- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
28 maja 2014, 19:27
Pytanie-banał, ale sensownej odpowiedzi brak (przynajmniej w mojej głowie/sercu).
Spędziliśmy ze sobą dwa lata, w tym pięć miesięcy pod jednym dachem. Nie zawsze było różowo, ale często było tak, że nie chciałabym by było inaczej. To przy nim zrozumiałam, co to znaczy dzielić życie z drugą osobą i te wszystkie inne kwestie, które niesie ze sobą związek partnerski.
Niestety, albo i stety, doświadczyłam również co to znaczy rozczarowanie, gdy na kogoś bardzo liczysz, złość, gdy ktoś świadomie chce Ci dokuczyć, strach, gdy nie wiesz, co się z drugą osobą dzieje, smutek, gdy Twoje zaufanie po raz kolejny zostało nadwyrężone [dla zainteresowanych proponuję odkopać moje stare wątki]. Kumulacja tego wszystkiego doprowadziła do naszego końca. W niedzielę On się wyprowadza. Do tego czasu się omijamy.
Czuję jak mnie to trawi od środka. Wiecie, taki ciężar w okolicach żołądka, napięcie i ogólna niechęć. Ktoś powie "zajmij się czymś", uprzedzę - jestem osobą wybitnie zajętą ostatnimi czasy (koniec semestru na dwóch keirunkach, co za tym idzie zaliczenia, projekty, egzaminy, poza tym nauka języka i ogarnianie spraw związanych z wyjazdem na wymianę). W każdym razie, na nadmiar wolnego czasu nie narzekam, a jednak smutek i ponure myśli ciągle mi się kłębią w głowie.
Jak wyobrazić sobie życie bez Niego, jeśli tak już się przyzwyczaiłam?
Jak znów pogodzić się z samotnością, która od wczesnych lat dziecięcych jest moim przekleństwem?
Jak zapomnieć o tym, że kocham, ale muszę odpuścić przez jego błędy?
Może ktoś zna jakiś złoty sposób, a może po prostu musiałam się pożalić, bo już mnie nie ma kto utulić...
Edytowany przez Indecis 28 maja 2014, 19:28
30 maja 2014, 19:33
Nie ważne czy się kogoś kocha, czy po latach jest to już takie uczucie "constans" (bez wybuchów radości na jego widok, ale jednak cieszy jego obecność) to i tak strata bardzo boli. Powolutku smutek zmaleje. Nie tłum go na siłę, ale wróć do swoich zwykłych obowiązków, nowy rytm dnia uspokoi cię. Rozstanie to silny stres- możesz sobie pomóc łykając magnez.
Zobaczysz, będzie lepiej. Codziennie wstaje dla nas słońce.
30 maja 2014, 20:06
Dzisiaj jest tragicznie. Spakował swoje rzeczy i pojechał do rodzinnego domu. W niedzielę zabierze resztę... A ja patrzę na to wszystko i czuję jak serce mi się łamie na coraz drobniejsze kawałeczki. I łez nie potrafię zatrzymać. W mieszkaniu zostałam całkiem sama, a myśli tak dudnią, że ogłuchnąć można... :(Idę pobiegać. Chociaż chwilowa ulga, strzelić sobie z 7 km...
Dasz sobie radę. U mnie najgorszy był moment jak zabrał ostatnie pudełko i zamknął za sobą drzwi i zostałam ze świadomością, że już nigdy nie wróci. Ale bardzo szybko się pozbierałam i zaczęłam być naprawdę szczęśliwa i spokojna. Zauważyłam już po kilku dniach, że coś jest inaczej. Wstaję rano i nie ma tej skisłej atmosfery, nic nie wisi w powietrzu i uśmiech sam się wcisnął na usta :) Ahhh, aż mi się zatęskniło za tamtym okresem hahahaha :D
31 maja 2014, 10:43
amoniak65, FabriFibra - dziękuję Wam za te słowa. Wiem, że macie rację. :) Dzisiaj już ciut lepiej. Wstałam wcześnie jak na sobotę i poszłam pobiegać jeszcze przed śniadaniem, ciężko było, bo miałam miesięczną przerwę, ale teraz czuję satysfakcję. I takie zdrowe zmęczenie. Podczas treningu udało mi się w ogóle o tej całej sytuacji nie myśleć, to było w tym najlepsze. :)
Dobrze, że się rozpogodziło, bo deszczowa pogoda sprzyja umartwianiu się...
Zastanawiam się, czy nie pojechać jutro do przyjaciółki, gdy On będzie zabierał swoje rzeczy... Po wczorajszym ataku histerii boję się, że zareaguję jeszcze gorzej, a nie mogę sobie pozwolić na takie emocjonalne rozwalenie, bo muszę się uczyć do egzaminów...
31 maja 2014, 10:59
No zdecydowanie lepiej będzie jak zdołasz się gdzieś wyrwać w tym czasie. Najlepiej wróć do domu pod sam wieczór, tak aby na 100% się z nim minąć.