Cóż, skoro jestem anonimowa, mogę powiedzieć co mnie-będąc w podobnym, bo gimnazjalnym wtedy wieku-skłoniło do próby samobójczej.
Miałam bulimię, rodzice wpychali we mnie jedzenie twierdząc, że muszę przytyć, o bulimii nie wiedzieli. Czułam się jak śmieć, jednak uzależniłam się od tego tak jak można się uzależnić np. od papierosów. Poszłam do psychologa. Sama, bez rodziców. Skończyłam już 16 lat a Pani Psycholog, gdy się dowiedziała, że oboje rodziców to alkoholicy - nie naciskała na ich zgodę, przypisała mi tabletki. Nie wiem czy działały na bulimię, wiem jednak, że bardzo dobrze zadziałały na myśli samobójcze. Niby na ulotce to było napisane, jednak jakoś nigdy nie wierzyłam w te 'działania niepożądane'. No bo jakl to zwykłe tabletki mogą mnie popchnąć do samobójstwa? Mogły. Przytyłam, rozstałam się z chłopakiem, rzyganie było rzadsze, jednak nadal było.
A z zewnątrz? Dziewczyna niebrzydka, raczej uśmiechnięta, dobrze się uczy, nawet trochę utalentowana? Mama zadbana, tata również, niezbyt zamożni, jednak biedy nie ma. Kto wiedział, że piją? Nikt. Ze nigdy nie są zadowoleni? Nikt. Ze pieniądze idą na alkohol i hazard? Nikt. Ze ich córka zwraca w toalecie nawet kęs jabłka? Nikt.
Pewnego dnia wzięłam trochę więcej tabletek. Nie chciałam żyć, nie czułam sensu. Nie wiem dlaczego, byłam w transie, ale jakoś już na granicy świadomości napisałam do przyjaciela. Przybiegł. Lekarz, płukanie żołądka. Tyle. Teraz jest już dobrze. Oprócz niego i rodziców nikt nie wie? Polepszyło się? Przestałam brać tabletki regularnie (tego rodzice do teraz nie wiedzą), bulimia...to nadal teraźniejszość, jednak już nie codzienność. Do psychologa nie chodzę - lepiej mi pomagają przyjaciele. Tyle.