Temat: Czy powinnam się rozwieść?

Mam 30 lat, za mąż wyszłam 3 lata temu, ale za pierwszego swojego faceta, z którym byłam od 16 roku życia z małymi przerwami. Nasze życie wygląda tak, że jesteśmy jak współlokatorzy, a jak już robimy coś razem, to są to rzeczy, na których jemu zależy np. idziemy do kina albo oglądamy na Netflixie film, który on chciał zobaczyć. Nie jemy razem posiłków, chodzimy spać i budzimy się o różnych porach. Wspieramy się, ale bardziej jak dobrzy znajomi czy przyjaciele. Prowadzimy razem firmę. Nie mamy dzieci i raczej nie planowaliśmy. Moja intuicja jest taka, że powinnam bez względu na swój związek zadbać o siebie i swój rozwój, bo tak naprawdę nie wiem, czego od życia chcę. Natomiast ostatnio poznałam kogoś, przez kogo przypomniałam sobie, jak to mogłoby w związku być. Nawet myśląc o tej osobie byłbym gotowa mieć z nią dzieci, a do tej pory nie miałam raczej takich myśli. Nie sądzę, abym miała się z tą osobą zejść, ale uczucia, które we mnie wyzwala powodują, ze zastanawiam się, czy jestem w szczęśliwym związku z odpowiednią osobą.  Czy któraś z Was była może w podobnej sytuacji?

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.

Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. ;)

Yngvild - ciekawość zabiła kota. :PP Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.
Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. Yngvild - ciekawość zabiła kota.  Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 

Ja mam lat 29 i jeszcze dusza ryzykanta we mnie trwa ;) czasami wiem, ze jak nie spróbuje to już zawsze będę się zastanawiac (i nie chodzi tu o damsko-męskie sprawy ale tak ogólnie) ;) i jeżeli nie ma się jakiegoś wachlarza doświadczeń to ta ciekawość zawsze będzie unieszczęśliwiać. Bo jak się doświadczenia ma różne,  to można przeprowadzić dyskurs filozoficzny wewnętrzny i w miarę przewidzieć swoje reakcje, odczucia. Ale jak się zna tylko jedno? To serce się wyrywa żeby sprawdzić, zaznać, przeżyć ;)

W ogóle ja się tu wykłócam trochę ale lubie bardzo czytać Twoje posty, dają mi dużo do myślenia ;) mądra babeczka z Ciebie ;)

Pasek wagi

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.
Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. Yngvild - ciekawość zabiła kota.  Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 
Ja mam lat 29 i jeszcze dusza ryzykanta we mnie trwa ;) czasami wiem, ze jak nie spróbuje to już zawsze będę się zastanawiac (i nie chodzi tu o damsko-męskie sprawy ale tak ogólnie) ;) i jeżeli nie ma się jakiegoś wachlarza doświadczeń to ta ciekawość zawsze będzie unieszczęśliwiać. Bo jak się doświadczenia ma różne,  to można przeprowadzić dyskurs filozoficzny wewnętrzny i w miarę przewidzieć swoje reakcje, odczucia. Ale jak się zna tylko jedno? To serce się wyrywa żeby sprawdzić, zaznać, przeżyć ;)W ogóle ja się tu wykłócam trochę ale lubie bardzo czytać Twoje posty, dają mi dużo do myślenia ;) mądra babeczka z Ciebie ;)

Ja tak samo :)
Ja jestem w podobnej sytuacji co autorka, ale jestem kilka lat młodsza i bardziej rozchodzi się o sferę seksualną jak do tej pory myślałam, ale ma to głębsze powody, pracujemy teraz nad tym ale czuję się z jednej strony w moim związku stabilnie i bezpiecznie, a z innej zaś świadomość tego jak bardzo ten związek był toksyczny, ile straciłam i na ile sobie pozwalałam, mimo że jest lepiej...Dopiero teraz jakby mi się oczy otworzyły, ale to bardzo skomplikowana historia i mimo braku tych doświadczeń to gdyby mój mąż bardziej szanował i akceptował mnie taką jaka jestem to bym olała tą ciekawość brzydko mówiąc. Dziewczyny tu piszą, że przecież przed ślubem trzeba było się zastanowić itp. to nie jest tak do końca, różne dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie.

Furia18 napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.
Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. Yngvild - ciekawość zabiła kota.  Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 
Ja mam lat 29 i jeszcze dusza ryzykanta we mnie trwa ;) czasami wiem, ze jak nie spróbuje to już zawsze będę się zastanawiac (i nie chodzi tu o damsko-męskie sprawy ale tak ogólnie) ;) i jeżeli nie ma się jakiegoś wachlarza doświadczeń to ta ciekawość zawsze będzie unieszczęśliwiać. Bo jak się doświadczenia ma różne,  to można przeprowadzić dyskurs filozoficzny wewnętrzny i w miarę przewidzieć swoje reakcje, odczucia. Ale jak się zna tylko jedno? To serce się wyrywa żeby sprawdzić, zaznać, przeżyć ;)W ogóle ja się tu wykłócam trochę ale lubie bardzo czytać Twoje posty, dają mi dużo do myślenia ;) mądra babeczka z Ciebie ;)
Ja tak samo :) Ja jestem w podobnej sytuacji co autorka, ale jestem kilka lat młodsza i bardziej rozchodzi się o sferę seksualną jak do tej pory myślałam, ale ma to głębsze powody, pracujemy teraz nad tym ale czuję się z jednej strony w moim związku stabilnie i bezpiecznie, a z innej zaś świadomość tego jak bardzo ten związek był toksyczny, ile straciłam i na ile sobie pozwalałam, mimo że jest lepiej...Dopiero teraz jakby mi się oczy otworzyły, ale to bardzo skomplikowana historia i mimo braku tych doświadczeń to gdyby mój mąż bardziej szanował i akceptował mnie taką jaka jestem to bym olała tą ciekawość brzydko mówiąc. Dziewczyny tu piszą, że przecież przed ślubem trzeba było się zastanowić itp. to nie jest tak do końca, różne dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie.

Dziękuję Wam dziewczyny za miłe słowa. :) I przede wszystkim za rozmowę na fajnym poziomie. 

Yngvild - tak ogólnie nic nie mam przeciwko ryzykanctwu i gdyby pytanie dotyczyło zmiany pracy, wyprowadzki do innego kraju, czy też wydania wszystkich oszczędności na podróż dookoła świata, to pierwsza bym autorkę namawiała do podjęcia ryzyka. Tu jednak sprawa wydaje mi się bardziej skomplikowana. Przede wszystkim autorka musi być pewna, że będzie potrafiła zerwać wszelkie relacji z osobą, z którą spędziła pół życia. A także, że zniesie te płacze i lamenty ze strony rodziny. Skoro dała się ona wmanewrować osobom trzecim w nie do końca upragnione małżeństwo, możemy założyć, że nie należy ona do najsilniejszych psychicznie osób, a rozwód - nawet upragniony - bardzo daje się we znaki. 

Furia18 - wyszłam za mąż w wieku 21. lat, na rozwód zdecydowałam się po 6. latach. Trzy miesiące po wspólnym kupieniu mieszkania na kredyt. I natychmiast wyprowadziłam się na inny kontynent. Ani przez sekundę nie żałowałam swojej decyzji. I Tobie akurat z dużym przekonaniem mogę napisać - szkoda czasu i energii na takie małżeństwo. Jeśli żyje się z osobą toksyczną, to nie ma się w ogóle nad czym zastanawiać. Ja także wiedziałam przed ślubem, że wychodzę za (nazwijmy to ładnie) trudnego człowieka. Niczym mnie po ślubie nie zaskoczył, jednak ja zaskoczyłam i siebie, i jego, mówiąc definitywne DOŚĆ. Pewnego dnia coś we mnie po prostu pękło i nabrałam absolutnej pewności, że nie pozwolę sobie ani razu więcej na brak szacunku ze strony tego człowieka. Było to dokładnie to, o czym napisałaś - "dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie."

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.
Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. Yngvild - ciekawość zabiła kota.  Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 
Ja mam lat 29 i jeszcze dusza ryzykanta we mnie trwa ;) czasami wiem, ze jak nie spróbuje to już zawsze będę się zastanawiac (i nie chodzi tu o damsko-męskie sprawy ale tak ogólnie) ;) i jeżeli nie ma się jakiegoś wachlarza doświadczeń to ta ciekawość zawsze będzie unieszczęśliwiać. Bo jak się doświadczenia ma różne,  to można przeprowadzić dyskurs filozoficzny wewnętrzny i w miarę przewidzieć swoje reakcje, odczucia. Ale jak się zna tylko jedno? To serce się wyrywa żeby sprawdzić, zaznać, przeżyć ;)W ogóle ja się tu wykłócam trochę ale lubie bardzo czytać Twoje posty, dają mi dużo do myślenia ;) mądra babeczka z Ciebie ;)
Ja tak samo :) Ja jestem w podobnej sytuacji co autorka, ale jestem kilka lat młodsza i bardziej rozchodzi się o sferę seksualną jak do tej pory myślałam, ale ma to głębsze powody, pracujemy teraz nad tym ale czuję się z jednej strony w moim związku stabilnie i bezpiecznie, a z innej zaś świadomość tego jak bardzo ten związek był toksyczny, ile straciłam i na ile sobie pozwalałam, mimo że jest lepiej...Dopiero teraz jakby mi się oczy otworzyły, ale to bardzo skomplikowana historia i mimo braku tych doświadczeń to gdyby mój mąż bardziej szanował i akceptował mnie taką jaka jestem to bym olała tą ciekawość brzydko mówiąc. Dziewczyny tu piszą, że przecież przed ślubem trzeba było się zastanowić itp. to nie jest tak do końca, różne dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie.
Dziękuję Wam dziewczyny za miłe słowa.  I przede wszystkim za rozmowę na fajnym poziomie. Yngvild - tak ogólnie nic nie mam przeciwko ryzykanctwu i gdyby pytanie dotyczyło zmiany pracy, wyprowadzki do innego kraju, czy też wydania wszystkich oszczędności na podróż dookoła świata, to pierwsza bym autorkę namawiała do podjęcia ryzyka. Tu jednak sprawa wydaje mi się bardziej skomplikowana. Przede wszystkim autorka musi być pewna, że będzie potrafiła zerwać wszelkie relacji z osobą, z którą spędziła pół życia. A także, że zniesie te płacze i lamenty ze strony rodziny. Skoro dała się ona wmanewrować osobom trzecim w nie do końca upragnione małżeństwo, możemy założyć, że nie należy ona do najsilniejszych psychicznie osób, a rozwód - nawet upragniony - bardzo daje się we znaki. Furia18 - wyszłam za mąż w wieku 21. lat, na rozwód zdecydowałam się po 6. latach. Trzy miesiące po wspólnym kupieniu mieszkania na kredyt. I natychmiast wyprowadziłam się na inny kontynent. Ani przez sekundę nie żałowałam swojej decyzji. I Tobie akurat z dużym przekonaniem mogę napisać - szkoda czasu i energii na takie małżeństwo. Jeśli żyje się z osobą toksyczną, to nie ma się w ogóle nad czym zastanawiać. Ja także wiedziałam przed ślubem, że wychodzę za (nazwijmy to ładnie) trudnego człowieka. Niczym mnie po ślubie nie zaskoczył, jednak ja zaskoczyłam i siebie, i jego, mówiąc definitywne DOŚĆ. Pewnego dnia coś we mnie po prostu pękło i nabrałam absolutnej pewności, że nie pozwolę sobie ani razu więcej na brak szacunku ze strony tego człowieka. Było to dokładnie to, o czym napisałaś - "dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie."


Mogę w później odezwać się na priv? ;) Nie potrzebuję psychologa, ale krótkiej rozmowy z osobą po podobnych "przejściach". ;)

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Furia18 napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

Yngvild napisał(a):

EgyptianCat napisał(a):

jakiloginwziac napisał(a):

Tego akurat nie wie ani wredna małpa, ani Ty, ani nikt inny. Nie wiem czy Ty powinnaś się rozwieść, ale Twój mąż zdecydowanie powinien odejść od swojej żony.Piszę to jako osoba po rozwodzie, która odeszła i nie uważa, że takie rozstanie to z zasady wielki dramat. 
Czy mogłabyś rozwinąć tę myśl? Czemu mąż powinien ode mnie odejść?
z takiego samego powodu co Ty? Ty myslisz o rozwodzie za plecami meza :-)
Mój powód jest taki, że nie czuję ognia, jak to ktoś ujął. Dla mojego męża to nie jest problemem, z tego co obserwuję :-P I nie robię tego za jego plecami, mówię mu sporo z tego, co tu napisałam.
Powinien, bo to wręcz przerażające, że fantazjujesz o rozwodzie i zapłodnieniu przez innego samca (trudno w tej sytuacji nazwać to inaczej). Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał takie myśli na temat jakiejś baby.  A gdyby miał, to uznałabym kontynuowanie naszego małżeństwa za bezcelowe. Za nic nie chciałabym już być z taką osobą i stąd moja "rada" dla Twojego męża.Piszesz o ogniu. Tak się składa, że znam się na ogniu doskonale i miałam przyjemność się nim rozgrzać, jak i boleśnie poparzyć. Gwarantuję Ci, że ogień w każdym jednym przypadku w końcu gaśnie - prędzej niż później. Proza życia - codzienność, powtarzalność, oglądanie partnera w najróżniejszych (niekoniecznie pięknych) sytuacjach, zawsze ostudza temperaturę związku. I wtedy to dopiero jest mega kontrast i pytania "co się z nami stało". Wydaje mi się, że bardzo ten ogień idealizujesz i dlatego Cię do niego ciągnie. A jest to tak naprawdę gra nie warta świeczki. W moim (drugim) małżeństwie nigdy nie było takiego super ognia, ale właśnie ze względu na jego brak, zdecydowałam się na ten związek. Mam naprawdę serdecznie dość wielkich emocji i bardzo cenię sobie naszą rutynę, to poczucie bezpieczeństwa i wspólne oglądanie filmów na Netfixie. ;) To właśnie taki model małżeństwa, o jakim pisała wieprzek - moim zdaniem lepszego nie ma. 
Ja się z Wami częściowo zgadzam. Jest jednak ale. Ja cenie sobie w związku to, ze dużo czasu spędzamy razem a nie obok siebie. Obok siebie tez, czujemy się ze sobą swobodnie i nie ma problemu, ze ja siedzę na vitalii a on gra w grę albo po prostu leżymy i gnijemy na kanapie. Nie ma tez problemu żeby powiedzieć ?słuchaj, potrzebuje czasu dla siebie? i wtedy ja się umawiam z koleżanka na mieście albo on z kumplem idzie gdziekolwiek ;)Ale mamy dużo wspólnych zainteresowań, lubimy ze sobą rozmawiać, zawsze razem jemy kolacje (a często i razem ja przygotowujemy). Mamy rutynę ale wspólna a nie obok siebie ;)Rozstałam się kiedyś ze wspaniałym człowiekiem, o 6 latach wspólnego życia ;) i niczego nie żałuje mimo, ze teoretycznie do niczego nie można było się przyczepić. Ale oboje się dusilismy, obok siebie.
To już są takie szczegóły do indywidualnego dogadania i w dużym stopniu zależą one od konkretnego stylu życia. Zarówno ja, jak i mój mąż pracujemy w domu. Do tego mieszkamy na odludziu i przez większą część tygodnia nie widzimy innych ludzi. Spędzamy razem 24h/7 przez jakieś 360 dni w roku. Taka sytuacja wymusza umiejętność współistnienia obok siebie przez większość czasu. Logiczne też jest, że raczej nie ciągnie nas do wspólnego gotowania i jedzenia razem każdego posiłku - choć jemy zawsze to samo i o jednej porze. Napisałaś, że dusiłaś się obok poprzedniego partnera i to jest dla mnie poważy powód do rozstania. Jednak to, że się kobiecie zrobiło gorąco na widok innego faceta (no sorry, nikomu się nie robi gorąco na widok własnego małżonka ) to nie jest coś, po czym przeciętny człowiek rozważa rozwód. U autorki tematu argument ognia powtarza się wielokrotnie i osobiście uważam, że to są zwykłe urojenia. Trzeba by zmieniać partnera co rok, żeby cały mieć w związku dzikie pożądanie. 
Ale jak się wejdzie w jeden jedyny związek mając lat 16scie to się człowiek nie zdąży sam nauczyć czego potrzebuje ;) nie zdąży się ani sparzyć ani ponieść się pożądaniu, które przemienia się w piękna i stabilna miłość ;) Brak odniesienia nie jest wcale dobry. Ja tez mogłam tkwić w tamtym związku. Nie było złe - żyliśmy spokojnie, było nas stać na fajne mieszkanie, wyjscia ze znajomymi, dyskusje do rana się zdarzały. Śmialiśmy się z podobnych rzeczy. Ale jak nikt umiał mnie wyprowadzić z równowagi - tak bardzo jego podejście do życia, flegmatyzm i stagnacja mnie wkurzały. I czułam, ze albo się poświęcam albo się kłócimy. To tez był mój pierwszy poważny związek i miałam takie rozkminy - ale o co mi chodzi, gdzie ja znajdę drugiego tak dobrego, mądrego i zaradnego człowieka? Kto mnie będzie tak dobrze traktował? W końcu się zdecydowaliśmy na rozstanie, pocierpielismy i życie toczy się dalej ;)I wiem, ze można inaczej - to jest dla mnie najważniejsze ;) nie było złe ale nie było tez dobrze. Oczywiście, ze w długim związku nie jest jak na pierwszych randkach ale jeżeli ktoś czuje się nieszczęśliwy to po podjęciu prób zrozumienia problemu, reanimacji związku czasem warto dać sobie szanse na coś innego ;) Tylko z pełna świadomością ryzyka, ze możemy szczęścia nie mieć ;)
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Zresztą za nic w świecie nie chciałabym trafić od razu na "tego jedynego" i bardzo się cieszę, że miałam zarówno kilka związków, jak i kilka romansów i naprawdę wiem, co mi odpowiada. W tym temacie absolutnie nie próbuję przekonywać autorki, do pozostania w małżeństwie. Sama odeszłam od pierwszego męża z - w opinii wielu ludzi - bardzo błahych powodów. Autorka powinna jednak zdać sobie sprawę, że ogień (słowo powtórzone przez nią wielokrotnie) zawsze jest chwilowy. Warto więc zadać sobie pytanie, z jakiego powodu chce się definitywnie wykluczyć aktualnego partnera ze swoje dalszej drogi życia. Jeśli tylko po to, żeby chwilowo zrobiło się gorąco, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jak już nowy związek ostygnie, wtedy ponowienie pojawi się uczucie niespełnienia. I tak w kółko. 
Przepraszam, że się wtrącę w tą ciekawą dyskusję, ale jeżeli taki ogień w wieloletnim związku/małżeństwie gaśnie lub w ogóle go nie było, to czy w takiej długiej relacji powinna być chemia/pożądanie? Czy seks w takiej długiej relacji schodzi na dalszy plan? Zdaję sobie sprawę, że u kazdego może to wyglądać inaczej.
Mogę mówić tylko za siebie - nie jestem zdolna do takiego prawdziwego pożądania mężczyzny, z którym jestem w kilkuletnim związku. Powiedziałabym nawet, że już po roku u mnie ten zapał jest ostudzony. Szybsze bicie serca, ścisk w żołądku, drżenie kolan i dzika pasja - to wydaje mi się możliwe wyłącznie na samym początku relacji. Później u mnie seks schodzi na dalszy plan, choć potrzeby mam zawsze duże. Wiele zależy od tego,  jak się rozumie pojęcia "chemia" i "pożądanie". Mój mąż jest dla mnie atrakcyjny, seks mamy udany, uwielbiam być z nim blisko, no ale nie płonę z podniecenia na myśl, że mnie dotknie. Yngvild - ciekawość zabiła kota.  Ja sama nieustanie jestem czegoś ciekawa, poddaję w wątpliwość swoje wybory (co prawda nie małżeńskie), ale po przekalkulowaniu wychodzi mi na to, że nie warto ponosić ryzyka. Po 30. wyleczyłam się z ryzykanctwa (i to takiego skrajnego) i zachciało mi się poczucia stabilizacji. Wydaje mi się, że dla autorki to już ostatni dzwonek na ewentualne szaleństwa młodości i  chyba ma ona sama tego świadomość, stąd właśnie teraz te wszystkie wątpliwości. 
Ja mam lat 29 i jeszcze dusza ryzykanta we mnie trwa ;) czasami wiem, ze jak nie spróbuje to już zawsze będę się zastanawiac (i nie chodzi tu o damsko-męskie sprawy ale tak ogólnie) ;) i jeżeli nie ma się jakiegoś wachlarza doświadczeń to ta ciekawość zawsze będzie unieszczęśliwiać. Bo jak się doświadczenia ma różne,  to można przeprowadzić dyskurs filozoficzny wewnętrzny i w miarę przewidzieć swoje reakcje, odczucia. Ale jak się zna tylko jedno? To serce się wyrywa żeby sprawdzić, zaznać, przeżyć ;)W ogóle ja się tu wykłócam trochę ale lubie bardzo czytać Twoje posty, dają mi dużo do myślenia ;) mądra babeczka z Ciebie ;)
Ja tak samo :) Ja jestem w podobnej sytuacji co autorka, ale jestem kilka lat młodsza i bardziej rozchodzi się o sferę seksualną jak do tej pory myślałam, ale ma to głębsze powody, pracujemy teraz nad tym ale czuję się z jednej strony w moim związku stabilnie i bezpiecznie, a z innej zaś świadomość tego jak bardzo ten związek był toksyczny, ile straciłam i na ile sobie pozwalałam, mimo że jest lepiej...Dopiero teraz jakby mi się oczy otworzyły, ale to bardzo skomplikowana historia i mimo braku tych doświadczeń to gdyby mój mąż bardziej szanował i akceptował mnie taką jaka jestem to bym olała tą ciekawość brzydko mówiąc. Dziewczyny tu piszą, że przecież przed ślubem trzeba było się zastanowić itp. to nie jest tak do końca, różne dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie.
Dziękuję Wam dziewczyny za miłe słowa.  I przede wszystkim za rozmowę na fajnym poziomie. Yngvild - tak ogólnie nic nie mam przeciwko ryzykanctwu i gdyby pytanie dotyczyło zmiany pracy, wyprowadzki do innego kraju, czy też wydania wszystkich oszczędności na podróż dookoła świata, to pierwsza bym autorkę namawiała do podjęcia ryzyka. Tu jednak sprawa wydaje mi się bardziej skomplikowana. Przede wszystkim autorka musi być pewna, że będzie potrafiła zerwać wszelkie relacji z osobą, z którą spędziła pół życia. A także, że zniesie te płacze i lamenty ze strony rodziny. Skoro dała się ona wmanewrować osobom trzecim w nie do końca upragnione małżeństwo, możemy założyć, że nie należy ona do najsilniejszych psychicznie osób, a rozwód - nawet upragniony - bardzo daje się we znaki. Furia18 - wyszłam za mąż w wieku 21. lat, na rozwód zdecydowałam się po 6. latach. Trzy miesiące po wspólnym kupieniu mieszkania na kredyt. I natychmiast wyprowadziłam się na inny kontynent. Ani przez sekundę nie żałowałam swojej decyzji. I Tobie akurat z dużym przekonaniem mogę napisać - szkoda czasu i energii na takie małżeństwo. Jeśli żyje się z osobą toksyczną, to nie ma się w ogóle nad czym zastanawiać. Ja także wiedziałam przed ślubem, że wychodzę za (nazwijmy to ładnie) trudnego człowieka. Niczym mnie po ślubie nie zaskoczył, jednak ja zaskoczyłam i siebie, i jego, mówiąc definitywne DOŚĆ. Pewnego dnia coś we mnie po prostu pękło i nabrałam absolutnej pewności, że nie pozwolę sobie ani razu więcej na brak szacunku ze strony tego człowieka. Było to dokładnie to, o czym napisałaś - "dzieją się rzeczy, których z boku nie widać, nie potrzeba patologii do rozwodu,dojrzewamy, zmieniamy się, a  refleksja przychodzi po ślubie."
Mogę w później odezwać się na priv? ;) Nie potrzebuję psychologa, ale krótkiej rozmowy z osobą po podobnych "przejściach". ;)

Pisz śmiało. :)

Ja byłam w podobnej sytuacji. Tzn. nie po ślubie ale byłam z facetem trzy lata i też miałam wrażenie ,że ta relacja bardziej przypomina dobrych znajomych niż związek. Zauroczyłam się innym facetem i aktualnie jesteśmy 4 rok razem. Polecam :P 

BTW. gdyby mi wtedy z nowym nie wyszło to też cieszyłabym się ,że uwolnił mnie pośrednio od byłego chłopaka , który tak na prawdę nie był zły ,ale to nie było "to"

Pasek wagi

jakiloginwziac napisał(a):

Mam 30 lat, za mąż wyszłam 3 lata temu, ale za pierwszego swojego faceta, z którym byłam od 16 roku życia z małymi przerwami. Nasze życie wygląda tak, że jesteśmy jak współlokatorzy, a jak już robimy coś razem, to są to rzeczy, na których jemu zależy np. idziemy do kina albo oglądamy na Netflixie film, który on chciał zobaczyć. Nie jemy razem posiłków, chodzimy spać i budzimy się o różnych porach. Wspieramy się, ale bardziej jak dobrzy znajomi czy przyjaciele. Prowadzimy razem firmę. Nie mamy dzieci i raczej nie planowaliśmy. Moja intuicja jest taka, że powinnam bez względu na swój związek zadbać o siebie i swój rozwój, bo tak naprawdę nie wiem, czego od życia chcę. Natomiast ostatnio poznałam kogoś, przez kogo przypomniałam sobie, jak to mogłoby w związku być. Nawet myśląc o tej osobie byłbym gotowa mieć z nią dzieci, a do tej pory nie miałam raczej takich myśli. Nie sądzę, abym miała się z tą osobą zejść, ale uczucia, które we mnie wyzwala powodują, ze zastanawiam się, czy jestem w szczęśliwym związku z odpowiednią osobą.  Czy któraś z Was była może w podobnej sytuacji?

Czy to z powodu wspólnego prowadzenia firmy nie jecie razem posiłków, chodzicie spać i budzicie się o różnych porach a w efekcie najczęściej mijacie się w domu? Jak wiele czasu możecie spędzić razem w tygodniu? Kiedy macie wspólny czas na wypoczynek i rozrywkę?

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.