Temat: Trudny czas po rozstaniu

Temat kieruję do osób mających za sobą rozpad wieloletniego związku, jak sobie z tym poradzić? Czy przysłowiowy czas faktycznie wystarczy?
Po 11 wspólnych latach i 2  kryzysu moje małżeństwo dobiegło końca. Dużo przykrych sytuacji się ostatnio wydarzyło, ja chciałam jeszcze próbować mimo świadomości że to nie ma sensu, mój mąż już zrezygnował. Jeśli ktoś ma takie doświadczenia za sobą i chciałby się nimi podzielić to będę wdzięczna.

Wlasnie tez zakonczylam 12-letni zwiazek (nie bylismy malzenstwem. Z jednej strony myske, ze przyjdzie i przeprosi mnie za swoje zachowanie, a z drugiej strony w ogole nie teskne. U mnie pod koniec doszla przemoc fizyczna i psychiczna, ale po tym co ostatnio mi zrobil czuje tylko nienawisc w stosunku do jego osoby.

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Czas po zakończeniu nierokującego związku nie musi być trudny i nie ma chyba sensu nastawiać się na cierpienie z zasady. Już to wiesz, ale przypomnę - dla mnie moment zakończenia związku, w którym się męczyłam był wybawieniem. Czułam się, jakbym wyzdrowiała po długiej chorobie. I szczerze mówiąc nie rozumiem, skąd miałaby się brać te trudne chwile, po wyzwoleniu się z dołującej relacji?  Przecież to jest zmiana na lepsze...
Nie rozstajemy się w jakimś gniewie, było dużo dobrych chwil i ciężko mi po tylu latach tak z radością do tego podejść.
Ja też się z pierwszym mężem nie rozstałam w gniewie i też było między nami wiele dobrych chwil - w każdym związku, na jakimś etapie one są. Jednak poczułam po prostu gigantyczną ulgę, nie radość jako taką, bo związek, który nie daje szczęścia i satysfakcji, jest wyłącznie kulą u nogi. Czas, który straciłaś na z góry przegraną walkę mogłaś wykorzystać na budowanie pięknego życia z kimś innym. Jeśli już szukać jakiegoś powodu do smutku, to ten wydaje mi się całkiem dobry.
Nie chciałabym odpuścić bez prób ratowania tego, rozumiem o co Ci chodzi z tym smutkiem, ale jednak będę spokojniejsza z tym, że starłam się to naprawić. Może ta ulga przyjdzie z czasem. I właśnie kompletnie nie czuję się gotowa na jakieś poważne związki i budowanie czegokolwiek.
Ja też próbowałam ratować swoje małżeństwo i właśnie m.in. ta świadomość, że zrobiłam wszystko, dała mi na sam koniec niezachwianą pewność, że to nie był człowiek dla mnie. Nic, NIC, już ponad to co zrobiłam, zrobić się nie dało. Mogłam więc odejść z czystym sumieniem i rozpocząć nowy, zdecydowanie lepszy okres w swoim życiu. Porażki, pomyłki i rozczarowania są naturalną częścią życia. Trzeba wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu. 
Mam głupie poczucie winy, bo to ja zaczęłam zmiany w naszym małżeństwie, bo się dusiłam w nim i skończyło się właśnie tak. Przyjaciółka mi ostatnio powiedziała, że mam iść do przodu, gdy rozmawiałyśmy o przeprowadzce i trzymam się tej myśli wciąż.

Lepiej by było, gdybyś się udusiła w milczeniu? Co było receptą na długie, (nie)szczęśliwe pożycie małżeńskie? Twoja uległość? Postawienie się na pozycji tej głupszej i gorszej? Dożywotnia rezygnacja z własnych potrzeb? (kreci)

awokdas napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Czas po zakończeniu nierokującego związku nie musi być trudny i nie ma chyba sensu nastawiać się na cierpienie z zasady. Już to wiesz, ale przypomnę - dla mnie moment zakończenia związku, w którym się męczyłam był wybawieniem. Czułam się, jakbym wyzdrowiała po długiej chorobie. I szczerze mówiąc nie rozumiem, skąd miałaby się brać te trudne chwile, po wyzwoleniu się z dołującej relacji?  Przecież to jest zmiana na lepsze...
Nie rozstajemy się w jakimś gniewie, było dużo dobrych chwil i ciężko mi po tylu latach tak z radością do tego podejść.
Ja też się z pierwszym mężem nie rozstałam w gniewie i też było między nami wiele dobrych chwil - w każdym związku, na jakimś etapie one są. Jednak poczułam po prostu gigantyczną ulgę, nie radość jako taką, bo związek, który nie daje szczęścia i satysfakcji, jest wyłącznie kulą u nogi. Czas, który straciłaś na z góry przegraną walkę mogłaś wykorzystać na budowanie pięknego życia z kimś innym. Jeśli już szukać jakiegoś powodu do smutku, to ten wydaje mi się całkiem dobry.
Nie chciałabym odpuścić bez prób ratowania tego, rozumiem o co Ci chodzi z tym smutkiem, ale jednak będę spokojniejsza z tym, że starłam się to naprawić. Może ta ulga przyjdzie z czasem. I właśnie kompletnie nie czuję się gotowa na jakieś poważne związki i budowanie czegokolwiek.
Ja też próbowałam ratować swoje małżeństwo i właśnie m.in. ta świadomość, że zrobiłam wszystko, dała mi na sam koniec niezachwianą pewność, że to nie był człowiek dla mnie. Nic, NIC, już ponad to co zrobiłam, zrobić się nie dało. Mogłam więc odejść z czystym sumieniem i rozpocząć nowy, zdecydowanie lepszy okres w swoim życiu. Porażki, pomyłki i rozczarowania są naturalną częścią życia. Trzeba wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu. 
Mam głupie poczucie winy, bo to ja zaczęłam zmiany w naszym małżeństwie, bo się dusiłam w nim i skończyło się właśnie tak. Przyjaciółka mi ostatnio powiedziała, że mam iść do przodu, gdy rozmawiałyśmy o przeprowadzce i trzymam się tej myśli wciąż.
Jakiego typy zmiany?


Nie chcę się bardzo rozpisywać nad tym, po prosu ta relacja była toksyczna na początku, mój maż a wtedy jeszcze chłopa był bardzo zaborczy i wpływał na mnie. Jakoś rok po ślubie zmieniłam się, zaczęłam mieć swoje zdanie, nie pozwalałam żeby miał taki wpływ na mnie, moje decyzje i poglądy. To bardzo długi temat ;)

Zuza_91 napisał(a):

Wlasnie tez zakonczylam 12-letni zwiazek (nie bylismy malzenstwem. Z jednej strony myske, ze przyjdzie i przeprosi mnie za swoje zachowanie, a z drugiej strony w ogole nie teskne. U mnie pod koniec doszla przemoc fizyczna i psychiczna, ale po tym co ostatnio mi zrobil czuje tylko nienawisc w stosunku do jego osoby.
Fizyczna? Uderzył Cię?

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Czas po zakończeniu nierokującego związku nie musi być trudny i nie ma chyba sensu nastawiać się na cierpienie z zasady. Już to wiesz, ale przypomnę - dla mnie moment zakończenia związku, w którym się męczyłam był wybawieniem. Czułam się, jakbym wyzdrowiała po długiej chorobie. I szczerze mówiąc nie rozumiem, skąd miałaby się brać te trudne chwile, po wyzwoleniu się z dołującej relacji?  Przecież to jest zmiana na lepsze...
Nie rozstajemy się w jakimś gniewie, było dużo dobrych chwil i ciężko mi po tylu latach tak z radością do tego podejść.
Ja też się z pierwszym mężem nie rozstałam w gniewie i też było między nami wiele dobrych chwil - w każdym związku, na jakimś etapie one są. Jednak poczułam po prostu gigantyczną ulgę, nie radość jako taką, bo związek, który nie daje szczęścia i satysfakcji, jest wyłącznie kulą u nogi. Czas, który straciłaś na z góry przegraną walkę mogłaś wykorzystać na budowanie pięknego życia z kimś innym. Jeśli już szukać jakiegoś powodu do smutku, to ten wydaje mi się całkiem dobry.
Nie chciałabym odpuścić bez prób ratowania tego, rozumiem o co Ci chodzi z tym smutkiem, ale jednak będę spokojniejsza z tym, że starłam się to naprawić. Może ta ulga przyjdzie z czasem. I właśnie kompletnie nie czuję się gotowa na jakieś poważne związki i budowanie czegokolwiek.
Ja też próbowałam ratować swoje małżeństwo i właśnie m.in. ta świadomość, że zrobiłam wszystko, dała mi na sam koniec niezachwianą pewność, że to nie był człowiek dla mnie. Nic, NIC, już ponad to co zrobiłam, zrobić się nie dało. Mogłam więc odejść z czystym sumieniem i rozpocząć nowy, zdecydowanie lepszy okres w swoim życiu. Porażki, pomyłki i rozczarowania są naturalną częścią życia. Trzeba wyciągnąć wnioski i ruszyć do przodu. 
Mam głupie poczucie winy, bo to ja zaczęłam zmiany w naszym małżeństwie, bo się dusiłam w nim i skończyło się właśnie tak. Przyjaciółka mi ostatnio powiedziała, że mam iść do przodu, gdy rozmawiałyśmy o przeprowadzce i trzymam się tej myśli wciąż.
Lepiej by było, gdybyś się udusiła w milczeniu? Co było receptą na długie, (nie)szczęśliwe pożycie małżeńskie? Twoja uległość? Postawienie się na pozycji tej głupszej i gorszej? Dożywotnia rezygnacja z własnych potrzeb? 


Nie i wywalczyłam to sobie wszystko, jest inaczej ale właśnie tego nie umiem pojąć, czemu po tych zmianach nie może być normalnie, skoro niby oboje tego chcemy. Nie pasujemy tak po prostu do siebie,lub zbyt wiele się wydarzyło i nie potrafimy już być razem.

Furia18 napisał(a):

Zuza_91 napisał(a):

Wlasnie tez zakonczylam 12-letni zwiazek (nie bylismy malzenstwem. Z jednej strony myske, ze przyjdzie i przeprosi mnie za swoje zachowanie, a z drugiej strony w ogole nie teskne. U mnie pod koniec doszla przemoc fizyczna i psychiczna, ale po tym co ostatnio mi zrobil czuje tylko nienawisc w stosunku do jego osoby.
Fizyczna? Uderzył Cię?

Jestem tu anonimowa, wiec moge napisac. Moj partner ma dwie twarze. Z jednej strony jest kochany, pozwala mi naprawde na wszystko, a z drugiej strony jest uzalezniony od alkoholu i wtedy zneca sie psychicznie. On mnie nie uderzyl, zrobilam to ja, gdy naprawde pijany pojechal samochodem. Drugi raz dostal za to, ze... nasikal na mnie jak spalam. Stanal i zaczal sikac na mnie, na twarz. Od tego momentu nie widzielismy sie.

DoktorFiga napisał(a):

Furia18 napisał(a):

DoktorFiga napisał(a):

Zakończyłam związek o podobnym stażu, też z ok. 2-letnim kryzysem pod koniec. Pierwsze dni, tygodnie były najcięższym okresem w moim życiu. I nie, nie uważam, aby czas sam w sobie leczył rany.Rany można wyleczyć przepracowaniem tego, co się stało - przedefiniowaniem samej siebie,swoich oczekiwań od związku. Pogodzenie się ze stratą. Można zrobić to z psychoterapeutą, można samodzielnie. Po pewnym czasie po rozstaniu, po pracy nad sobą poczułam, jak rosną mi skrzydła. Bo wreszcie przestałam się definiować przez swój związek, uniezależniłam swoje poczucie własnej wartości od tej sytuacji (czułam się gorsza, że mi się rozwalił związek). Pozbyłam się poczucia winy. Wybaczyłam byłemu partnerowi i totalnie wywaliłam go ze swojego życia. Od tamtego czasu żyje mi się dużo lepiej. 
Właśnie w tym punkcie jestem totalnie zagubiona,nie wiem jakie mam oczekiwania, nie miałam ich gdy poznałam mojego męża bo mieliśmy po 15-16 lat i  mam takie głupie poczucie winy i myśli, że może nie było tak źle, że może przesadzam, wiem że to głupie myślenie, to chyba ze strachu. 
To nie dziwne, że się tak czujesz, w końcu związek rozpoczęłaś w wieku nastoletnim. Przez 10 lat ludzie się bardzo zmieniają, szczególnie od nastolatki do dorosłej kobiety. Poczucie winy, niepewność i strach są zrozumiałe. Daj sobie czas i pozwolenie na to. Być może będziesz miała okazję poznać siebie jako singielkę, po raz pierwszy w życiu.To może być ekscytujące :) Z mojego doświadczenia wynika, że strach to kiepski doradca. Po rostaniu bardzo się bałam, że zostanę sama. Że może to był TEN jedyny i nikt inny nie jest w stanie mnie pokochać. Albo, że ja nie będę w stanie się przywiązać. Teraz wiem, że wolałabym być sama niż w nieszczęśliwym związku. Teraz wszytsko się ułożyło i kolejny związek przyszedł dość szybko, ale już bardziej świadomie. Wiedziałam, na co sobie już nigdy nie pozwolę. 


Wiem, że strach jest kiepskim doradcą, ale on mnie niespodziewanie momentami paraliżuje, a poczucie winy, wciąż sobie myślę, że przecież są dwie osoby w związku, że on też nie był idealny itp. to trzeba chyba wszystko przeżyć i z czasem będzie lepiej. 
Cieszę się, że Ci się poukładało ;)  A singielką być okazji nie miałam, to fakt.

Zuza_91 napisał(a):

Furia18 napisał(a):

Zuza_91 napisał(a):

Wlasnie tez zakonczylam 12-letni zwiazek (nie bylismy malzenstwem. Z jednej strony myske, ze przyjdzie i przeprosi mnie za swoje zachowanie, a z drugiej strony w ogole nie teskne. U mnie pod koniec doszla przemoc fizyczna i psychiczna, ale po tym co ostatnio mi zrobil czuje tylko nienawisc w stosunku do jego osoby.
Fizyczna? Uderzył Cię?
Jestem tu anonimowa, wiec moge napisac. Moj partner ma dwoe twarze. Z jednej strony jest kocgany, pozwala mi naprawde na wszystko, a z drugiej strony jest uzalezniony od alkoholu i wtedy zneca sie psychicznie. On mnie nie uderzyl, zrobilam to ja, gdy na prawde pijany pojechal samochodem. Drugi raz dostal za to, ze... nasikal na mnie jak spalam. Stanal i zaczal sikac na mnie, na twarz. Od tego momentu nie widzielismy sie.


No coś takiego chyba powinno wyleczyć człowieka z miłości, przykro że coś takiego Cię spotkało ;/ 

Furia18 napisał(a):

Zuza_91 napisał(a):

Furia18 napisał(a):

Zuza_91 napisał(a):

Wlasnie tez zakonczylam 12-letni zwiazek (nie bylismy malzenstwem. Z jednej strony myske, ze przyjdzie i przeprosi mnie za swoje zachowanie, a z drugiej strony w ogole nie teskne. U mnie pod koniec doszla przemoc fizyczna i psychiczna, ale po tym co ostatnio mi zrobil czuje tylko nienawisc w stosunku do jego osoby.
Fizyczna? Uderzył Cię?
Jestem tu anonimowa, wiec moge napisac. Moj partner ma dwoe twarze. Z jednej strony jest kocgany, pozwala mi naprawde na wszystko, a z drugiej strony jest uzalezniony od alkoholu i wtedy zneca sie psychicznie. On mnie nie uderzyl, zrobilam to ja, gdy na prawde pijany pojechal samochodem. Drugi raz dostal za to, ze... nasikal na mnie jak spalam. Stanal i zaczal sikac na mnie, na twarz. Od tego momentu nie widzielismy sie.
No coś takiego chyba powinno wyleczyć człowieka z miłości, przykro że coś takiego Cię spotkało ;/ 

Najgorsze jest to, ze w otoczeniu jest to czlowiek na poziomie (zajmuje wysokie stanowisko) i zawsze pomocny. Nie wiem, czy to ja w nim wyzwalam taka nienawisc, czy jest inny powod. 

@Zuza91 a to też stało się pod wpływem alkoholu? To już nie jest chyba istotne, co w nim wyzwala takie zachowanie.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.