- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
4 maja 2014, 22:42
Na vit jestem już od dawna, jednak mój problem jest bardzo wstydliwy i nie chce żeby ktoś to ze mną utożsamiał, a piszę tu bo tak naprawdę nie mam komu się wygadać, a raczej nie bardzo chce ..
Otóż .. mam 25 lat i mieszkam cały czas w rodzinnym domu.3 lata temu wprowadził się do nas mój facet. I wszystko było super - on się bardzo dobrze dogadywał z moimi rodzicami, dużo pomagał i nie było problemów.
Jednak w pewnym momencie mój tata zachorował na raka. Wtedy zaczęły się schody. Operacja niby pomogła ale rok później (czyli w zeszłe wakacje) znowu zaczęły się problemy. Tata się dusił. Okazało się że są przerzuty. Zaczęło się piekło. Jeżdżenie po szpitalach od Warszawy, po Katowice, Częstochowę. Były naświetlania i wtedy dowiedziałam się że nie ma ratunku. Załamałam się totalnie. Ogólnie to głównie ja z tatą wszędzie jeździłam. chodziłam po lekarzach i mój chłopak jak miał wolne.
Niestety w grudniu w nocy tata dostał krwotoku i zmarł na moich i mamy oczach, to była największa tragedia jaka w życiu mi się przytrafiła, widok jak z najgorszego horroru, wszędzie krew i jego spojrzenie. Ten widok po nocach mi się śni. Zostałam sama, z mamą i chłopakiem. Nie docierało do mnie to co się stało, nie radziłam sobie totalnie
Do rzeczy - tata był głową rodziny, zawsze każdy czuł do niego respekt, jak coś powiedział - tak było, dawał mi i mamie wielkie poczucie bezpieczeństwa. Nagle go zabrakło i nie wiem co się stało - moja mama bardzo się zmieniła. Tzn ona zawsze była bardzo nie zaradna, wręcz typowy ślimok - do dziś nie umie obsługiwać -piekarnika, pralki, itp. Dodam że jeszcze mamy na głowie mamę taty, którą on się cały czas zajmował (ma 82 lata i wielkie problemy z pamięcią, myli jej się film czy sny z rzeczywistością, trzeba do niej codziennie jeździć, robić zakupy, przywozić obiady, ogarniać rachunki). Teraz to ja się nią opiekuję mimo że całe życie miałam z nią złe relacje - po śmierci taty przepisała mi mieszkanie a ja postanowiłam się nią zająć. Biorę też jej emeryturę, opłacam z niej wszystko, codziennie robię zakupy, kupuje jej dużo rzeczy, ona jest szczęśliwa więc tu jest ok.
Moja mama pracuje jako ekspedientka i ogólnie wychodzi na to że ona uważa że poza pracą nic więcej nie musi. Przynosi pensje, opłaca rachunki a resztę ma w nosie. Do tego zaczęła pić codziennie piwa, pali po paczce dziennie, rzadko kiedy coś sprzątnie, jej pokój, gdzie zawsze było czysto bo to tata mył okna, prał firanki, odkurzał itp nagle wygląda jak jeden wielki syf, wszędzie ciuchy, łóżka ani razu nie pościeliła. A jak zmyje naczynia to jeszcze wypomina, nie gotuje (wcześniej robiła to codziennie) - teraz ja z moim facetem gotujemy na zmianę.
W kwestiach finansowych - ona opłaca rachunki, my robimy większość zakupów i ogarniamy dom i ogólnie wszystkie sprawy z nim związanie. Ogólnie kasy od pewnego czasu nam nie brakuje - ona zarabia 2000, z babci emerytury zostaje ok 1000, ja mam 1500 renty, 300 mam z wynajmowanego mieszkania, mój też dobrze zarabia, ja zaraz idę do pracy i mamy dużo oszczędności, ok 140 000 na lokatach - więc tutaj nigdy problemów nie było.
Co mnie boli? A to że od pogrzebu ani razu nie była na cmentarzu. I nie jest to spowodowane tym że go nie kochała tylko tym że jej się nie chce tak daleko jechać, bo jej rodzice też tam leżą, ona była z nimi bardzo zżyta a na cmentarz jeździła tylko na wszystkich świętych i tylko dlatego że mój tata ją gonił. Ja zrobiłam pomnik to nawet nie poszła żeby obejrzeć. Do tego wczoraj mieli w pracy imprezę i o 2 w nocy przywiózł ją szef, zadzwonił żebym po nią wyszła, a ona w dubelt pijana że się przewróciła i rozwaliła kolano - on tylko powiedział że wszystkie dziewczyny tak wyglądały - chyba żeby załagodzić sytuację
Położyłam ją do łóżka. Rano pojechałam na cmentarz i jak zwykle do babci, Wracam i słyszę jak gada ze swoją szefową - dodam że trzeźwa nie była bo już piwo sączyła. To co usłyszałam zamurowało mnie - otóż my ją wykorzystujemy, ona ma z nami źle, już więcej kasy nam dawać nie będzie, że ja po śmierci taty znalazłam 100 000 i podzieliłam na dwie części (gdzie takiej sytuacji nie było bo oszczędności po prostu mamy wspólne na lokacie a nie że nagle znalazłam i dzieliłam), i jedną dałam jej a jedną sobie wzięłam, że ja i tak mam za dużo i ona mi już nic nie da - z tym że ja od niej kasy nie biorę! A ona powiedziała że co miesiąc mi pensje całą oddaje - nigdy tak nie było - i że ona nie ma kasy dla siebie - tylko że co chwile robi zakupy ciuchowe na 300 zł i już nie ma gdzie ich trzymać, do tego powiedziała że boi się że kiedyś się obudzi i wyczyszczę jej konto - a ona nie ma konta nawet. No szlak mnie trafił - nigdy nikomu złotówki nie ukradłam, na kasie nigdy mi nie zależało, jak kiedyś byliśmy w złej sytuacji to w wakacje poszłam do pracy i dałam rodzicą calutką pensje - ale jej też nie zależało na kasie, a nagle takie teksty? Aha jak skończyła weszłam do pokoju i powiedziałam tylko "jak możesz?" a ona oczywiście wszystkiego się wyparła, że nie mówiła o nas tylko o kimś tam, a ja nagrałam jej rozmowe na dyktafon i puszcze jej go jak wytrzeźwieje całkiem i muszę z nią pogadać, kurcze jak ja teraz pójdę do niej do pracy to będę na mnie patrzeć jak na wyrodną córkę co matce kase kradnie :/ Świat mi się wali, straciłam tatę w tak okrutny sposób a własna matka mi jeszcze takie rzeczy robi.
Pierwsza myśl - wyprowadZAMY SIĘ - ALE ja jestem pewna że ona sama sobie rady nie da, ona nic nie ogarnia, nawet jak głupie korki wywala to ona nie wie jak je włączyć, będzie ciągle tylko piła i po prostu źle skończy, a nie o to chodzi, zawsze była dla mnie kochaną matką, zawsze mogłam na nią liczyć, nie wiem co jej się teraz stało, mam wrażenie że usprawiedliwia w ten sposób swoje picie przed ludźmi z pracy, ze w domu ma tak źle - jeszcze jak tata leżał w Warszawie to się opiła i o 3 w nocy dzwoniła do szefa że nie przyjdzie do pracy bo jest w drodze do Wawy. Nie wiem co robić, jej przydałaby się terapia ale ona nie pójdzie, jak mi obieca że nie będzie pić to wytrzyma tydzień a potem znów te piwska. Nie wiem jak z nią pogadać :( Nigdy nie miałam większych problemów z rodzicami a teraz jestem w szoku co się dzieje
4 maja 2014, 23:44
U mnie tata cały czas pracował, czasami nawet po 12h na dobę, do tego zajmował się swoją matką i domem oraz ogrodem. Mama ogólnie to co musiała w domu to tylko gotować. Resztą on się zajmował. Nawet jak byłam dzieckiem to z nim zawsze po lekarzach jeździłam itp.
Piszecie że nie jest dzieckiem - ona mentalnie ma z 15 lat, teraz to ja ją bardziej wychowuje a ona mi się buntuje - role się odwróciły. Bardzo ją kocham i wiem że nie zostawię jej bo źle skończy, załamie się. Jutro rano pójdzie do pracy a po powrocie puszcze jej nagranie, mój facet też poczuł się nie fajnie bo dużo pomaga, ogarnia ogród, baa jak ona kończy pracę o 22 to wychodzi po nią żeby sama nie wracała. Też dziś się wkurzył :( ona nie umie nawet sama decyzji podejmować - o wszystko się pyta, dosłownie o wszystko, wystarczy że coś kupi a ja powiem że brzydkie to leci i oddaje. Dodam że mama jest bardzo dobrym człowiekiem - niestety jednak rozpuszczonym. Od dziecka rodzice traktowali ją jak księżniczkę, miała wszystko - w wieku 6 lat auto zabiło jej siostrę bliźniaczkę i dziadkowie na nią przelali całą miłość. Potem mój tata - we wszystkim ją wyręczał. I mi już nie chodzi żeby w domu coś robiła - dla mnie to nie problem sprzątać jej pokój, i tak to robię ja, ale chodzi mi o to picie, o to użalanie się, stwarzanie sytuacji których nie ma, o słowa które są jak nóż w plecy, mi też jest ciężko, tęsknie za tatą a jednocześnie nie mogę się załamać. Ona jak wypije to uważa że jest najbardziej pokrzywdzona, a tak jak dziś jej powiedziałam trochę przykre słowa w emocjach, że straciłam tatę a do tego tracę matkę, to ona zaraz gada że się zabiję i będziemy mieć spokój - te teksty zawsze padały w każdej kłótni z moim tatą czy ze mną, ona zawsze chciała zwrócić na siebie uwagę, jaka jest biedna. Teraz wiem że jej pewnie jest ciężko, ale przez to zachowanie mam wrażenie jakby nie przejęła jej śmierć taty, a z drugiej strony w to nie wierzę bo byli zżyci, ponad 30 lat po ślubie, jeszcze w lipcu byli wspólnie na wakacjach, szczęśliwi.
To nie wiarygodne jak nagle może człowiekowi zwalić się cały świat :( Jak walczyć z jej depresją żeby jej wyszło na dobre?
5 maja 2014, 00:48
Nie chcę Cię atakować. Jesteś w bardzo trudnym położeniu. Obie jesteście w żałobie. Obie przechodzicie ją w inny sposób. Możliwe, ze twoja mama przeszła załamanie z którym sobie zupełnie nie radzi (nawet na pewno ). Może uda się ją namówić na terapię. chciałam tylko powiedzieć, ze nie zmienisz jej na siłę, nie pomożesz jej w ten sposób. Wspieraj ją , bądź przy niej ale nie usprawiedliwiaj jej niezaradności, sama wciskasz ją w rolę dziecka,które sobie z niczym nie radzi i automatycznie przejmujesz rolę dorosłego i kolo się zamyka...może tak chwilowa zmiana nie jest zła byleby nie okazało się, że jest stała.
5 maja 2014, 01:14
Mysle, ze Twoja mama jeszcze za zycia Twojego taty miala pewne problemy ze soba o ktorych nie wiedzialas, badz nie widzialas...Twoj Tato musial byc bardzo silna osoba psychicznie /i Ty jestes tez taka po nim/, ze potrafil te problemy mamy ogarnac ja za nia i tak zrobic, ze jej niedbalstwo, lenistwo i totalne rozwalenie wewnetrzne /brak mi slowa/ bylo dla Ciebie niewidoczne. A teraz Taty nie ma i spadlo to na Ciebie, odpowiedzialnosc za nia, opieka nad nia /chociaz z tego co piszesz, jest to osoba sprawna intelektualnie i fizycznie/. Po prostu Twoja mama byla i jest dysfunkcyjna, tylko dzieki Tacie i Jego wielkiej pracy nie zauwazalas tego. Jest to mozliwe!
Co mozesz zrobic? I mysle, ze tak zrobisz /czytajac Twoje wypowiedzi i przekonania/...ze zostaniesz z mama i chlopakiem tam gdzie mieszkacie, ze Ty wezmiesz na swoje barki caly ciezar i wszelkie konsekwencje, aby prowadzic ten dom, aby to zycie wygladalo jako tako, ale zeby mama sie nie stoczyla na dno /a grozi jej to!/. Nie wiem czy ja bym tak potrafila /a nie wiem, bo sama nie mam juz Mamy, nie zyje od kilkudziesieciu lat, wiec sama nie wiem jak bym postapila na Twoim miejscu/...
Mozesz tez odejsc, wyprowadzic sie, ale zostana wyrzuty sumienia i to bedzie najgorsze z czym dane byloby Ci zyc i nie sadze, abys to udzwignela...poczucie winy, ze mame zostawilas.
Mysle, ze mozesz szukac pomocy, dowiadywac sie w poradni alkoholowej opowiedziec o tym problemie /to jest etap, gdzie jeszcze mozna to zmienic u mamy ten stan/. Nie przejmowalabym sie tym co Twoja mama wygaduje na Twoj temat /chociaz to Cie pewnie bardzo boli/. To co pomysla inni-nie masz na to wplywu. Olej to zupelnie! Walcz jeszcze o mame, pytaj wszedzie gdzie sie da, co mozesz zrobic. Czy jest jakas moze szansa, aby mama dostala jakiegos kuratora. Zapytaj moze w jakies poradni prawnej /w duzych miastach dzialaja poradnie bezplatne przy uniwerkach przy wydziale prawa/. Moze zadzwon na jakas linie, gdzie mozna otrzymac wsparcie, ale tez jakies swiatelko co mozesz zrobic?...Moze to nia wstrzasnie gdy ktos bedzie ja kontrolowal z zewnatrz?!
Jestes mega silna, ale pamietaj, ze masz swoje zycie, ze nie mozesz byc Prometeuszem, ktory ma zbawic swiat i ktory ma stac sie ofiara, aby uratowac mame. Przed Toba w zyciu wazne decyzje...Po malutku, ale za jakis czas, moze nie teraz, ale za kilka lat zechcesz zalozyc rodzine, urodzic dzieci i nie bedziesz w stanie poswiecic tyle energii swojej mamie /juz nie wspominajac o babci, ktora moze pozyc jeszcze ze 20 lat!/.
Mam w swoim otoczniu przyjaciolke, ktora w podobny sposob dotknela ja tragedia.../Ma teraz 28 lat/. Zawsze mieszkala z mama i tata /miala starszego brata, ale takiego egoisste, ktory zawsze najpierw dbal o siebie/. Mama bardzo silna psychicznie, wybudowala piekny dom, prowadzila firme, ktora splajtowala i popadla w dlugi, ale byl czas, gdzie dobrze prosperowala. Oprocz tego maja jakies dzialki /ktore zawsze mozna sprzedac/, mieszkanie pod wynajem. A ojciec to taki nieudacznik, ktory sobie chlal, prowadzil takie chulaszcze zycie, raz pracowal, a raz nie...Nie oddawal pensji rodzinie i tylko dzieki mamie ten dom swietnie prosperowal. Kolezanka sie wyprowadzila, gdy dostala sie na studia, po studiach rozpoczela doktorat, jeszcze w trakcie poznala porzadnego faceta, aczkolwiek z bardzo ubogiej rodziny i w dodatku niepelnosprawnego w pewnym niewielkim stopniu.
I nagle swiat sie zawalil, gdy mama zachorowala...Psychicznie zachorowala. A ojciec nie stanal na wysokosci zadania. W domu zapanowal nielad, on nawet jej w szpitalu nie odwiedzil, bo nie potrafi z lekarzami rozmawiac i zapytac o podstawowe sprawy. Ojciec przestal placic rachunki i ta kolezanka kosztem pracy na uniwerku, jezdzila 200 km do domu, zeby poplacic rachunki, zeby przegadac ojcu do rozumu...bo ojciec nie chcial sie matka zajac, dac jej jesc...Cale zycie byl egoista i zyl jak taki satelita okoloziemski. Dom w pewnym sensie sie rozpadl. Mama jej wprawdzie zyje, ale dom kiepsko prosperuje.
Pamietam dramat jaki przezywala moja kolezanka. Zastanwiala sie nawet czy nie rozejsc sie ze swiezo poslubionym mezem /tym troche niepelnosprawnym chlopakiem, aczkolwiek po studiach i pracyujacym/, aby zamieszkac z mama i zajac sie rodzicami /czyli dysfunkcyjnym ojcem i mama chora psychicznie, gdzie jej stan sie pogarszal przede wszystkim przez to, ze nie brala lekow i ludzie obcy wrecz zglaszali sie do mojej kolezanki, aby cos zrobila/.
Pamietam jej lzy, zapytania po wszystkich przyjaciolach...Co ona ma robic? Przerwac doktorat i zamieszkac z rodzicami? Rozwiesc sie? Bo maz zupelnie ich nie trawil i nie trawi rodzicow mojej przyjaciolki. Czy ma pozostac obojetna?
Nie chcialam jej doradzac, ona sama podjela decyzje. Zostala z mezem, tworza kochajaca sie rodzine. Urodzila sie im pol roku temu coreczka, na ktorej sie skoncetrowali. Mieszkaja z tesciami, w wielkiej biedzie /i troche w brudzie/, ale ma wsparcie od tej rodziny meza, dobrze sie z nimi czuje, a jej sytuacja rodzinna i pobyt w domu rozwalal ja psychicznie tak, ze nie potrafila normalnie funkcjonowac na zadnej plaszczyznie, czy to swojej rodzinnej, czy tej uczelnianej...
Rodzicow odwiedza od czasu do czasu, ale odciela sie od bycia odpowiedzialna za nich. Inaczej nie potrafila, zadna decyzja w jej przypadku nie byla dobra, pociagala jakies koszty. Jednak ona sie usprawiedliwia, ze nie moze brac odpowiedzialnosci za swoich rodzicow, ze tez musi przezyc zycie i nie moze ofiarowac siebie, swojej rodziny dla tego, aby pomoc mamie...I ja jej nie oceniam, bo nie wiem co bym zrobila na Twoim czy miejscu owej mojej kolezanki.
5 maja 2014, 01:46
Kochana jesteś wielka!nie bierz sobie jednak wszystkiego na barki..mama jest dorosłym człowiekiem i sama podejmuje decyzję. możesz być przy niej, wspierac ja ale nie będziesz za nią żyła...ona musi sama zrozumieć, że idzie w zła srtonę...może w końcu zgodzi się na terapię (niekoniecznie alkoholową bo tu to chyba skutek ubaczny załamania może depresji - nie chce gdybać)
Mysle podobnie! Mama jest doroslym czlowiekiem. Nie przezyjesz za nia zycia.
Jeszcze Ci powiem, ze ja kiedys mialam /i mam/ pewien wielki problem ze swoim rodzenstwem. W wieku 14 lat stracilam trzy najblizsze osoby /Mame, Tate i ostatnia babcie/. Mialam dwoje starszych braci, duzo ode mnie starszych i jeszcze starsza siostre. Brat i siostra w tym czasie gdy sie to wydarzylo, mieli juz swoje rodziny, po kilkoro dzieci, prace i wlasne zycie. Brat sprawial ogromne problemy wychowawcze moim rodzicom, wiedzialam jakie problemy, ale na wlasnej skorze odczulam je dopiero, gdy zmarli Rodzice. Nie dosc, ze moj swiat sie zawalil, mialam ogromna traume /tez widzialam na wlasne oczy straszna chorobe mojego Taty i to jak umieral/, to jeszcze spadl mi na barki duzo starszy brat alkoholik. Chcialam, aby ten dom wygladal jak przed, chcialam mu pomoc i wszelkimi silami robilam i tailam wiele spraw, ktore ledwo wytrzymywalam psychicznie...Walczylam 4 lata, dopoki nie zdalam matury. Moj swiat wygladal podobnie jak Twoj-alkohol, klamstwa, ja musialam ogarniac dom itd...I ciagly wstyd czulam, ciagle poczucie winy, ciagla odpowiedzialnosc.
Po maturze moglam zostac dalej, szukac jakiejs pracy, a uniwersytet najblizszy mialam ponad 100 km od swojego miasteczka. Poza tym na prace w swoim miasteczku nie mialam szans /chyba, ze fizycznie w tartaku/...A podjecie studiow gwarantowalo mi rente po Tacie /bardzo duza/ no i start w zyciu, zdobycie zawodu.
Wybralam to drugie, podjelam jedne studia, ktore dobrze skonczylam, potem drugie i tez z dobrymi wynikami. Od wielu osob w rodzinie slyszalam i nadal slysze, ze zle zrobilam, bo co z domem? Powinnam zostac z bratem, stanac na wysokosci Prometeusza i dac sie rozdziobywac kazdego dnia...Ale trwac, probowac mu pomoc /podobnie drugiemu bratu/...
Nie mam wyrzutow sumienia, czuje ogromne poranienie swojego /ja/ na wielu plaszczyznach. Ale dzieki sile psychicznej zyje normalnie. Wyprowadzilam sie z kraju, zalozylam rodzine, mam dziecko /wkrotce drugie/ i nie utrzymuje zadnego kontaktu z bratem. Probowalam mu pomoc /poprzez kuratora, ktory przy okazji odebral mu czworo dzieci/. Kara jest obietnica, ze on mnie zabije, wiec nawet nie jezdze do swojego domu /o swoich dzieciach nie wspomne, bo nigdy nie poznaja mojego rodzinnego domu, dopoki bedzie zyl moj brat/. On swoje dzieci utracil w wyniku swoich wyborow zyciowych i bledow /przede wszystkim alkohol/, ale latwiej jest mu /i niektorym osobom z rodziny/ interpretowac to tak, ze ja mu to zalatwilam. Drugiemu bratu tez odebrano dzieci /podobne powody/. Z siostra nie rozmawiam od wielu lat, to ona probuje mnie wpedzic z poczucie winy, ze nie poswiecilam swojego zycia bratu i nie jestem sprzataczka w domu po rodzicach, kucharka, pomoca domowa i workiem treningowym do wyladowywania jego agresji. Ale sie ani nia, ani innymi nie przejmuje.
Zaluje, ze nie wyprowadzilam sie od razu z domu, zaraz po smierci rodzicow /tez bym miala kuratora i tak mialam przez alkoholizm brata i to, ze zostal on wtedy moim opiekunem prawnym/ ....ale ponioslam ogromne straty psychiczne. Cud, ze zalozylam rodzine, cud, ze po tym koszmarze, ktory przezylam, ze jestem /normalna/, ze sie wyksztalcilam, mam super zawod, ze sie ogarnelam. Jestem odpowiedzialna tylko za siebie i za swoje dzieci. Na szczescie meza mam dobrego i opiekunczego. Ale wciaz te dawne sytuacje we mnie siedza i korzystam regularnie z pomocy psychologicznej, wsparcia i rozmow z psychologiem /chociaz sama tez mam takie wyksztalcenie/.
Trzeba w zyciu myslec o sobie i o tych za ktorych jest sie odpowiedzialnym /dzieci czy zwierzeta/. Dorosli sami odpowiadaja za siebie.
Edytowany przez RybkaArchitektka 5 maja 2014, 01:52
5 maja 2014, 17:24
RybkaArchitekta - współczuje Ci Twoich perypetii, jak widać każdy ma swoje problemy :( Tobie ja się w ogóle nie dziwię, byłaś dużo młodsza jak to wszystko na Ciebie spadło, ja mam już te 25 lat to napewno jest mi łatwiej. Ja również mam starszego o 6 lat brata, i również nabroił, nie odzywałam się z nim 5 lat, teraz nie traktuje go nawet jak rodziny, raczej znajomego. Widujemy się rzadko bo pracuje za granicą.
Tutaj jest o tyle inna sytuacja, że moja mama zawsze mnie wspierała, nigdy nie zrobiła mi krzywdy, zawsze bardzo ją kochałam i nie umiałabym jej zostawić, wiem że muszę to inaczej rozegrać. Narazie nie rozmawiam z nią, niech posiedzi kilka dni sama, poczekam aż pierwsza zacznie rozmowę. Wtedy po prostu muszę zagrać w otwarte karty, szczerze powiedzieć co mnie boli, co musi zmienić. I starać się ją kontrolować bardziej. Mam nadzieję że z czasem się poprawi. W wakacje chciałabym jej załatwić jakieś sanatorium, może taka odskocznia pomoże. Ja poza nią nie mam nikogo. Wiadomo że jeszcze jest mój facet, no ale to jest matka, której naprawdę dużo zawdzięczam, teraz ona potrzebuje mojej pomocy, muszę jakoś to ogarnąć.