdy żaliłam się na ogrom nauki (studiuje 2 kierunki dziennie) stwierdzał "No i po co Ci to. I tak skończysz bawiąc dziecko w domu". Zapaliła mi się czerwona lampka. Biorąc pod uwagę, że wiedziałam doskonale o tym, że on nie planuje zostać w moim mieście na stałe, że jest tu i teraz bo taką ma pracę, oczywiście zawsze pilnowałam i dbałam o zabezpieczenie. Ponad to choruję. Ciąża w moim przypadku to straszne ryzyko. Nie mogłam sobie pozwolić na jakieś zrywy emocji i samotne macierzyństwo. Albo co więcej..na zaprzepaszczenie lat terapii. 

Nadszedł grudzień, okres przedświąteczny, ukochany wyjechał do swojego domu. Oczywiście nasza znajomość miała trwać dalej. Wiele bzdurnych (teraz już wiem, że bzdurnych) planów, obietnic. On miał pracować dalej, ja kończyć studia. No kurwa bajka! Jednak mnie coraz mocniej niepokoił spóźniający się okres. Ciążę oczywiście wykluczałam. Gumka choć teoretycznie zawodna - ani nie pękła, ani się nie zsunęła. Wszystko zrzucałam na stres. Nawet zrobiłam jeden test ciążowy dla pewności - wyszedł negatywny. Czekałam dalej. Jednak bez skutku. Koleżanka dla własnego świętego spokoju - strasznie jej trułam wciąż o tym- poradziła zrobić jeszcze jeden test. Rano poleciałam do apteki, kupiłam, zrobiłam i tym razem moim oczom ukazały się już dwie kreski. Byłam w szoku. Hmmm..szoku właściwie to mało powiedziane..W przeciwieństwie do Niego. Gdy zadzwoniłam z informacją, że najprawdopodobniej jestem w ciąży, nie był zdziwiony wcale. Do kogoś obok powiedział jedynie "Nooo tak jak wspominałem! Patrycja jest w ciąży!" Wbiło mnie w ziemie. Tysiąc myśli. Czy on sobie SAM tej ciąży nie zaplanował. Jak mógł. Przecież wiedział, że mam problemy nowotworowe, że nie mogę teraz urodzić dziecka. Przepłakałam całą noc. 

Nad ranem dostałam dziwnych boleści. Nieznany mi dotąd ból. Gdy poszłam do łazienki, okazało się, że krwawie niczym z otwartej tętnicy. Natychmiast pojechałam na pogotowie. To było poronienie. Dopiero co dowiedziałam się, że jest we mnie nowe życie i już je straciłam. 

Mój idealny facet, oczywiście zniknął. Nie było go gdy miałam straszne powikłania po poronne, nie ma go ze mną teraz, gdy okazało się, że już nigdy nie będę mogła urodzić dziecka i gdy przez to wszystko przyszedł kolejny nawrót choroby. Zostałam sama w poczuciu żałości, niesprawiedliwości. Czuję się jak idiotka. Jak zwyczajna idiotka. I nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze spokojnie spojrzę w lustro. I te codzienne sny. A w nich obce mi dziecko. Tak straszliwie płaczące. :( 

a swoją droga powiem wam, ze moja przyjaciółka poznała kiedys przeuroczego goscia...na rękach ja nosił i milosc wyznawał (troche za szybko i to ja wlasnie zaniepokoiło)...i nakryła go na przekluwaniu gumki. Zerwała...a ten męczył ja potem rok smsami i nachodzil. Okazało sie, jak poszła na policję zgłosić stalking, ze gosc ma juz jeden sadowy zakaz zbliżania sie do innej kobiety....psychol, a serio poza ta wielka miłością od pierwszego wejrzenia...wydawał sie normalny. 

No niestety tragedia .. świat jest piękny ale ludzie są okropni .. idź do psychologa może coś pomoc

Właściwie nawet nie wiem. Czy miałabym w sobie na tyle siły, by z nim walczyć, by spojrzeć mu w oczy. Zaraz po wyjściu ze szpitala musiałam rozpaczliwie szukać pracy. Pracuje gdzie tylko się da, by mieć za co opłacać dalsze badania i leki. A może też by nie myśleć i nie pluć sobie w brodę, jak mogłabym być aż tak naiwna i głupia.

ja radziłbym Ci jednak dać mu spokój i juz się nie ciągac po sądach .. nie ma sensu brnac w  " jak Bóg Kubie tak Kuba Bogu " Na pewno spotkania z nim w jakichkolwiek okolicznościach nie wpłyną pozytywnie na Ciebie 

tuna. napisał(a):

skoro byłaś w szpitalu to juz jakis dowód jest, do tego psycholog też moze poręczyć po przebytych rozmowach z tobą, że ta osoba wpłynęła na twój stan zdrowia 

To czy wpłynęła tez bedzie ciezko udowodnić. Bo niestety ciąża mogła ale nie musiała wpłynąć na rozwój komórek nowotworowych. Tez jestem po onkologicznych przejsciach i także lekarze przez 5 lat zabronili mi zachodzić w ciąże. Ale 100 procent pewnosci ze od ciazy jest przerzut to raczej żaden lekarz miał nie bedzie.

no chyba ze jeszcze jestes w trakcie chemioterapii...wtedy ja bym goscia gołymi rekami udusila

A czy to nie jest tak, że jak przebije się prezerwatywę igłą, to ona w trakcie stosunku po prostu na dobre się przerywa?

Kapitalna dokładnie tak jest. Wychodziłam już na prostą z tym wszystkim. Ostatnie dawki przyjmowałam. Już nawet nie w trybie stacjonarnym. To co stało się po ciąży, po poronieniu, mój obecny stan, wyniki badań... Czeka mnie piekło. Nawet nie chcę o tym wszystkim myśleć. I to nie jest tak, że obwiniam tylko jego. Wiem przecież, że nikt mnie na siłę do łóżka nie pakował. Ale ja na prawdę zdawałam sobie sprawę z ryzyka i pilnowałam tego jak nigdy dotąd! Szkoda tylko, że on miał wobec mnie inne plany. I z ciążą bardziej pasowałam. 

nie jest

Ciekawe z resztą ile w Polsce jest takich dzieci. Których matki bardziej "podobały mu się z ciążowym brzuszkiem". Szkoda tylko, że żyją same. Bez tatusia. Bo on dalej prowadzi misję zwiększenia populacji ludzkiej. Nie wiedząc chyba, jak bardzo zniszczył mi przez to życie. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.