Temat: Problem w związku: Pomóżcie- nie wiem czy dobrze robię...

Kiedyś już chciałam odejść od P., bo był koszmarnie zazdrosny, teraz już powoli dochodzimy w tym do normalności, ale pojawił sie inny problem. Jego rodzina.

Tak w skrócie na początek: oboje mamy po 27 lat, w związku już prawie 10. Na pierścionek już dawno przestałam czekać... Ostatnio odnowiły mi się problemy z kręgosłupem (dosyć poważne), które mam już w zasadzie od 3 lat naprzemiennie- raz przechodzi i jest spokój przez pół roku, potem wraca i tak w kółko. Dopiero w lipcu zeszłego roku lekarz prawidłowo rozpoznał mój problem. A przez ten problem nie wychodziło mi na studiach (leki powodowały zaniki pamięci, byłam cały czas otumaniona i w ogóle...). W zeszłym roku znowu mi się porąbało, bo w maju miałam dosyć poważny atak Mieszkamy razem w Poznaniu, w mieszkaniu mojego P., pochodzimy z innego miasta.

Jak tylko pokiełbasiło mi się ze studiami, moje stosunki z jego rodziną uległy znacznemu ochłodzeniu. Gorzej, że zwykle dla nich pracowałam, a że obiecywano mi zlecenia (no i kręgosłup mi dokuczał), to nie szukałam gdzie indziej. Oczywiście latem zobaczyłam figę z makiem, a umowy za Hiszpanię, którą zrobiłam w sierpniu nadal nie dostałam. Nie pominę faktu, że dniówkę w stosunku do zeszłego roku miałam obniżoną o 50 zł/dzień (było 200/dzień, a w tym roku 150/dzień). 
Jakoś jesienią jechała Praga. P. dostał propozycję pilotażu, ale że jakoś mu się nie chciało zaproponował mnie na tę wycieczkę (robiłam już Pragę, znam ją i nie mam z nią problemów). Na to teściowa, że nie chcą, żebym to ja robiła to zlecenie. No i tu dopiero poczułam, że coś chyba jest nie tak...
Przyszedł długi weekend, 11.11 itd. Siostra P. zaczęła coś mieszać. A to musiała akurat wtedy, kiedy my chcieliśmy iść do kina, zawieźć swą dupę do centrum handlowego (a samochód jest raczej mały, 2-osobowy, mam chory kręgosłup i nie chciałam się cisnąć z tyłu, ani nawet z przodu), a to jakieś nieuzasadnione jazdy, kiedy szliśmy z P. na basen... W końcu wkurzyłam się i powiedziałam P. co o tym wszystkim myślę, na co on, że nie zniesie kolejnego "konfliktu" między mną a jego siostrą... No to zaczęłam dochodzenie i się dowiedziałam, że jego siostra wygaduje o mnie głupoty: że studia skończę po 30stce, że nie znajdę sobie pracy, że ich rodzice będą mnie musieli utrzymywać, albo że P. będzie mnie musiał utrzymywać... Nawet nie pytałam co w związku z tym, tylko pojechałam do nich do domu i wygarnęłam głupiej babie, żeby się nie mieszała w nie swoje sprawy, że nie chcę niczego od jej rodziny, od P. oraz zwymyślałam jej, bo się należało (głównie, że jest "dziecinną gnidą", bo jest oraz że należy jej się wpierdol- zaznaczam: nie chciałam jej pobić, chodziło mi o to, że po prostu niczego nie rozumie). Tego samego dnia dowiedziałam się też, że rodzice P. również tak uważają... Potem oficjalnie zerwałam współpracę z ich biurem, bo to żałosne tłumaczyć się, że się nie jest wielbłądem (do tej pory pracowałam u nich głównie dlatego, że P. dostawał szału, kiedy tylko zaczynałam szukać innej pracy i nie dawał mi żyć). Jego siostra rozpowiedziała po całej rodzinie, że chciałam ją pobić! (w życiu bym nie ruszyła). No i mogłam się spodziewać wszystkiego, ale..
 No, ale że mamusia zadzwoni do P. z nakazem mojej eksmisji? Akurat byłam chora na zapalenie płuc, ale zadzwoniłam do ojca, żeby przyjechał po moje rzeczy i z tym zapaleniem płuc pakowałam się i znosiłam kartony ze swoimi rzeczami. W sumie to można powiedzieć, że się wyprowadziłam.
Różnica jest teraz taka, że od listopada/grudnia siedzę na walizkach. Waletuję u P. A kiedy już u niego waletuję, czuję się jak złodziej. Kiedyś  w tym mieszkaniu czułam się jak w domu, teraz już mam dość. Chciałabym kiedyś założyć rodzinę, ale chyba nie z P. Po pierwsze- jego zazdrość, po drugie- jego rodzina... Sama miałam w domu nienormalnie, bo mieszała matka mojego ojca, a on też bał się swojej matki tak jak P. boi się swojej. Chcę mieć normalnie. A z P. normalnie nie będzie skoro tak bardzo słucha mamy. Nie wiem co zrobić. Zastanawiam się, bo dobrze mi z nim- świetnie się rozumiemy, umiemy się razem dobrze bawić... Odchodzić? Zostać? A jeśli zostać- jak sobie poradzić z dwiema babami z jego rodziny, które są ewidentnie przeciwko mnie?

Sorry, że takie długie.
ODEJSC !! co z tego ze sie super dogadujecie.... jesli by mu zalezalo... to by wziol sprawy w sowje rece. Pogadał z mamuska i siostrta... Przegadał im do rozsadku. I uswiadomil jaka masz wartość i ze nie jestes warta takich upokorzen. A po slubie to nawet sie nie ludz ze sie  zmieni... ani tyle. Czym skorupka nasiaknie za mlodu taka jest na cale zycie. POWODZENIA
Pasek wagi
Marnujesz się z nim.
Pasek wagi
On ma 27 lat, mieszkałaś z nim, a jego rodzice nakazali mu, byś się wyprowadziła i on na to przystał?
Nie wierzę...
Nic po Tobie chyba w tym związku...cięzko byłoby Ci walczyć z tymi 'babami'. Cięzko jest, gdy partner jest po Twojej stronie, wstawia się za tobą, broni  przed atakami, wspiera..A tak...jesteś sama. Prędzej czy później i tak się wszystko posypie, przecież nie będziesz wiecznie zbierać ciosy. nie szkoda zdrowia?
Pasek wagi
i jaki werdykt?
Tak czy owak wyprowadzam się z tego związku, poczekam tylko do końca sesji, bo nie zniosę jego błagań o mój powrót (kiedyś już próbowałam, ale pękłam, bo nie mogłam znieść myśli, że go ranię, a i okres miałam w życiu bardzo nieciekawy).
A tak w ogóle... Dokonałam dzisiaj dziwnego odkrycia... Znalazłam karteczkę (zwykłą, biurową), leżała sobie koło lustra w przedpokoju. Myślałam, że ktoś nam wsadził w drzwi i "wyfrunęła" kiedy P. wychodził na staż, więc przeczytałam... Karteczka treści: "Postanowiłam sobie dawkować Twoją pracę. Jestem już zachwycona samym wstępem. M." Po czym zerknęłam na półkę, na której, jak się okazało, brakuje jego pracy magisterskiej z politologii. Oczywiście karteczkę odłożyłam na miejsce, tak, jakbym jej w ogóle nie zauważyła... I nie zamierzam robić afery... Trochę to obudziło moją czujność... Ale tylko trochę. W końcu, gdyby próbował coś ukryć, to przecież nie zostawiłby tak tej kartki na widoku... Ale ja w ogóle ostatnio coraz gorzej się z nim czuję. Dokładnie od momentu, kiedy usłyszałam jak matka mówi mu przez telefon, że ona nie chce żeby on ze mną był, bo ze mną nie ma perspektyw.
Słuchaj, jakie ranię go? A on , do cholery to co z Tobą robi? on Ciebie nie rani?  Tępimy egoizm w związku.
Ja bym postawiła sprawę jasno, skoro tak bardzo Cię kocha.. Niech STANOWCZO powie matce, że Cię kocha i zamierza z Tobą być, założyć rodzinę itd. Niech wyrazi swoje zdanie. To jest facet, niech ma jaja!
A jeśli tego nie potrafi, to żegnamy się i tyle.


Pasek wagi
No właśnie do tej pani taki argument nie dotarł nigdy... Albo to on za bardzo się nie starał, żeby dotarł...
Jak nie dotarł? Widać za mało stanowczy jest. Z resztą, po tym jak zgodził się na Twoją eksmisję, ciężko tu o jakiejkolwiek stanowczości  mówić...
albo, jesli naprawdę chcecie OBOJE walczyć o ten związek, możecie udać się na terapię. Moja znajoma poszła na terapię dla par, gdzie głównym powodem nie układania się w związku, było to, że facet kurczowo trzymał się maminej spódniczki. Ale widać mu zależało, skoro poddał się terapii...
Pasek wagi
Tutaj terapia nie wchodzi w grę, proponowałam już kiedyś, ale... on jest stanowczo na "nie". Zapytałam go gdzie jest jego praca magisterska, powiedział, że "pożyczył Bartkowi", jak mu powiedziałam, że Bartek raczej nie napisałby "postanowiłam", to zmieszał się i przyznał, że pożyczył koleżance ze stażu, bo ona pisze na podobny temat i specjalnie mi nie mówił, że koleżance, bo bym była zazdrosna i zrobiłabym mu awanturę (no, ale ja nigdy bym nie zrobiła awantury, gdyby powiedział prawdę, uważam, że tak samo jak ja mam prawo mieć kolegów, tak samo on ma prawo mieć koleżanki- to raczej on robi mi awantury o to, że np. kolega do mnie napisał na facebooku, żeby o coś zapytać).

W piątek: ponieważ kasę miał ze sobą on i akurat był na stażu, a ja pilnie potrzebowałam coś skserować w czytelni, zaproponowałam, że podejdę do niego po jego robocie, wezmę kasę i nie będę mu zawracać d..., bo podobno był umówiony z kolegami. Kręcił poważnie, że nie może, że nie będzie miał czasu itd. (a to po drodze wszystko- jego praca, bankomat, miejsce, w którym niby umówił się z kumplami). Pojechałam na miasto tak czy siak, bo potrzebowałam tego ksera. Nie mogłam się do niego dodzwonić (pomyślałam, że podskoczę do knajpy, w której siedzą, da mi tę cholerną kasę i będzie załatwione). Przez godzinę nie odbierał. Szukałam go w knajpach, w których zwykle siedzi z kumplami- nie było go. Po tej godzinie dodzwoniłam się w końcu, a on, że jest w centrum. To si go pytam gdzie. Na to on, że nie wie i że jest w centrum... Wkurzyłam się poważnie...Opieprzyłam go i po jakichś 15 minutach spotkaliśmy się. Oczywiście w czytelni nie miałam już czego szukać, bo było zamknięte.

Czy tylko ja widzę, że coś tu jest nie tak?

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.