- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
6 października 2018, 21:54
Mam dwoje dzieci. Starsze idzie za rok do szkoły. Młodsza nie ma jeszcze 1.5 roku. Planując 2 dziecko zdecydowaliśmy z mężem że do póki młodsza nie pójdzie do przedszkola ja zostaje w domu. Chcemy uniknąć chorób lekarzy szpitali itp jak w przypadku 1dziecka i naszej przygody że zlobkiem. Odkąd 2 dziecko skończyło rok teściowa cały czas informuje mnie o swojej gotowosci w opiece. Nie dociera do niej ze póki co zostaje na wychowawczym. Stać nas na to narazie żeby pracował tylko mąż. Od kilku miesięcy wychodzę na leniwa krowę która niczym pasożyt bytuje na krzywdzie jej syna... Mój mąż kilka razy mówił jej ze ja zajmuję się domem on zarabia. Jak grochem o ścianę... Normalnie zaczynam mieć poczucie winy że ja siedzę na dupie i nic nie robię a mój mąż ciężko pracuje
7 października 2018, 23:04
Jest, ale dla mnie to było to całkowicie jasne, że mam na myśli "załatwianie każdego wjazdu do szpitala" - jak to ujęłaś, a nie to że mój mąż będzie osobiście leczył nasze ewentualne dziecko (zresztą nie ta specjalizacja, a o brawurę go nie posądzam). Co do znajomych to się nie wypowiadam - nie ufasz swoim to Twoje prawo, ja do swoich mam większe zaufanie i tyle - nie sądzę, żebyśmy teraz były w stanie rozsądzić, która ma rację, okaże się za x lat. A co do tego wątku z potrzebą ciągłego czuwania nad dzieckiem. Owszem - na pewno ogromne obciążenie psychiczne, zresztą zgaduję że nie tylko pierwszy rok, tylko ogólnie już się wkracza w stan wiecznego niepokoju (bo przecież jak ta "leżąca kłoda" zaczyna chodzić to pewnie jest jeszcze "weselej" i też trzeba czuwać, żeby sobie nie rozbiła o coś głowy, nie ściągnęła na siebie wrzątku i tak dalej i tak dalej).. Ale znowu - nie widzę korelacji z poziomem niepokoju, a tym czy się pracuje. Jak nie pracujesz to się martwisz, że Ty musisz dziecko upilnować, jak nie pracujesz to się pewnie z kolei zastanawiasz czy babcia/niania/pani w żłobku daje sobie radę - tak czy siak stres jest.
Życzę ci żebyś się nie musiała przekonywać jak bardzo człowiek jest ostatecznie ze wszystkim sam i jak bardzo nie da się liczyć na innych. Jeśli się jeszcze nie przekonałaś to zazdroszczę, fajnie ci; bo takie rzeczy wychodzą dopiero jak coś złego nas spotka.
Co do tej leżącej kłody to wyobrażam sobie, że jest lepiej później, bo dziecko już się samo obraca. A jak tylko tak leży to praktycznie nie odejdziesz dalej niż na 2 metry i musisz non stop czuwać. To nie tylko niepokój, ale wyobraź sobie jakie to absorbujące i męczące. Siedząc w pracy możesz sobie wyjrzeć za okno, iść na chwilę na spacer, zrobić przerwę tutaj musisz czuwać non stop. Padasz z nóg, nie śpisz, a musisz siedzieć z tym dzieckiem cały czas. Masakra.
7 października 2018, 23:05
A nie? ;) Gdyby odrzucić swoje własne potrzeby (czyli to, że ktoś odczuwa potrzebę posiadania dziecka) i czynniki społeczne (czyli to, że społeczeństwo się starzeje, że im mniej nowych obywateli tym szybciej runie system emerytalny i tak dalej i tak dalej), a kierować się wyłącznie dobrem dziecka w jednostkowym ujęciu - to tak - wyjdzie na to, że powinni się rozmnażać wyłącznie ci uprzywilejowani (z tym, że ja bym do tej listy dodała poza aspektami z kategorii "fura, skóra i komóra" też te emocjonalne/psychologiczne). Oczywiście znajdzie się cała rzesza osób, które napiszą "jestem szczęśliwy, że żyję, rodzice mnie kochali i dobrze wychowali, chociaż w domu była bieda i na wiele rzeczy nam nie starczało", albo "mam dobry kontakt z ojcem, chociaż w dzieciństwie ciągnął pracę na zmiany i często nie było go w domu". I super. Tylko czy nie byłoby lepiej gdyby ludzie byli na tyle odpowiedzialni, żeby to "chociaż" próbować likwidować? (i o ile bardzo ciężko jest je z góry wyeliminować w zakresie budowania relacji z dzieckiem, tego czy będzie się miało w sobie te podkłady cierpliwości i tak dalej, to stosunkowo łatwo jest je próbować wyeliminować jeżeli chodzi o znalezienie innej pracy, albo zgromadzenie jakiejś poduszki finansowej).W ten sposób zaraz dojdziemy do wniosku, ze rozmnażać się powinni tylko ci uprzywilejowani, z rodzina na miejscu, praca zdalna i zabezpieczonym finansowo tyłem.Ja z kolei mam wrażenie, że często cierpienie wcale nie uszlachetnia, tylko upokarza, a ludzie starają się w nim doszukać tych pozytywnych wartości po to, żeby nie zwariować. Tym, że skądś się to powiedzenie wzięło bym się akurat nie sugerowała - jest cała masa takich "mądrości" ludowych (coś na zasadzie stereotypów - jakieś tam ziarno prawdy w tym jest, ale dużo też generalizowania i upraszczania). A co do wizji to się zgadzam - temat taki, że do jakiegoś jednego wniosku dojść się nigdy nie będzie dało.Hmm, a nie uszlachetnia to cierpienie? Bo jak tak czytam te wypowiedzi, to mam wrażenie, że często jednak uczy ludzi pokory, otwartości na innych i empatii. Skądś się to powiedzenie wzięło, nie?A podsumowując - wizji macierzyństwa jest tyle, ile kobiet. Dajmy ludziom wybór, co chcą ze swoim życiem robić.
No nie. Bo ja tam sobie mogę myśleć co chcę o ludziach budujących swój dobrobyt na socjalu, nazywać ich nieodpowiedzialnymi itd., ale ich prawa do rozmnażania będę bronić. Wypowiadasz się z pozycji uprzywilejowanej, żeby nie rzec odklejonej od realiów uśrednionej polskiej rodziny. Mówisz, że masz tego świadomość, ale Twoje wypowiedzi nie pokazują, byś się z tego powodu cenzurowala.
7 października 2018, 23:10
Życzę ci żebyś się nie musiała przekonywać jak bardzo człowiek jest ostatecznie ze wszystkim sam i jak bardzo nie da się liczyć na innych. Jeśli się jeszcze nie przekonałaś to zazdroszczę, fajnie ci; bo takie rzeczy wychodzą dopiero jak coś złego nas spotka.Co do tej leżącej kłody to wyobrażam sobie, że jest lepiej później, bo dziecko już się samo obraca. A jak tylko tak leży to praktycznie nie odejdziesz dalej niż na 2 metry i musisz non stop czuwać. To nie tylko niepokój, ale wyobraź sobie jakie to absorbujące i męczące. Siedząc w pracy możesz sobie wyjrzeć za okno, iść na chwilę na spacer, zrobić przerwę tutaj musisz czuwać non stop. Padasz z nóg, nie śpisz, a musisz siedzieć z tym dzieckiem cały czas. Masakra.Jest, ale dla mnie to było to całkowicie jasne, że mam na myśli "załatwianie każdego wjazdu do szpitala" - jak to ujęłaś, a nie to że mój mąż będzie osobiście leczył nasze ewentualne dziecko (zresztą nie ta specjalizacja, a o brawurę go nie posądzam). Co do znajomych to się nie wypowiadam - nie ufasz swoim to Twoje prawo, ja do swoich mam większe zaufanie i tyle - nie sądzę, żebyśmy teraz były w stanie rozsądzić, która ma rację, okaże się za x lat. A co do tego wątku z potrzebą ciągłego czuwania nad dzieckiem. Owszem - na pewno ogromne obciążenie psychiczne, zresztą zgaduję że nie tylko pierwszy rok, tylko ogólnie już się wkracza w stan wiecznego niepokoju (bo przecież jak ta "leżąca kłoda" zaczyna chodzić to pewnie jest jeszcze "weselej" i też trzeba czuwać, żeby sobie nie rozbiła o coś głowy, nie ściągnęła na siebie wrzątku i tak dalej i tak dalej).. Ale znowu - nie widzę korelacji z poziomem niepokoju, a tym czy się pracuje. Jak nie pracujesz to się martwisz, że Ty musisz dziecko upilnować, jak nie pracujesz to się pewnie z kolei zastanawiasz czy babcia/niania/pani w żłobku daje sobie radę - tak czy siak stres jest.
Roogirl to prawda :) mam wrazenie, ze miałam o wiele mniej czasu gdy dziecko mialo ten miesiac, dwa czy trzy niz teraz jak ma 7. No gdyby to dziecko faktycznie tylko lezalo jak ta kloda to by bylo super. Niestety to tak nie jest. Kazdy sie sam musi przekonac i tyle.
7 października 2018, 23:13
To by nas nie było jako pokolenia, Wilena, i nikt z obecnych 30 latków nie powinien się urodzić - no chyba, że dzieci partyjnych kacyków. Btw - sama sobie trochę przeczysz. A może jak już się likwiduje potencjalne problemy, to można by zluzować z karierą i posiedzieć z dzieciakiem w domu 3 lata, zamiast je podrzucać babce/niańce/whatever? Dlaczego uważasz, że poduszka finansowa jest ważniejsza, od kontaktu z matką, przykładowo? Nie masz na prawdę licencji na jedyną słuszną wizję układania sobie życia.
Ok, może powinnam o tym wyraźnie napisać wcześniej (i tu znowu moja wina), ale ciężko mi robić gwiazdki przy co drugim słowie - odnoszę się do tego co jest teraz. Na tej samej zasadzie moglibyśmy prowadzić akademickie dyskusje o tym czy to co piszę ma przełożenie na sytuację ludzi w Sudanie. Wiadomo, że kiedyś były inne czasy, inny system, inne możliwości, inny rynek pracy. Ale teraz się wiele zmieniło i odnoszę się do sytuacji tu i teraz.
I nie wiem, ja tam nie widzę żebym sobie przeczyła. Na pewno nie napisałam nigdzie, że poduszka finansowa jest ważniejsza od kontaktu z matką (i zresztą nie napiszę, bo tak nie uważam). Ktoś już o tym pisał, ale wiele osób w tej dyskusji jest oburzonych kiedy ktoś przedstawia coś jako biało-białe, a jednocześnie uważa że to całkowicie ok kiedy sami widzą coś jako czarno-czarne. Skąd założenie, że poduszka finansowa to z automatu gorszy kontakt z matką? Kombinacje są przeróżne, można nie mieć kasy i nie mieć kontaktu, nie mieć kasy i mieć kontakt, mieć kasę i nie mieć kontaktu, albo mieć i kasę i kontakt. Jedyne do czego moim zdaniem mam licencję to do stwierdzenia, że najpiękniej by było gdyby każdy realizował tę ostatnią opcję, czyli zadbał i o finanse i o relacje z dzieckiem. Siedzenie z dzieckiem trzy lata w domu gwarancji na zbudowanie relacji nie daje żadnej (bo można być tak umordowanym ścieraniem wody z nowych paneli, że już na normalne traktowanie swojego dziecka się nie będzie miało siły, ani czasu). Zresztą nie tylko ilość, ale też jakość się liczy. I o ile samo siedzenie trzy lata w domu żadną gwarancją nie jest to poduszka finansowa już tak (a na pewno w większym stopniu - wiadomo, że zawsze może się zdarzyć jakaś tragedia i coś zupełnie nieprzewidywalnego, ale jednak w większości sytuacji można wyłapać tą korelację - mam poduszkę finansową to o tyle jestem spokojniejszy).
Życzę ci żebyś się nie musiała przekonywać jak bardzo człowiek jest ostatecznie ze wszystkim sam i jak bardzo nie da się liczyć na innych. Jeśli się jeszcze nie przekonałaś to zazdroszczę, fajnie ci; bo takie rzeczy wychodzą dopiero jak coś złego nas spotka.Co do tej leżącej kłody to wyobrażam sobie, że jest lepiej później, bo dziecko już się samo obraca. A jak tylko tak leży to praktycznie nie odejdziesz dalej niż na 2 metry i musisz non stop czuwać. To nie tylko niepokój, ale wyobraź sobie jakie to absorbujące i męczące. Siedząc w pracy możesz sobie wyjrzeć za okno, iść na chwilę na spacer, zrobić przerwę tutaj musisz czuwać non stop. Padasz z nóg, nie śpisz, a musisz siedzieć z tym dzieckiem cały czas. Masakra.Jest, ale dla mnie to było to całkowicie jasne, że mam na myśli "załatwianie każdego wjazdu do szpitala" - jak to ujęłaś, a nie to że mój mąż będzie osobiście leczył nasze ewentualne dziecko (zresztą nie ta specjalizacja, a o brawurę go nie posądzam). Co do znajomych to się nie wypowiadam - nie ufasz swoim to Twoje prawo, ja do swoich mam większe zaufanie i tyle - nie sądzę, żebyśmy teraz były w stanie rozsądzić, która ma rację, okaże się za x lat. A co do tego wątku z potrzebą ciągłego czuwania nad dzieckiem. Owszem - na pewno ogromne obciążenie psychiczne, zresztą zgaduję że nie tylko pierwszy rok, tylko ogólnie już się wkracza w stan wiecznego niepokoju (bo przecież jak ta "leżąca kłoda" zaczyna chodzić to pewnie jest jeszcze "weselej" i też trzeba czuwać, żeby sobie nie rozbiła o coś głowy, nie ściągnęła na siebie wrzątku i tak dalej i tak dalej).. Ale znowu - nie widzę korelacji z poziomem niepokoju, a tym czy się pracuje. Jak nie pracujesz to się martwisz, że Ty musisz dziecko upilnować, jak nie pracujesz to się pewnie z kolei zastanawiasz czy babcia/niania/pani w żłobku daje sobie radę - tak czy siak stres jest.
Ale po co krakać? - akurat po Tobie bym się nie spodziewała tego typu "życzeń". Jeżeli Twoi bliscy Cię zawiedli, albo masz same negatywne przykłady w swoim otoczeniu to współczuję, ale naprawdę nie każdy taki jest. Zresztą nie wiem, gdyby Twoja rodzina, albo przyjaciele potrzebowali pomocy to wbiłabyś im nóż w plecy? - jeżeli nie, to wychodzi na to, że jednak nie każdy się przekona jacy to ludzie są paskudni.
Co do tego czuwania non stop - to akurat w tym konkretnym aspekcie uważam, że powinny się wypowiedzieć matki, albo chociaż dziewczyny, które pracowały jako niania/miały niemowlęta pod opieką na dłuższy czas. Ja się mogę wypowiedzieć jedynie w oparciu o to co widziałam u cioci, kuzynek i koleżanki, które mają dzieci: nie widziałam, żeby któraś czuwała non stop w takim rozumieniu, że nawet na chwilę nie mogła wyjrzeć przez okno. Dziecka żadna nie zostawiała samego w domu - to jasne, ale też żadna nie siedziała przykuta do łóżeczka i nie obserwowała czy dziecko oddycha 24/7. Zresztą jak sobie to wyobrażasz w nocy? Przecież dziecko się może w każdej chwili wybudzić, chociażby dlatego że chce jeść. To jedno z rodziców ma nie spać i całą noc siedzieć przy łóżeczku? Zawsze myślałam, że jak ludzie mówię, że przy małym dziecku się chodzi niewyspanym to mają na myśli to, że dziecko często się w nocy budzi z płaczem, nie to że organizują warty przy łóżeczku?
Edytowany przez Wilena 7 października 2018, 23:25
7 października 2018, 23:14
No nie. Bo ja tam sobie mogę myśleć co chcę o ludziach budujących swój dobrobyt na socjalu, nazywać ich nieodpowiedzialnymi itd., ale ich prawa do rozmnażania będę bronić. Wypowiadasz się z pozycji uprzywilejowanej, żeby nie rzec odklejonej od realiów uśrednionej polskiej rodziny. Mówisz, że masz tego świadomość, ale Twoje wypowiedzi nie pokazują, byś się z tego powodu cenzurowala.A nie? ;) Gdyby odrzucić swoje własne potrzeby (czyli to, że ktoś odczuwa potrzebę posiadania dziecka) i czynniki społeczne (czyli to, że społeczeństwo się starzeje, że im mniej nowych obywateli tym szybciej runie system emerytalny i tak dalej i tak dalej), a kierować się wyłącznie dobrem dziecka w jednostkowym ujęciu - to tak - wyjdzie na to, że powinni się rozmnażać wyłącznie ci uprzywilejowani (z tym, że ja bym do tej listy dodała poza aspektami z kategorii "fura, skóra i komóra" też te emocjonalne/psychologiczne). Oczywiście znajdzie się cała rzesza osób, które napiszą "jestem szczęśliwy, że żyję, rodzice mnie kochali i dobrze wychowali, chociaż w domu była bieda i na wiele rzeczy nam nie starczało", albo "mam dobry kontakt z ojcem, chociaż w dzieciństwie ciągnął pracę na zmiany i często nie było go w domu". I super. Tylko czy nie byłoby lepiej gdyby ludzie byli na tyle odpowiedzialni, żeby to "chociaż" próbować likwidować? (i o ile bardzo ciężko jest je z góry wyeliminować w zakresie budowania relacji z dzieckiem, tego czy będzie się miało w sobie te podkłady cierpliwości i tak dalej, to stosunkowo łatwo jest je próbować wyeliminować jeżeli chodzi o znalezienie innej pracy, albo zgromadzenie jakiejś poduszki finansowej).W ten sposób zaraz dojdziemy do wniosku, ze rozmnażać się powinni tylko ci uprzywilejowani, z rodzina na miejscu, praca zdalna i zabezpieczonym finansowo tyłem.Ja z kolei mam wrażenie, że często cierpienie wcale nie uszlachetnia, tylko upokarza, a ludzie starają się w nim doszukać tych pozytywnych wartości po to, żeby nie zwariować. Tym, że skądś się to powiedzenie wzięło bym się akurat nie sugerowała - jest cała masa takich "mądrości" ludowych (coś na zasadzie stereotypów - jakieś tam ziarno prawdy w tym jest, ale dużo też generalizowania i upraszczania). A co do wizji to się zgadzam - temat taki, że do jakiegoś jednego wniosku dojść się nigdy nie będzie dało.Hmm, a nie uszlachetnia to cierpienie? Bo jak tak czytam te wypowiedzi, to mam wrażenie, że często jednak uczy ludzi pokory, otwartości na innych i empatii. Skądś się to powiedzenie wzięło, nie?A podsumowując - wizji macierzyństwa jest tyle, ile kobiet. Dajmy ludziom wybór, co chcą ze swoim życiem robić.
Zgadzam sie, to jest odbieranie wolnosci. Moze jeszcze niech sie nie rozmnazaja slabi genetycznie i np tylko z grupa krwi 0, bo to grupa ludzi pierwotnych.
7 października 2018, 23:17
No gdyby to dziecko faktycznie tylko lezalo jak ta kloda to by bylo super. Niestety to tak nie jest. Kazdy sie sam musi przekonac i tyle.
Ale mi chodzi o to, że jest leżącą kłodą w sensie, że nic samo nie zrobi i we wszystkim jest od nas zależne. Wiem, że są kolki, wymiociny, ślinotoki, kupki, siki, gorączki, odparzenia itd. :)
7 października 2018, 23:25
Ale mi chodzi o to, że jest leżącą kłodą w sensie, że nic samo nie zrobi i we wszystkim jest od nas zależne. Wiem, że są kolki, wymiociny, ślinotoki, kupki, siki, gorączki, odparzenia itd. :)No gdyby to dziecko faktycznie tylko lezalo jak ta kloda to by bylo super. Niestety to tak nie jest. Kazdy sie sam musi przekonac i tyle.
e tam, ten początek jest do przeżycia, ale trzeba się pozbyć tego mindsetu kobiety sukcesu. Trzeba zaakceptować fakt, że przez miesiąc, dwa, trzy, będzie się tylko chodzącym cyckiem - ze wszystkimi plusami i minusami tej sytuacji. Mnie nosiło strasznie, nie mogłam przeżyć, że spędzam cały dzień przed kompem w fotelu, z dzieckiem na piersi - bo moje np. jadło dzień i noc, praktycznie cały czas. Dostawałam świra...a teraz? Teraz już wiem, że trzeba było po prostu się zrelaksować, poczytać książki, pooglądać filmy i tyle, bez jakiejś bezsensownej spiny nie wiadomo po co ;) Teraz się rozlazło i zapomnij człowieku o książkach i nudzie :D
Edytowany przez 7 października 2018, 23:25
7 października 2018, 23:38
No nie. Bo ja tam sobie mogę myśleć co chcę o ludziach budujących swój dobrobyt na socjalu, nazywać ich nieodpowiedzialnymi itd., ale ich prawa do rozmnażania będę bronić. Wypowiadasz się z pozycji uprzywilejowanej, żeby nie rzec odklejonej od realiów uśrednionej polskiej rodziny. Mówisz, że masz tego świadomość, ale Twoje wypowiedzi nie pokazują, byś się z tego powodu cenzurowala.A nie? ;) Gdyby odrzucić swoje własne potrzeby (czyli to, że ktoś odczuwa potrzebę posiadania dziecka) i czynniki społeczne (czyli to, że społeczeństwo się starzeje, że im mniej nowych obywateli tym szybciej runie system emerytalny i tak dalej i tak dalej), a kierować się wyłącznie dobrem dziecka w jednostkowym ujęciu - to tak - wyjdzie na to, że powinni się rozmnażać wyłącznie ci uprzywilejowani (z tym, że ja bym do tej listy dodała poza aspektami z kategorii "fura, skóra i komóra" też te emocjonalne/psychologiczne). Oczywiście znajdzie się cała rzesza osób, które napiszą "jestem szczęśliwy, że żyję, rodzice mnie kochali i dobrze wychowali, chociaż w domu była bieda i na wiele rzeczy nam nie starczało", albo "mam dobry kontakt z ojcem, chociaż w dzieciństwie ciągnął pracę na zmiany i często nie było go w domu". I super. Tylko czy nie byłoby lepiej gdyby ludzie byli na tyle odpowiedzialni, żeby to "chociaż" próbować likwidować? (i o ile bardzo ciężko jest je z góry wyeliminować w zakresie budowania relacji z dzieckiem, tego czy będzie się miało w sobie te podkłady cierpliwości i tak dalej, to stosunkowo łatwo jest je próbować wyeliminować jeżeli chodzi o znalezienie innej pracy, albo zgromadzenie jakiejś poduszki finansowej).W ten sposób zaraz dojdziemy do wniosku, ze rozmnażać się powinni tylko ci uprzywilejowani, z rodzina na miejscu, praca zdalna i zabezpieczonym finansowo tyłem.Ja z kolei mam wrażenie, że często cierpienie wcale nie uszlachetnia, tylko upokarza, a ludzie starają się w nim doszukać tych pozytywnych wartości po to, żeby nie zwariować. Tym, że skądś się to powiedzenie wzięło bym się akurat nie sugerowała - jest cała masa takich "mądrości" ludowych (coś na zasadzie stereotypów - jakieś tam ziarno prawdy w tym jest, ale dużo też generalizowania i upraszczania). A co do wizji to się zgadzam - temat taki, że do jakiegoś jednego wniosku dojść się nigdy nie będzie dało.Hmm, a nie uszlachetnia to cierpienie? Bo jak tak czytam te wypowiedzi, to mam wrażenie, że często jednak uczy ludzi pokory, otwartości na innych i empatii. Skądś się to powiedzenie wzięło, nie?A podsumowując - wizji macierzyństwa jest tyle, ile kobiet. Dajmy ludziom wybór, co chcą ze swoim życiem robić.
Ale ja nie chcę nikomu bronić prawa do rozmnażania się. Serio. Mogę być odklejona od realiów, ale "fanką" eugeniki nie jestem (wręcz się jej boję, więc kompletnie drugi biegun). Dlatego użyłam sformułowania "czy nie byłoby lepiej" (chociaż w sumie może lepiej by było użyć sformułowania "piękniej" i być posądzoną o bycie utopistą, niż babranie się w eugenice).
7 października 2018, 23:49
Wilena, czy jesteś mężatką? Planujesz mieć dzieci?
Pytam dlatego by wiedzieć, jak osobiście jesteś blisko tego tematu :)