Temat: Co myślicie o tej sytuacji?

Byłam w bardzo długim związku, w którym bardzo dobrze rozumiałam się z facetem. Wszystko było między nami jak najlepiej, ale miał jednak wielką wadę - nie potrafił ogarnąć własnego życia. Wiecznie miał problemy z pracą, wykształcenia żadnego sensownego, zero chęci na zmianę tego stanu rzeczy, mimo że mature miał i ciągle zachęcałam go do pójścia na studia. A on zawsze to samo, gadanie że jest już za stary na naukę, że sobie nie poradzi, że wolałby jakieś kursy porobić (żadnego nie zrobił), że nie ma pieniędzy, a na dzienne nie pójdzie, bo musi pracować, mimo że żadnej pracy nie podjął przez ostatnie przynajmniej trzy lata. Oczywiście aspiracje miał jak na prezesa firmy, a zwykła praca fizyczna to nie, bo on nie chce byc "robolem", a praca najlepiej 15 min od domu, bo inaczej się nie opłaca. Rozstaliśmy się między innymi przez to, bo ja chciałam się ustabilizować, a z nim po prostu się nie dało, bo pracy nie ma, zamieszkać razem nie, bo nie ma pieniędzy, byliśmy tacy "zawieszeni" w nicości, bez perspektyw na zmianę. Wspierałam go przez cały ten czas, materialnie i psychicznie. Mocno przeżywałam jego problemy, nawet bardziej niż swoje. Przytłaczało mnie to coraz bardziej, aż w końcu odeszłam, bo ten stan rzeczy zaczął ciągnąć się latami. Nie mam wyrzutów sumienia, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bo wiem i czuję, że zrobiłam wszystko, by mu pomóc. On po zerwaniu co jakiś czas próbuje złapać ze mną kontakt, przeważnie pisze ze swoimi problemami, w dalszym ciągu żaląc mi się, że nie może znaleźć pracy, wysyła mnóstwo CV i nigdzie go nie chcą, a ja dalej to mocno przeżywam, bo mimo wszystko jest to bardzo przykra sytuacja. Nie wiem czy ja nie przesadzam stawiając go w roli ofiary na rynku pracy, czy on jest po prostu leniwy? bo wiele osób z mojego otoczenia mówi, że jakby chciał to poszedłby do jakiejkolwiek pracy, nawet fizycznej. A ja mu mimo wszystko mocno współczuję, bo sama nie chciałabym pracować w pracy bez perspektyw i braku jakiegokolwiek alternatywy do jej zmiany. 

Użytkownik4101115 napisał(a):

Byłam w bardzo długim związku, w którym bardzo dobrze rozumiałam się z facetem. Wszystko było między nami jak najlepiej, ale miał jednak wielką wadę - nie potrafił ogarnąć własnego życia. Wiecznie miał problemy z pracą, wykształcenia żadnego sensownego, zero chęci na zmianę tego stanu rzeczy, mimo że mature miał i ciągle zachęcałam go do pójścia na studia. A on zawsze to samo, gadanie że jest już za stary na naukę, że sobie nie poradzi, że wolałby jakieś kursy porobić (żadnego nie zrobił), że nie ma pieniędzy, a na dzienne nie pójdzie, bo musi pracować, mimo że żadnej pracy nie podjął przez ostatnie przynajmniej trzy lata. Oczywiście aspiracje miał jak na prezesa firmy, a zwykła praca fizyczna to nie, bo on nie chce byc "robolem", a praca najlepiej 15 min od domu, bo inaczej się nie opłaca. Rozstaliśmy się między innymi przez to, bo ja chciałam się ustabilizować, a z nim po prostu się nie dało, bo pracy nie ma, zamieszkać razem nie, bo nie ma pieniędzy, byliśmy tacy "zawieszeni" w nicości, bez perspektyw na zmianę. Wspierałam go przez cały ten czas, materialnie i psychicznie. Mocno przeżywałam jego problemy, nawet bardziej niż swoje. Przytłaczało mnie to coraz bardziej, aż w końcu odeszłam, bo ten stan rzeczy zaczął ciągnąć się latami. Nie mam wyrzutów sumienia, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bo wiem i czuję, że zrobiłam wszystko, by mu pomóc. On po zerwaniu co jakiś czas próbuje złapać ze mną kontakt, przeważnie pisze ze swoimi problemami, w dalszym ciągu żaląc mi się, że nie może znaleźć pracy, wysyła mnóstwo CV i nigdzie go nie chcą, a ja dalej to mocno przeżywam, bo mimo wszystko jest to bardzo przykra sytuacja. Nie wiem czy ja nie przesadzam stawiając go w roli ofiary na rynku pracy, czy on jest po prostu leniwy? bo wiele osób z mojego otoczenia mówi, że jakby chciał to poszedłby do jakiejkolwiek pracy, nawet fizycznej. A ja mu mimo wszystko mocno współczuję, bo sama nie chciałabym pracować w pracy bez perspektyw i braku jakiegokolwiek alternatywy do jej zmiany. 

Nie wiem co Ci na to powiedzieć bo czuję się jakbym czytała o sobie, z tym, że ja jestem w takim związku i czuję, jakbym traciła siebie. Zawsze uważałam, że jak jedna osoba w związku nie pracuje (czy to z obopólnej decyzji czy przez problem ze znalezieniem pracy), to powinna chociażby ogarniać rzeczy w domu, tak, aby odciążyć pracującą osobę, ale u mnie to ja muszę o WSZYSTKIM myśleć. Podejrzewam, że u Ciebie było podobnie i po prostu miałaś dość takiego stanu rzecz i będąc samej w takiej sytuacji nie uważam za przesadę odejście od takiej osoby.

możesz mu współczuć, współczucie jest rzeczą ludzką, szczególnie wobec osoby, z która się było przez lata blisko. Tylko miej świadomość CZEGO mu współczujesz. Bo jeśli tych cech lub doświadczeń, które nie pozwalają mu się sięgać swoich aspiracji, to ok. Natomiast jeśli dajesz się wciągnąć w retorykę, że to świat jest zły i uwziął się na niego, to jesteś ofiarą manipulacji i za chwilę będzie trzeba współczuć Tobie poczucia winy ;)

sanderkamakrelka napisał(a):

Użytkownik4101115 napisał(a):

Byłam w bardzo długim związku, w którym bardzo dobrze rozumiałam się z facetem. Wszystko było między nami jak najlepiej, ale miał jednak wielką wadę - nie potrafił ogarnąć własnego życia. Wiecznie miał problemy z pracą, wykształcenia żadnego sensownego, zero chęci na zmianę tego stanu rzeczy, mimo że mature miał i ciągle zachęcałam go do pójścia na studia. A on zawsze to samo, gadanie że jest już za stary na naukę, że sobie nie poradzi, że wolałby jakieś kursy porobić (żadnego nie zrobił), że nie ma pieniędzy, a na dzienne nie pójdzie, bo musi pracować, mimo że żadnej pracy nie podjął przez ostatnie przynajmniej trzy lata. Oczywiście aspiracje miał jak na prezesa firmy, a zwykła praca fizyczna to nie, bo on nie chce byc "robolem", a praca najlepiej 15 min od domu, bo inaczej się nie opłaca. Rozstaliśmy się między innymi przez to, bo ja chciałam się ustabilizować, a z nim po prostu się nie dało, bo pracy nie ma, zamieszkać razem nie, bo nie ma pieniędzy, byliśmy tacy "zawieszeni" w nicości, bez perspektyw na zmianę. Wspierałam go przez cały ten czas, materialnie i psychicznie. Mocno przeżywałam jego problemy, nawet bardziej niż swoje. Przytłaczało mnie to coraz bardziej, aż w końcu odeszłam, bo ten stan rzeczy zaczął ciągnąć się latami. Nie mam wyrzutów sumienia, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bo wiem i czuję, że zrobiłam wszystko, by mu pomóc. On po zerwaniu co jakiś czas próbuje złapać ze mną kontakt, przeważnie pisze ze swoimi problemami, w dalszym ciągu żaląc mi się, że nie może znaleźć pracy, wysyła mnóstwo CV i nigdzie go nie chcą, a ja dalej to mocno przeżywam, bo mimo wszystko jest to bardzo przykra sytuacja. Nie wiem czy ja nie przesadzam stawiając go w roli ofiary na rynku pracy, czy on jest po prostu leniwy? bo wiele osób z mojego otoczenia mówi, że jakby chciał to poszedłby do jakiejkolwiek pracy, nawet fizycznej. A ja mu mimo wszystko mocno współczuję, bo sama nie chciałabym pracować w pracy bez perspektyw i braku jakiegokolwiek alternatywy do jej zmiany. 

Nie wiem co Ci na to powiedzieć bo czuję się jakbym czytała o sobie, z tym, że ja jestem w takim związku i czuję, jakbym traciła siebie. Zawsze uważałam, że jak jedna osoba w związku nie pracuje (czy to z obopólnej decyzji czy przez problem ze znalezieniem pracy), to powinna chociażby ogarniać rzeczy w domu, tak, aby odciążyć pracującą osobę, ale u mnie to ja muszę o WSZYSTKIM myśleć. Podejrzewam, że u Ciebie było podobnie i po prostu miałaś dość takiego stanu rzecz i będąc samej w takiej sytuacji nie uważam za przesadę odejście od takiej osoby.

u mnie nie tyle co obowiązki domowe, a sama świadomość, że jesteśmy coraz bliżej trzydziestki, a żyjemy jak dwoje nastolatków po prostu mnie wykańczała. On też wiedział, że jest źle, a mimo to ta sytuacja ciągnęła się latami. Rzeczywiście, ja myślałam o wszystkim i o przyszłości, a on żył z dnia na dzień tak samo 

Zrobilas bardzo dobrze, ze uwolnilas sie od trutnia. Byloby tylko gorzej. Co on soba reprezentuje, ze praca taka czy inna jest ponizej jego kwalifikacji? 
Praca ponizej aspiracji, ale pasozytowanie na partnerce juz jest w porzadku? 

Nie trac czasu na wspolczucie i nie daj sie wciagnac w dyskusje. Odetnij sie, a dasz sobie szanse na partnerski zwiazek. 

Oj takie 'misiaczki' niezwykle rzadko się zmieniają, piotruś pan........

Użytkownik4101115 napisał(a):

sanderkamakrelka napisał(a):

Użytkownik4101115 napisał(a):

Byłam w bardzo długim związku, w którym bardzo dobrze rozumiałam się z facetem. Wszystko było między nami jak najlepiej, ale miał jednak wielką wadę - nie potrafił ogarnąć własnego życia. Wiecznie miał problemy z pracą, wykształcenia żadnego sensownego, zero chęci na zmianę tego stanu rzeczy, mimo że mature miał i ciągle zachęcałam go do pójścia na studia. A on zawsze to samo, gadanie że jest już za stary na naukę, że sobie nie poradzi, że wolałby jakieś kursy porobić (żadnego nie zrobił), że nie ma pieniędzy, a na dzienne nie pójdzie, bo musi pracować, mimo że żadnej pracy nie podjął przez ostatnie przynajmniej trzy lata. Oczywiście aspiracje miał jak na prezesa firmy, a zwykła praca fizyczna to nie, bo on nie chce byc "robolem", a praca najlepiej 15 min od domu, bo inaczej się nie opłaca. Rozstaliśmy się między innymi przez to, bo ja chciałam się ustabilizować, a z nim po prostu się nie dało, bo pracy nie ma, zamieszkać razem nie, bo nie ma pieniędzy, byliśmy tacy "zawieszeni" w nicości, bez perspektyw na zmianę. Wspierałam go przez cały ten czas, materialnie i psychicznie. Mocno przeżywałam jego problemy, nawet bardziej niż swoje. Przytłaczało mnie to coraz bardziej, aż w końcu odeszłam, bo ten stan rzeczy zaczął ciągnąć się latami. Nie mam wyrzutów sumienia, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bo wiem i czuję, że zrobiłam wszystko, by mu pomóc. On po zerwaniu co jakiś czas próbuje złapać ze mną kontakt, przeważnie pisze ze swoimi problemami, w dalszym ciągu żaląc mi się, że nie może znaleźć pracy, wysyła mnóstwo CV i nigdzie go nie chcą, a ja dalej to mocno przeżywam, bo mimo wszystko jest to bardzo przykra sytuacja. Nie wiem czy ja nie przesadzam stawiając go w roli ofiary na rynku pracy, czy on jest po prostu leniwy? bo wiele osób z mojego otoczenia mówi, że jakby chciał to poszedłby do jakiejkolwiek pracy, nawet fizycznej. A ja mu mimo wszystko mocno współczuję, bo sama nie chciałabym pracować w pracy bez perspektyw i braku jakiegokolwiek alternatywy do jej zmiany. 

Nie wiem co Ci na to powiedzieć bo czuję się jakbym czytała o sobie, z tym, że ja jestem w takim związku i czuję, jakbym traciła siebie. Zawsze uważałam, że jak jedna osoba w związku nie pracuje (czy to z obopólnej decyzji czy przez problem ze znalezieniem pracy), to powinna chociażby ogarniać rzeczy w domu, tak, aby odciążyć pracującą osobę, ale u mnie to ja muszę o WSZYSTKIM myśleć. Podejrzewam, że u Ciebie było podobnie i po prostu miałaś dość takiego stanu rzecz i będąc samej w takiej sytuacji nie uważam za przesadę odejście od takiej osoby.

u mnie nie tyle co obowiązki domowe, a sama świadomość, że jesteśmy coraz bliżej trzydziestki, a żyjemy jak dwoje nastolatków po prostu mnie wykańczała. On też wiedział, że jest źle, a mimo to ta sytuacja ciągnęła się latami. Rzeczywiście, ja myślałam o wszystkim i o przyszłości, a on żył z dnia na dzień tak samo 

To ciężkie być obciążonym każdą sferą życia. Mój facet jest już po 30ce, ja się zbliżam i tak jak ty wcześniej tak ja w ostatnich miesiącach zaczynam sobie uświadamiać, że do niczego to nie prowadzi. I dosłownie mam takie same odczucia, że żyjemy jak nastolatkowie. 

O rany, jakbym czytała o byłym mojej bliskiej koleżanki. Na szczęście ten związek zakończyła sama, bo dotarło do niej, że "ten typ tak ma", nie zmieni się i nie da mu się pomóc, a co ona nie wymyślała dla niego... wzięła go pod swój dach bezrobotnego, zapisała na szkolenie z Urzędu Pracy, pisała mu wnioski, podania, stworzyla porządne CV, potem wysyłała mu to CV, dołożyła kasę do zakupu samochodu, żeby Pan mógł dojeżdżać do pracy wygodnie i szybko. Podjął pracę na produkcji, przetrwał 3 miesiące, potem poszedł na listonosza, przetrwał 3 dni ;) Do tego wiszące alimenty, których nie płacił chyba z 5 lat na dwoje dzieci. Chciała mu pomóc obniżyć te alimenty... To jest taki typ Panów - wiecznych dzieci, piotrusiów panów, Dyzi marzycieli, nie ma opcji, aby się zmienili. I jeszcze kiedy powiedziała mu bye bye to ją zwyzywał od poje..b...ch, tak na koniec okazał wdzięczność za dach nad głową, pomoc finansową i wsparcie.

Użytkownik4101115 napisał(a):

Byłam w bardzo długim związku, w którym bardzo dobrze rozumiałam się z facetem. Wszystko było między nami jak najlepiej, ale miał jednak wielką wadę - nie potrafił ogarnąć własnego życia. Wiecznie miał problemy z pracą, wykształcenia żadnego sensownego, zero chęci na zmianę tego stanu rzeczy, mimo że mature miał i ciągle zachęcałam go do pójścia na studia. A on zawsze to samo, gadanie że jest już za stary na naukę, że sobie nie poradzi, że wolałby jakieś kursy porobić (żadnego nie zrobił), że nie ma pieniędzy, a na dzienne nie pójdzie, bo musi pracować, mimo że żadnej pracy nie podjął przez ostatnie przynajmniej trzy lata. Oczywiście aspiracje miał jak na prezesa firmy, a zwykła praca fizyczna to nie, bo on nie chce byc "robolem", a praca najlepiej 15 min od domu, bo inaczej się nie opłaca. Rozstaliśmy się między innymi przez to, bo ja chciałam się ustabilizować, a z nim po prostu się nie dało, bo pracy nie ma, zamieszkać razem nie, bo nie ma pieniędzy, byliśmy tacy "zawieszeni" w nicości, bez perspektyw na zmianę. Wspierałam go przez cały ten czas, materialnie i psychicznie. Mocno przeżywałam jego problemy, nawet bardziej niż swoje. Przytłaczało mnie to coraz bardziej, aż w końcu odeszłam, bo ten stan rzeczy zaczął ciągnąć się latami. Nie mam wyrzutów sumienia, że zostawiłam go w takiej sytuacji, bo wiem i czuję, że zrobiłam wszystko, by mu pomóc. On po zerwaniu co jakiś czas próbuje złapać ze mną kontakt, przeważnie pisze ze swoimi problemami, w dalszym ciągu żaląc mi się, że nie może znaleźć pracy, wysyła mnóstwo CV i nigdzie go nie chcą, a ja dalej to mocno przeżywam, bo mimo wszystko jest to bardzo przykra sytuacja. Nie wiem czy ja nie przesadzam stawiając go w roli ofiary na rynku pracy, czy on jest po prostu leniwy? bo wiele osób z mojego otoczenia mówi, że jakby chciał to poszedłby do jakiejkolwiek pracy, nawet fizycznej. A ja mu mimo wszystko mocno współczuję, bo sama nie chciałabym pracować w pracy bez perspektyw i braku jakiegokolwiek alternatywy do jej zmiany. 

Uwazam, że powinnaś przestać się obciążać jego problemami. To wysysa energię i wykańcza psychicznie. Jedyne wyjście odciąć się. Nie ma innej rady. Pracy za niego nie znajdziesz, tylko będziesz chłonąć te problemy jak gąbka i coraz bardziej się gnębić.

Ale co tu myśleć? Najgorszy typ nieroba. Jak się nie zdobyło wykształcenia to trzeba fizycznie pracować. Ile to osób pracuje i na studia zaoczne chodzi? Wykształcenie jest do zdobycia, szczególnie w Polsce gdzie studia nie są takie drogie.

Jeśli rodzice go utrzymują to powinni się zastanowić i przestać utrzymywać takiego pasożyta.

A Ty to może lepiej utnij kontakt i się nie przejmuj. Współczuć to można samotnej kobiecie z chorymi dziećmi, a nie zdrowemu facetowi któremu się nic nie chce...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.