- Dołączył: 2006-11-13
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 379
31 sierpnia 2012, 21:41
Zgłaszam się po dobre fluidy, żebym nie wyszła z siebie i stanęła obok. Po przedwczorajszej kłótni z mężolem jest zawieszenie broni i ciche dni. On jakby sobie z tego nic nie robił, hasa jak chce. I tak jak teraz wyszedł z domu jakieś 3 godz temu nie wiadomo gdzie a ja siedzę z naszym wściekającym się trzylatkiem. A mnie aż nosi bo wygarnęłabym mu co o tym wszystkim myślę, ale po pierwsze nie rozmawiamy przecież, a po drugie oczywiście go nie ma :( Kłótnia była jak trzęsienie ziemi o wszystko i nic, święta nie jestem i swoje wykrzyczałam on też więc w zupełności wina jest po obu stronach :(:(:(
- Dołączył: 2006-11-13
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 379
31 sierpnia 2012, 21:46
tak zrobiłam wczoraj i jak tylko wróciłam to on sobie gdzieś poszedł :(
31 sierpnia 2012, 21:47
Jezu, jak dzieci. ROZMAWIAJCIE!!!!!!!!!!!!
31 sierpnia 2012, 21:47
no to masz za swoje, może poprostu pora porozmawiać? foch nic nie zmieni no chyba że jesteście na drodze do rozstania to rób jak chcesz.
31 sierpnia 2012, 21:48
To dzisiaj jak wróci, to też wyjdź.
A tak poważnie - ciche dni są, wydaje mi się, najgorsze. Proponuję poprosić męża (o ile nie będzie wstawiony) o rozmowę, powiedzieć, że ta sytuacja Cię męczy i prosić o pojednanie.
- Dołączył: 2006-11-13
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 379
31 sierpnia 2012, 21:53
Niestety on jest typem milczka i rozmowy jakiekolwiek zawsze prowadzimy na zupełnym "pojednaniu" i sprzyjającej okoliczności. No z nim nie da się inaczej, upatry jak osioł i ta jego duma. A ja też swoją mam i zaczynam grać jego regułami.
Zwykłe, małe kłótnie to u nas jak w typowej włoskiej rodzinie - głośno, a krótko. Chwilę potem rozmawiamy jakby nigdy nic. Ale takie duże awantury to dla mnie jakaś makabra :(
31 sierpnia 2012, 21:54
ejj kobitki, Wy to same sobie uprzykrzacie życie, Boziuuuuu ja nie wiem, nigdy nie miałam większych problemów z mężem, zawsze rozmawialiśmy, jeśli sie o cokolwiek posprzeczaliśmy i było cicho między nami, to mnie cos trafiało, bo nie umiałam tak, brałam męża za rękę, na kant łóżka, siadałam przed nim lub na kolanach i zaczynałam rozmowę, od nitki do kłebka wychodziło o co chodzi:) Po to sie wiążesz z drugim człowiekiem, żeby z nim żyć, dosłownie, na kłotniach, cichych dniach, dąsaniach, obrażaniach i robieniu sobie na złość niedaleko dojdziecie, niestety, trzeba rozmawiać, choćby próbowac rozmawiać, jednak przerąbane, gdy tzw "trafi kosa na kamień" czyli,że i Ty i mąż jesteście strasznie uparci i żadne nie przemówi pierwsze.
- Dołączył: 2006-11-13
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 379
31 sierpnia 2012, 22:04
Ja mogłabym i za każdym razem rękę wyciągać gdyby on przyjmował to normalnie, a tak to ja chcę porozmawiać a on siedzi w tej swojej skorupie i za Chiny ludowe nie chce słowa powiedzieć. Matko ponad 7 lat z nim jestem i nie mogę znaleźć sposobu :( niestety on po każdej kłótni uczy mnie jak być upartym i z całą swiętością szanować swoje racje i nieracje.