- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
28 kwietnia 2013, 11:27
Witam, jeśli któraś w Was będzie miała chęć to przeczytać i skomentować to byłabym wdzięczna. Postanowiłam pisać pamiętnik. Prywatny, na papierze. Mam już tu pamiętnik odchudzania, ale to nowe konto. Dla prywatności. Chciałabym napisać o czymś co mnie męczy. Raz mi pomogłyście, o czym też tu napiszę. Teraz CHYBA proszę o to samo.
W Polsce miałam „przyjaciółkę”, którą przez wiele lat traktowałam jak osobę najważniejszą w moim życiu. Bardzo wiele poświęciłam tej przyjaźni. Wszyscy byli przeciwko… Rodzice? Mówi, żebym dała sobie spokój bo to niewychowana, wulgarna, krnąbrna jedynaczka. Ale co oni mogli wiedzieć? – wtedy sobie mówiłam. - Oni jej nie znali. Moi inni przyjaciele, znajomi też uważali, że jest chamska. Ja zawsze mówiłam „szczera”. Kiedy poznałam TŻ, też uznał, że „nie rozumie dlaczego ktoś taki jak JA przyjaźnie się z kimś takim jak ONA”. Zawsze uczyłyśmy się podobnie. Podobnie to znaczy dobrze. Tyle, że ja zawsze byłam ambitniejsza. Ona liczyła na farta. Jej chodziło o to by mieć ocenę lepszą od… od byle kogo. Byle lepszą. A mi zależało na rozwoju, na własnych projektach, na aktywności pozaszkolnej… Czasami mi się udawało ją namówić. Ale w większości nie. A bez niej nie robiłam nic.
Niektórzy mówili, że ona ma silniejszy charakter a ja jestem wrażliwa i powinnam urwać tą znajomość, bo bez niej więcej zdołam osiągnąć. Może i tak.
Kiedy poszłam za nią na studia, to była jednocześnie najgorsza i najlepsza decyzja w moim życiu. Najgorsza, bo zamieszkałam z nią gdzie już totalnie mnie wykończyła. Wpadłam w depresje, zaczęłam bać się własnego cienia. Nie, że ona mnie biła czy coś. Sama nie rozumiem dlaczego taka miałam reakcje. Nie mogłam znieść jej wiecznej krytyki. Krytykowała moich rodziców, ich styl bycia, mojego TŻ, jego pracę, jego rodziców, moje rodzeństwo, mój wygląd, mojego ubiór… (Sama tez nie miała idealnie w życiu, ale ja jakoś tego nie krytykowałam) W pewnym momencie zrozumiałam, ze ona nie jest szczera, ona jest chamska. Wszystko co mówiła słyszałam tak jakby pięć razy głośniej, w końcu zamknęłam się w pokoju i nie wychodziłam. TŻ pracował na nocki, ja nie spałam. Dochodziły do tego nieustanne problemy finansowe, problemy z uczelnią. Nienawidziłam tego kierunku studiów, nienawidziłam go nie tylko dlatego, że totalnie mnie nie interesował ale głównie dlatego, że wybrałam go „bo chciałam z nią studiować”. O moich problemach finansowych też ciągle od niej słuchałam. Czasem pożyczałam pieniądze, ale ona upomniała się już następnego dnia publicznie nawet o 20 groszy. Pożyczałam na papierosy, które rujnowały mnie i TŻ finansowo. Zaczęłam palić kiedyś i dopiero po tylu latach jestem w stanie się przyznać „Że paliłam dla szpanu, bo ona paliła” (Żadna nastolatka tak nie powie, ja powiem. Byłam głupia jak but, albo głupsza.) Z TŻ ledwo żyliśmy, na zakupy mieliśmy może maksymalnie 50 zł na 2 tygodnie. Jak rzuciłam sytuacja troszkę się poprawiła. Bo rzuciłam. Nienawidziłam tego, jej, tego gdzie mieszkam, że z nią mieszkam, tego gdzie studiuję i że z nią studiuję… Ale ciągle powtarzałam sobie „muszę”, „muszę”.
Miałam wtedy konto na Vitalii. Odchudzanie mi nie było w głowie, często pisałam o swoich problemach. Opisałam kiedyś co mnie męczy, jak się czuje i dziewczyny pisały różnie, ale głównie chodziło o to, że „wcale nie muszę”.
Powiedziałam TŻ, że nie pójdę więcej na tą uczelnie. Powiedział „dobrze”. Powiedziałam mu, że chcę się wyprowadzić. Powiedział „dobrze”. On widział co się ze mną dzieje. Wiedział, że moi rodzice zwariują jak dowiedzą się, że rzuciłam studia… Bał się, że go znienawidzą. Ale i tak powiedział „Dobrze”. Musieliśmy pożyczyć pieniądze od znajomych TŻ, moja mama się ode mnie odwróciła, rozmówiliśmy się z jego koleżanką z za granicy i dwa tygodnie później, na początku lutego po raz pierwszy leciałam samolotem. Leciałam do innego kraju. Bez jednego grosza. Czasami sobie mówię, że ja się z Polski nie wyprowadziłam. Mówię, że ja stamtąd uciekłam.
W innym kraju, mam tatę. Pomógł mi i TŻ. Mama też zrozumiała, że jej córka nie jest „recydywistką, która rzuciła studia” i powróciłyśmy do normalnego kontaktu. Nawet bliższego. Z tatą zaprzyjaźniłam się jak nigdy. Jeśli chodzi o mnie i o TŻ… Same rozumiecie, jak to nas zbliżyło. Gdyby nie on, to bym się zabiła. Przysięgam. Gdyby wtedy nie powiedział „dobrze” to teraz bym tu tego nie pisała.
Tak więc to są te dobre strony, tego że poszłam z nią na studia. Zrozumiałam że TŻ mnie kocha i to jak ja kocham jego. Poprawił mi się kontakt z rodziną. Rzuciłam palenie. Mieszkam w innym kraju, idę tu na studia na wybrany przeze mnie kierunek, który mnie interesuję. Żyje mi się tu lepiej, mam tu tatę… Co prawda tęsknie za rodzeństwem… Ale to już nie te czasy. Chcę ich widzieć to wsiadam w samolot i lecę. Nawet się czasem śmieje z TŻ, ze jak mieszkaliśmy w Polsce to tak nie mogliśmy… Bo albo bilet do domu (autobusowy, pociągowy) albo jedzenie, dojazdy do pracy za 1000 zł i to tylko ze względu na status studenta.
O TŻ się bałam, bo nie zna języka, ale poradził sobie, znalazł dobrą pracę a języka uczy się intensywnie. Ma magistra z grafiki projektowej, mówi mi „teraz mam czas na portfolio”. Bo jak pracował na nocki za tysiąc złotych w Polsce na umowę zlecenie, to nie miał siły o tym myśleć. Teraz idzie mu lepiej. Czasem uda się nawet złapać jakieś zlecenie, jak jestem po prostu osobą „kontaktową”. Ale już niedługo. Nauka idzie mu bardzo dobrze.
Ja znalazłam pracę, dostałam się na studia, zaczęłam się odchudzać, zaczęłam żyć normalnie… Co prawda nie mam tu zbyt wielu znajomych, ale wszystko przede mną. Razem z TŻ zamierzamy się przenieść z pokoju na mieszkanie, tylko czekamy do czerwca bo musimy mieć trzy przepracowane miesiące.
Wiele się zmieniło. Wcześniej nie chciało mi się żyć, chciałam się zabić, czas mijał mi tak powoli. Teraz po tym jak zobaczyłam na własne oczy jacy wspaniali potrafią być moi rodzice, jak bardzo kocha mnie TŻ, jak bardzo sama potrafię poukładać i zmienić swoje życie na dobre. Teraz jak już wszystko idzie dobrze, mam na odwrót. Boje się umrzeć. Boje się, ze to się skończy. Boję się, że TŻ, tata, mama… Że tego zaraz nie będzie.
Boje się do tego stopnia, że jak TŻ wstaje rano do pracy i wychodzi z domu, to potrafię za nim wybiec w piżamie na dwór i pocałować go „na pożegnanie”. Boje się do tego stopnia, że jak tata wraca ode mnie do siebie do domu to ja wydzwaniam do niego co 30 sekund bo boje się, ze miał wypadek. Kiedy rozmawiam z mamą, boje się, że to moja ostatnia rozmowa z nią. Podobnie z rodzeństwem. Boje się, że zginę jak schodzę po schodach, że w ziemię palnie meteoryt… Boje, się że Bóg nie pozwoli mi długo być szczęśliwą.
To nie jest tak, że szczękam zębami i siedzę w kącie. Nie. Żyje normalnie, odchudzam się, pracuje… Ale czasami włącza się tak jakby impuls i ja… Ja się po prostu boje.
Nie zamykam się w sobie. Mówiłam o tym tacie, mówiłam o tym TŻ, nawet koleżankom w pracy a teraz wam. Wszyscy radzą mi iść do psychologa, żeby się z tego jakaś choroba psychiczna nie zrobiła. Ale też wszyscy mówią, że „nie rozumieją dlaczego”.
Czasami myślę sobie, że nie wyleczyłam do końca tej depresji której nabawiłam się w Polsce. Że to był mój błąd i powinnam iść do specjalisty… Ale za co? Nie miałam za co. Teraz mam za co. Teraz chcę iść. Chcę być normalna. Chcę się cieszyć chwilą, życiem… Smakować go.
A nie pędzić na złamanie karku „ja chce studia, ślub, dzieci, dom… bo zaraz umrę”. TŻ powiedział mi „Jak będziesz się ze wszystkim tak śpieszyć, to rzeczywiście życie przeleci Ci między palcami”.
A ja tego nie chcę. Nie chcę już myśleć o śmierci. O tym, że czas mija. Że coś stracę.
Wiem, że to głupie pisać o tym tutaj. Ale raz (wtedy z depresją) mimo wielu kąśliwych uwag, niektóre z Was potrafiły napisać kiedyś mi coś takiego, że wstałam, wzięłam się i podjęłam decyzje o tym by zmienić swoje życie. Nie wiem. Może cicho liczę, że i tym razem tak będzie. Albo chcę powiedzieć już o tym całemu światu?
Nie wiem, sama siebie nie rozumiem. Nie jestem jakąś chorą psychicznie, zamkniętą w sobie dziewczyną. Nie. Ja mówię o tym, rozmawiam, żyje normalnie!
Sama nie wiem.
Może coś o tym myślicie.
Aha. Mam dopiero 20 lat.
28 kwietnia 2013, 11:38
28 kwietnia 2013, 11:44
28 kwietnia 2013, 11:49
28 kwietnia 2013, 11:55
28 kwietnia 2013, 11:58
Zycie dalo Ci popali. teraz ulozylo sie wiec to zrozumiale ze boisz sie tego stracic.wydaje mi sie ze kazdy boi sie o przyszlosc.niby Biblia mowi zebysmy zyli kazdego dnia jak by mial byc to nasz ostatni.z tym ze do przesady tego nie nalezy interpetowac. jesli chcesz i potrzebujesz czyjejs pomocy to skorzystaj z niej :)
28 kwietnia 2013, 11:59
28 kwietnia 2013, 12:00
nawet fajnie się to czyta :) :) :)powiem Ci tak : jesteś silną dziewczyną, bo na dużo już się odważyłaś, dużo zmieniłaś już w swoim życiu, co na pewno nie było łatwe, widzisz że te zmiany to zmiany na lepsze, na o wiele wiele lepsze. Teraz idz do tego specjalisty, pomyśl o sobie, daj sobie pomóc i ciesz się życiem POWOLI. Wiem, że dasz radę - w końcu już tyle osiągnęłaś dzięki sobie i swojej rodzinie, To miałoby Ci się nie udać?? Uda Ci się - jak nie Ci, to komu ??
28 kwietnia 2013, 12:10
28 kwietnia 2013, 12:18
Skoro teraz wszystko Ci się układa i jesteś szczęśliwa to po co ciągle rozpamiętywać ten zły czas w Polsce? Spróbuj cieszyć się tym co masz bez bania się że za chwile wszystko stracisz bo to może doprowadzić Cię do tego że znowu będziesz nie szczęśliwa :) Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę ja sama jestem w podobnej sytuacji jak Ty byłaś w PL i chciałabym mieć już 20 lat i mieszkać za granicą bez problemów w normalnym mieszkaniu jak Ty . Moim zdaniem powinnaś się w pewien sposób odciąć od tej przyszłości przecież dobrze wiesz że już do tego nie wrócisz prawda? Może warto napisać na kartce te twoje wszystkie obawy wyrzucić z siebie to co złe z przyszłości i teraz i spalić tą kartkę , mi to kiedyś pomogło jak miałam duży problem :) Gratuluje że w końcu przejrzałaś na oczy i wzięłaś się za swoje życie teraz będzie tylko lepiej .