- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
11 sierpnia 2013, 15:44
11 sierpnia 2013, 20:00
nie znam takich związków...kolezanka chodzi z facetem juz 5 lat to jej 1 pierwszy ona jak mówi ostatniale mam watpliwosci,doszły mnie słuchy ,że swiety nie jestsama chodziłam z facetem 4lata ,myslałam ,ze to miłosc juz do grobowej dechy,ale sie roztalismy;(i jakos od tego czasu ,nie zakochałam się.Mineło 5latmoim zdaniem lepiej sie wyszalec za młodu ,a w powazne związki pakowac sie pozniej bo jednak z czasem człowiek,będzie się zastanawiał jakby to było z kims innymzresztą wiele par rozchodzi się po kilu latach ,bo sie soba nudzą(takie jest moje zdanie) nie ma tak jak na poczatku motyli itpi smieszy mnie jak ktos spotyka sie z kimś kilka miechów i mówi ,ze to wielka miłosc ten jedynywiadomo ,ze na poczatku zauroczenie ,namietnosc jest silne,nie znamy wad tego człowieka ,przeciez to wszystko wychodzi z czasem
11 sierpnia 2013, 20:17
11 sierpnia 2013, 20:21
11 sierpnia 2013, 20:24
Dziekuję Ci za tę wypowiedź. Cóż, nasze historie mają ze sobą wieele współnego. Tez się martwię o niego, jak sobie poradzi jeśli podejmę taką decyzję...Jakiś czas temu rozstałam się z moim pierwszym chłopakiem, byliśmy za sobą prawie 4 lata od 17 roku życia. Z mojej strony to była wielka miłość, romantyczna, z jego myślę, że również ( oboje jesteśmy romantykami :P ). Bywała burzliwa, wielkie kłótnie i gorące godzenia się, ale głównie na początku, później dotarliśmy się i było między nami coraz lepie, stabilniej emocjonalnie. Oboje sądziliśmy, że pasujemy do siebie jak nikt inny na świecie, mieliśmy podobne poglądy, marzenia, spojrzenie na życie i przyszłość. Mogliśmy sobie o wszystkim powiedzieć, przyjaźniliśmy się, ale seks również był wspaniały i przez okres pierwszych 2 i pół roku naszego związku czułam słynne "motyle w brzuchu", byłam bardzo zakochana i czułam to samo z jego strony. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego, seksu z innym mężczyzną, idealizowałam go nie widząc wad. Oczywiście z czasem je dostrzegłam, ale przyjęłam "dojrzałą" postawę akceptowania ich a nie liczenia na zmiany. Dalej kochałam go nad życie. Jednak właśnie po okresie 2 i pół roku, mniej więcej, gdy porywy uczuciowe trochę opadły, gdy znaliśmy się już praktycznie na wylot, zaczęłam się zastanawiać czy czegoś nie tracę planując w tak młodym wieku resztę życia (w te wakacje chciał mi się oficjalnie oświadczyć a od października mieliśmy zamieszkać razem, ślub mieliśmy wziąć za rok). Zastanawiałam się czy jeśli faktycznie stanie się tak, że wszystkie nasze plany się urzeczywistnią to czy za parę lat nie będzie mnie kusiło, aby poznać innego faceta, który może nauczyć mnie czegoś innego, dać mi całkowicie inne emocje, rownież inny seks (choć ten jak pisałam wcześniej był zwykle bez zarzutu). I coraz częściej nie dawało mi to spokoju. Przy każdej większej kłótni zaczęłam zastanawiać się czy powinniśmy być razem, czy go jeszcze kocham, czy to już przyzwyczajenie i przywiązanie emocjonalne czy nadal miłość...ale nie zrywałam związku bo po pierwsze wielokrotnie obiecywaliśmy sobie, że na zawszę już będziemy razem więc zwyczajnie uważałam, że byłoby to nie fair zrywać obietnicę, że taka miłość jak nasza nie mogła się wypalić, że to chwilowe. Po drugie on jest dość słaby psychicznie i mógłby się załamać tak jak to było gdy rzuciła go pierwsza, o wiele bardziej platoniczna, miłość, kiedy było z nim naprawdę źle i popadł w depresję. Czułam się więc w jakimś sensie odpowiedzialna za niego i za jego uczucia, "za to co oswoiłam". Na seks od 1,5 roku mieliśmy o wiele mnie czasu niż na początku bo studiuję w innym mieście, jednak wracałam co weekend i każdą wolną chwilę skupiałam maksymalnie na moim chłopaku. Jednak tak od roku uprawialiśmy go coraz rzadziej. Ostatecznie to on zerwał ze mną gdyż jak się okazało miał przemyślenia podobne do moich z tym, że nie miał oporów zrywać obietnic i nie przejmował się jak ja to przeżyję, a kiedyś dałabym sobie za niego rękę uciąć :P Poza tym miał już na oku kogo innego więc o wiele łatwiej było mu podjąć taką decyzję z "zabezpieczeniem". Natomiast ja do końca byłam wobec niego uczciwa i nie żałuję. Nie żałuję też, że to się skończyło. Odczułam ulgę, odżyłam jako kobieta. Cudownie jest się przeglądać bez wyrzutów sumienia w oczach innych mężczyzn. Na razie nie wchodzę w żadną nową relację bo potrzebowałam odpoczynku i poznania siebie na nowo, po kilkuletnim związku myślę, że to konieczne. Choć powoli się to znów zmienia, a myślę, że dzięki temu, że już kogoś miałam moje kolejne związki mają szanse być bardziej udane, a ja nie będę się zastanawiać jak to by było z innym. Piszę "związki" bo już nie szukam tego jedynego, nie będę się zmuszać, myślę, że sama poczuję gdy spotkam tego jedynego do końca życia, mojego męża. Jeśli miałabym Ci coś doradzić autorko pytania to z moje doświadczenia wiem, że prawdą jest, że "W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze". Ale się rozpisałam, ups :D Mam nadzieję, że chociaż pomoże Ci to trochę uporządkować myśli.
11 sierpnia 2013, 20:38
11 sierpnia 2013, 20:43
11 sierpnia 2013, 21:04
11 sierpnia 2013, 21:14
mój obecny mąż jest jedynym partnerem jakiego miałam. Poznaliśmy się jak miałam 16 lat, on 23. Na początku super, później zaczęłam myśleć tak jak Ty, że to przyjaźń tylko, ze trzeba coś ze swoim życiem zrobić szalonego, wyjechać, spotykać nowych ludzi, zawiązywać przyjaźnie, bez żadnych ograniczeń, itd. bywało różnie, ja chciałam sie rozstać tak na poważnie chyba ze dwa czy trzy razy. Jednak nie doszło do ostatecznego rozstania, wzięliśmy ślub, kocham go najbardziej na swiecie i nie wyobrażam sobie dalszego życia bez Niego:))))