Tak naprawdę do końca nie wiesz jakie są jej relacje z rodzicami. Nic nie możesz zrobić, bo ona nie jest zdalnie sterowanym autkiem. Musi do tego dojrzeć.
Na pewno widzi, że jest gruba, widzi, że przytyła, widzi jak reagują na nią ludzie (chociażby wzrok ekspedientek w sklepach z ciuchami), może nawet czasem usłyszy coś przykrego. I tak czara goryczy się wypełnia, a w którymś momencie zacznie się z niej wylewać. Caaaałym potokiem. O ile wierzę w akceptację nadwagi u dorosłych kobiet, to na pewno nie u nastolatki.
Nie rozmawiaj więcej o odchudzaniu z nią, w ogóle nie poruszaj tematu jedzenia jak czegoś problematycznego. Jak się będzie żalić, że źle wygląda to powiedz jej, że ma świadomość iż to kwestia odżywiania i że jak chce możesz jej dać parę wskazówek. Niech wie, że ją wspierasz, ale nie naciskasz. Ona mówi, że wszystko jest dla ludzi i trochę śmieciowego jedzenia nie zaszkodzi, bo się broni. Nie atakuj jej. To nie jest miłe i wątpię żeby pomogło jej schudnąć.
90 kg nigdy nie ważyłam, ale kiedy dobiłam do poziomu nadwagi w schudnięciu chyba pomogło mi najbardziej to, że nie czułam się atakowana. Poszłam do nowej szkoły - liceum, ani razu nie usłyszałam, ze jestem gruba, żadnego komentowania za plecami, dziewczyny z klasy też nie zwracały na to uwagi. Raz jak powiedziałam, że beznadziejnie wyglądam w spodenkach od wuefu (stałam przy lustrze) koleżanka odparła "oj tam, Amerykanki są grubsze"
. To mi dało trochę do myślenia. Sama zauważyłam w pewnym momencie, że już coraz rzadziej wybieram bluzki w rozmiarze M, a częściej L, że mam spore wałki kiedy siadam. Zaczęłam się siebie strasznie wstydzić. I któregoś dnia, bum, przeszłam na dietę.
I na nią przyjdzie kolej. Byleby bez głodówek...