- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
10 kwietnia 2012, 10:23
Byłam, a nawet jeszcze jestem nadal mężatką od 3lat.
Po burzliwym związku, któremu oddałam całe swoje życie,
przy mężu skakałam tak jak on zagrał, wszystko było zawsze zapięte, na ostatni guzik,
w domu zrobione, on zawsze ugłaskany, wszystko podane na tacy.
Dostawał wszystko co chciał, a ja rezygnowałam sama z siebie- by jemu tylko dogodzić.
W skrócie:
Wyrzuciłam go z domu. Zdradził mnie przed samym weselem i okłamywał cały czas, we wszystkim.
Od 1,5 roku nie mieszkamy ze sobą. Psuło się od 2 lat.
Rozprawa rozwodowa jest 17 maja.
Od tego czasu się bardzo zmieniłam.
Wiem, że dużo osób powie, że to jeszcze za wcześnie, ale od pół roku spotykam się z kimś.
Mój obecny partner bardzo mnie kocha, nie widzi poza mną świata, zrobi dla mnie na prawdę wszystko.
Czuje się przy nim bardzo bezpieczna, bardzo atrakcyjna, kochana.
Jednak pojawia się we mnie istotny problem.
Czuje, że jestem dla niego oschła.
On mi bardzo wiele daje i nie oczekuje nic w zamian.
Początkowo nie byłam w stanie mówić do niego zdrobniale, samej się do niego przytulić czy nawet pocałować.
Chciałam w tym miejscu podkreślić, że grzecznie i spokojnie czeka aż będę gotowa na współżycie
(z racji poprzedniego związku i mojej uległości, w trakcie małżeństwa dochodziło do gwałtu).
Chciałabym mu dać z siebie tyle, na ile tylko zasługuje.
Chciałabym by czuł, że go Kocham i chce z nim być.
Z nikim nigdy, nie było mi tak dobrze,
jednak to On zawsze się pierwszy przytula, przyciąga mnie do siebie, zabiega o spotkania, dba o mnie, całuje.
Ja wszystko przyjmuje z wielką chęcią i uśmiechem na twarzy, ale pomimo tego, że chce to on zawsze mnie wyprzedza.
Dziewczyny co robić,
- teraz w moim życiu po rozstaniu postawiam siebie na pierwszym miejscu, dbam o siebie jak nigdy dotąd i o swoje dobro, spełniam swoje marzenia, oddaje się pracy- która uwielbiam i jest to moją pasją.
- spotykam się, gdy mój grafik podstawowych dla mnie rzeczy jest wypełniony i znajdę dla niego czas, czasami odmawiam spotkania z racji codziennych zajęć (wiem, mogłabym to zmienić, ale nie chce też tracić tego co zbudowałam sobie po rozstaniu)
- boje się kolejny raz zrezygnować z siebie na rzecz mężczyzny, choć na prawdę go Kocham
Może to kwestia czasu i tego, że muszę wszystko przegryźć?
Przepraszam, że tak na forum, ale potrzebuję wsparcia...
10 kwietnia 2012, 11:25
miałam podobnie, tez na poczatku mi bylo ciężko przyjąć ten ogrom pieszczot i miłych slow po tym jak skończyłam z kimś kto bywał zakłamany, zimny, agresywny i egoistyczny ale udało sie stworzyć cudowny związek z moją prawdziwą drugą polówką. trzymaj sie! :)
Racja, nie jestem przyzwyczajona do tego, że to mężczyzna mnie przytula, że to On sam chce być blisko.
Ciesze się, że Tobie się udało- mam nadzieję, że mi też będzie dane takie szczęście :)
10 kwietnia 2012, 11:37
10 kwietnia 2012, 11:46
jjestes super silna kobieta!!! a twoj maz predzej czy pozniej bedzie blagal o powrot.. a ten facet jest cudowny...to chyba normalne ze masz dystans chociaz go kochasz i niepowinnas (tak jak mowilas) swoich pasji itd(siebie) niszczyc dla niego bo wtedy bylabys dla niego nudna i nie interesujaca ,pozdrawiam
Racja, z siebie nie należy rezygnować, w końcu realizacja swoich celów i pasji daje Nam szczęście. Dziekuję :)
10 kwietnia 2012, 11:56
Ja też myślę, że warto skupić się teraz na sobie :)
Naprawdę musisz być bardzo wartościową osobą.
10 kwietnia 2012, 12:00
10 kwietnia 2012, 12:08
Po takiej traumie jaką było dla ciebie małżeństwo powinnaś przejść psychoterapię i "przegryść" problem z fachowcem. Sama możesz sobie nie poradzić. Zrób to dla siebie. Niektóre rany trzeba zaleczyć u specjalisty inaczej do końca życia będą się jątrzyć.
Może masz rację, jednak boje się wspominać tego wszystkiego, nie chce przezywać tego na nowo.
Nigdy, nie załamałam się psychicznie na tyle, by nie dac sobie rady. Nigdy nie zostałam sama.
Chociaż rok gdy wyprowadziłam go był ciężki, bo jeszcze straciłam dziadka, miałam obronę pracy licencjackiej, do tego jeszcze zmiana pracy, otoczenia i znajomych.
Było ciężko i czasami jest nadal, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej.
10 kwietnia 2012, 13:56
10 kwietnia 2012, 14:03
Może masz rację, jednak boje się wspominać tego wszystkiego, nie chce przezywać tego na nowo.Nigdy, nie załamałam się psychicznie na tyle, by nie dac sobie rady. Nigdy nie zostałam sama.Chociaż rok gdy wyprowadziłam go był ciężki, bo jeszcze straciłam dziadka, miałam obronę pracy licencjackiej, do tego jeszcze zmiana pracy, otoczenia i znajomych. Było ciężko i czasami jest nadal, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej.Po takiej traumie jaką było dla ciebie małżeństwo powinnaś przejść psychoterapię i "przegryść" problem z fachowcem. Sama możesz sobie nie poradzić. Zrób to dla siebie. Niektóre rany trzeba zaleczyć u specjalisty inaczej do końca życia będą się jątrzyć.
Ale to co przeszłaś już rzutuje na twój obecny związek. Teraz jest dobrze, lepiej ale takie sprawy mają paskudny zwyczaj wypływania w chwili zwątpienia. Nie przerobione u psychologa odezwą się w ciele. (bóle, problemy ze skórą, ze snem i koncentracją, )
10 kwietnia 2012, 14:11
Ale to co przeszłaś już rzutuje na twój obecny związek. Teraz jest dobrze, lepiej ale takie sprawy mają paskudny zwyczaj wypływania w chwili zwątpienia. Nie przerobione u psychologa odezwą się w ciele. (bóle, problemy ze skórą, ze snem i koncentracją, )Może masz rację, jednak boje się wspominać tego wszystkiego, nie chce przezywać tego na nowo.Nigdy, nie załamałam się psychicznie na tyle, by nie dac sobie rady. Nigdy nie zostałam sama.Chociaż rok gdy wyprowadziłam go był ciężki, bo jeszcze straciłam dziadka, miałam obronę pracy licencjackiej, do tego jeszcze zmiana pracy, otoczenia i znajomych. Było ciężko i czasami jest nadal, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej.Po takiej traumie jaką było dla ciebie małżeństwo powinnaś przejść psychoterapię i "przegryść" problem z fachowcem. Sama możesz sobie nie poradzić. Zrób to dla siebie. Niektóre rany trzeba zaleczyć u specjalisty inaczej do końca życia będą się jątrzyć.
Może macie rację, może powinnam iść. Była zaledwie pare razy po całym wydarzeniu, sama chciałam. Niestety wszystko zaczełam dokładnie analizować i co gorsza zaczęłam go usprawiedliwiać, za namową psychologa wyciągnęłam nawet do niego rękę, co nie zakończyło sie dobrze. Boje się psychologa, po prostu od tamtej chwili.