Temat: 7 lat związku i ... rozstanie?

Dzisiaj w rozmowie z moim narzeczonym padło słowo rozstanie... Na razie bez żadnych konkretnych decyzji... Po prostu chyba oboje zaczynamy się zastanawiać, czy nasz związek ma w ogóle jeszcze jakieś szanse, czy da się wrócić do tego co było kiedyś...
Prawda jest taka, że jesteśmy razem 7 lat (jakieś 6 lat mieszkamy razem, jakieś 5 lat jesteśmy zaręczeni - chociaż to byl bardziej mój pomysł niż jego). Mamy po 28 lat, zaczynaliśmy być razem na 2 roku studiów. Na początku było fajnie, było nam ze sobą dobrze, kochaliśmy się, lubiliśmy spędzać ze sobą czas.. Później się zaręczyliśmy, zawsze mówiliśmy, że ślub będzie po studiach, studia skończyliśmy 3 lata temu, a ślubu nie było...
W którymś momencie nasz związek zaczął się sypać, mam wrażenie, że staliśmy się sobie po prostu obojętni, przyzwyczailiśmy się do siebie, ale uczucia chyba ostygły... Coraz rzadziej rozmawiamy, przytulamy się czy w ogóle spędzamy razem czas, od długiego czasu nawet nie śpimy ze sobą... Mam wrażenie, że staliśmy się po prostu współlokatorami, dzielącymi jedno mieszkanie. Ja spędzam czas w jednym pokoju przed kompem, on w drugim. Jedynie na spotkania ze znajomymi idziemy razem, ale to też nie jakoś często...

Prawda jest taka, że obiektywnie na to wszystko patrząc powinniśmy się rozstać, nasz związek stoi w miejscu i właściwie do niczego nie zmierza. O ślubie nie ma sensu rozmawiać, bo w takiej sytuacji jak jest teraz, to do niczego nie prowadzi...
Ale z drugiej strony spędziliśmy tyle lat razem, nie jestem w stanie sobie wyobrazić że to się skończy, że jego już nie będzie w moim życiu. Ale z drugiej strony sama nie wiem, co tak naprawdę mnie przeraża - to, że nie będziemy razem, że jego już nie będzie, czy też po prostu fakt, że będę sama...
Prawda jest taka, że jestem raczej domatorką, nie nawiązuje jakoś łatwo kontaktów towarzyskich, nie mam zbyt wielu znajomych (głównie spędzaliśmy czas z jego znajomymi). Obawiam się, że gdy to się skończy, to będę po prostu sama... Będę spędzać cały swój wolny czas w domu przed kompem. Wiem, że to nie powód, żeby tkwić w związku, ale nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
Dodatkowo moja praca wiążę się z dużą ilością wyjazdów w delegacje (na 2-3 dni, czy też na tydzień). Przyjemnie było wracać do domu, wiedząc że ktoś tam jest, nawet jeśli nie tęskni i nie kocha tak jak kiedyś, to po prostu jest. Powroty do pustego miejsca nie będą takie same. Inna kwestia - mamy razem psa, którego kocham, a którego będę musiała oddać narzeczonemu, jeśli się rozstaniemy. Moja praca niestety nie pozwala na posiadanie psa ze względu na te wyjazdy. A ja nie chcę go oddawać... Po raz kolejny - wiem, że to nie powód, żeby być ze sobą, ale nie umiem sobie z tym poradzić.
Szczerze mówiąc, nie wiem, po co to wszystko tutaj pisze. Chyba po prostu muszę się wygadać, a w zasadzie nie mam komu. Prawda jest taka, że nawet moje najlepsze koleżanki nie wiedzą, że mój związek właściwie od długiego czasu nie istnieje, nie umiem o tym rozmawiać, zawsze udajemy, że wszystko jest jak dawniej... Tylko gdzieś głęboko tkwi to we mnie i pomału zatruwa mi życie.
Jeśli ktoś z was przeczytał to wszystko i chciałby skomentować, to bardzo proszę. Tylko nie najeżdżajcie za mocno na mnie, sama wiem, że zachowuje się, jak jakaś nastolatka, ale ja po prostu nie wiem... Nie umiem tak po prostu wyrzucić 7 lat bycia razem... I zaczynać od początku...
A ja uważam, że warto powalczyć o związek. Mówisz przyzwyczajenie, a może jednak miłość? To, że czasami dochodzi do tego, że uczucia słabną, to często nie brak miłości, tylko zaniedbanie. 
7 lat, nie kłócicie się, po prostu staliście się sobie obojętni. Może jest jeszcze szansa? Porozmawiajcie, czy Wam zależy i jeśli tak, postarajcie się dodać trochę uczucia znowu do związku. Codzienność czasem zabija… Ale warto się przeciwstawić albo chociaż spróbować. Nie będziecie potem żałować, że się poddaliście...
Pasek wagi
Tylko, że to już trwa tyle czasu... Nie wiem, czy w ogóle jest szansa na ożywienie tego związku. Obiektywnie rzecz biorąc myślę, że to już jakieś 2-3 lata powolnego umierania... Czy to w ogóle da się jeszcze odbudować? Po takim czasie?

porazostatni napisał(a):

Tylko, że to już trwa tyle czasu... Nie wiem, czy w ogóle jest szansa na ożywienie tego związku. Obiektywnie rzecz biorąc myślę, że to już jakieś 2-3 lata powolnego umierania... Czy to w ogóle da się jeszcze odbudować? Po takim czasie?


Móc można wszystko, jeżeli tego chcecie - obydwoje!

Jak nie no to mogiła.
Mam prawie identyczną sytuację. Jestem w związku ponad 7 lat i od paru lat wszystko się posypało. Żyjemy obok siebie, zero seksu, wspólnych zainteresowań. Niestety, ale mimo iż mój partner mówi, że mnie kocha, nic nie robi aby było lepiej. Ja chcę więcej od życia, dlatego się rozstajemy. Wiem, że będzie ciężko, ale nie chce zmarnować życia i jemu i mi.
Zastanów się co tak naprawdę do niego czujesz, ja prawie rok czasu podejmowałam tą decyzje.
Pozdrawiam
przed Tobą całe życie, mam nadzieję, że długie życie. Nie żałuj tych 7 lat, masz dopiero 28 lat, jeszcze możesz byc szczęśliwa. Nie bój się podejmowac ważnych dla Ciebie decyzji, przyzwyczajenie to za mało, zeby zbudowac coś trwałego...
Przeciez to tylko 7 lat zycia, serio chcesz spedzic przez to 50 kolejnych z kims, kto jest dla Ciebie "tylko wspollokatorem"?
to smutne co piszesz, ale jeśli wam zależy na sobie wzajemnie to powinniście o ten związek walczyć!
usiądźcie wspólnie i pogadajcie na spokój. o wszystkim.
dowiedz się jak on to widzi. czy Cię kocha? czy Ty kochasz jego?
wiem, że 7 lat to sporo i moment w którym powinniście postanowić - albo w jedną albo w drugą stronę.
też mam koleżankę, która jest 7 lat ze swoim, teraz dopiero się zaręczyli, ślub najwcześniej za 2 lata. ale wg mnie są szczęśliwi, kochają się i zależy im na sobie.

jeśli Wam na sobie zależy - walczcie. 
jeśli jest to już tylko przyzwyczajenie, brak miłości i tylko jakieś inne rzeczy typu wspólne mieszkanie, wspólny pies itd. to nie wiem czy będziecie ze sobą w przyszłości szczęśliwi. 

roseland napisał(a):

Wydajesz się być bardzo uporządkowaną, spokojną osobą. Nie napiszę nic odkrywczego poza tym, że trzymam za Ciebie kciuki. :) A nie pomyślałaś, że może po rozstaniu zatęsknicie za sobą i wtedy się jeszcze jakoś ułoży?
Rozstawać sie by zatęsknic to najgłupszy pomysł o jakim słyszałam. To tak nie działa. 

Autorko, piszesz, że kochasz psa, a kochasz jeszcze narzeczonego? Bo jak kochasz i on Cię kocha to warto popracować nad związkiem, jeśli już nie ma uczuć to jednak szkoda czasu. 
Szczerze mówiąc, ja już sama nie wiem, co czuję... On chyba też nie wie. Jak rozgraniczyć, czy to jeszcze miłość, czy już tylko przywiązanie?
Ja nie umiem odpowiedzieć, padła tu sugestia terapii, może warto spróbować, wtedy bedziesz miec poczucie ze zawalczylas jesli sie nie uda, a moze sie uda :) miłość to w końcu m.in. przywiązanie. Wiadomo, ze po 7 latach zwiazku nie bedzie juz tak jak na 1 czy 2 randce, to akurat naukowo udowodnili, chemia organizmu itp. Nie wiem jak to ujac, by źle nie zabrzmiało, ale dla mnei ważne jest by ta druga osoba była dobra, dbała o mnie, zebym wiedziala ze zadba o nasze dzieci, abym była dla niego najważniejszą osobą na świecie i żeby mnie szanowała, to oczywiscie działa i w drugą stronę. Ja Cię nie namawiam do zostania z tą osobą, ale z drugiej strony, zanim podejmiesz taką decyzję trzeba to przemyśleć, zeby póżniej nie ogladac się za siebie i nie żałować. Świadome decyzje są najlepsze.

A i oczywiście nie teoretyzuję, bo sama jestem w troche krótszym związku, ale jednka długim :)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.