Temat: A tak się poużalam nad sobą...

Mam dzisiaj jakiś depresyjny dzień, dopadł mnie dół i rozważania o moim życiu... A w zasadzie o mojej samotności. Jestem singlem od jakiegoś czasu i mi to ciąży, mam wrażenie że coraz bardziej... Czas nie stoi w miejscu i czuje, że z każdym dniem szanse na ułożenie sobie życia z kimś są coraz mniejsze... Nie jestem dwudziestką, która dramatyzuje nazywając siebie starą panną, mam 35 lat, więc moje "obawy" są w pełni uzasadnione. Wiem, niektórzy znajdują miłość w wieku 40 lat czy 50, ale są też osoby, które przechodzą przez życie w samotności i coraz częściej mam wrażenie, że to będę właśnie ja. O ile jestem oswojona ze swoją codziennością, to nie potrafię sobie wyobrazić, że tak będzie już zawsze, do końca. A jednak nie mogę się pogodzić z tą myślą, w pewien sposób budzi się we mnie sprzeciw, bo po latach mam wrażenie, że nie mam na to zbyt wielkiego wpływu.

Nie piszę tu po rady, pocieszenie itp, po prostu chyba miałam potrzebę się wygadać. Także darujcie sobie podpowiedzi "spotkaj się z przyjaciółmi, znajdź pasję, wyjdź do ludzi" itd. Ja to wszystko wiem i to robię. Mam przyjaciół i znajomych, spotykam się z nimi dość często, mimo że z natury jestem introwertykiem, robię różne rzeczy w wolnym czasie i to nie jest tak, że siedzę całymi dniami w domu rozpaczając nad swoją sytuacją. Dziś mnie taki dzień po prostu dopadł. Chociaż z drugiej strony ta obawa cały czas gdzieś tam siedzi z tyłu głowy i jej się nie da pozbyć. A z drugiej strony nie potrafię zrozumieć, jak można uważać, że przyjaciele, pasja czy jeszcze coś innego może zastąpić potrzebę posiadania najbliższej osoby na świecie. Dla mnie to trochę takie wypieranie problemu, bo nie można w żaden sposób zastąpić jednego drugim. To tylko zapełnianie czasu, żeby nie mieć chwili na myślenie, ale nie zmienia w ogóle sytuacji. Może życie i to co mam w zasadzie jest dla mnie wystarczające, brakuje w nim tylko tego jednego elementu, dla którego nie ma substytutu.

No nic, wygadałam się, możecie mnie dobić teraz.

Z tą bliskością i miłością to jednak trochę idealizujesz, przynajmniej jak się czyta, to brzmi to trochę naiwnie, tak jakbyś sama nie wiedziała, czego szukasz i o czym piszesz. Jak chcesz się poprzytulać to sypiaj z facetami i tyle ;) Z chłopami na co dzień jest więcej problemów niż motylków w brzuchu. Dla ścisłości, nie mam uprzedzeń, wszyscy moim partnerzy mnie szanowali, trzymali poziom i byłam z nimi szczęśliwa. Związek to po początkowej fazie zakochania głównie sztuka kompromisów, szukanie porozumienia, przyjaźń, wsparcie w nudnych codziennych czynnościach, wspólne zmaganie się z problemami i oczywiście seks. Jednym słowem zbieranie skarpetek, a nie loty w chmurach. Głównie, bo co poniektórzy potrafią oczywiście kobietę zaskoczyć raz na jakiś czas ;)

Pasek wagi

Oj nie, zdecydowanie daleko mi do idealizmu, przesadnego romantyzmu i naiwności, mam to już daaaaawno za sobą (na tyle dawno, że więcej niż połowę życia pewnie :) ) Po prostu nie umiałam znaleźć innych słów, żeby wyjaśnić o co mi chodzi w odniesieniu do wpisów Ptaky. Seks jest ok, nie jestem z tych, co to tylko wielka miłość i przytulanie się miesiącami, zanim do czegoś dojdzie. Aczkolwiek seks dla seksu, a seks w związku to jednak dwie różne sprawy. Tak samo jak przyjaciele nie zastąpią faceta, tak samo facet do "bzykania" nie zastąpi partnera w związku. Dlatego trochę przeinaczyłaś to co napisałam, chociaż może faktycznie brzmiało to trochę patetycznie. A o skarpetkach pisałam już wcześniej :)

Nie wiem, facet to facet, też człowiek ;) Z przyjaciela może po jakimś czasie być partner, z kochanka również. Nawet z wroga. Z koleżanki też się może zrobić partnerka w niektórych przypadkach, niezbadane są wyroki losu ;) Dlatego nie ma co planować, obmyślać i analizować. Głowa do góry, zresztą pewnie już Ci chandra przeszła, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Pasek wagi

kropka36 napisał(a):

Może i coś w tym jest, ale... Zawsze są "diagnozy" i rady z dwóch skrajnych stron, na wszystko każdy ma odpowiedź... "Masz za duże wymagania na pewno", a z drugiej strony "nie wychodzi ci z nikim, bo masz za niskie standardy i bierzesz byle kogo". Z innej beczki: "a szukasz kogoś, czy tylko czekasz aż cię znajdzie?" a za chwilę "przestań szukać, miłość sama przyjdzie". Albo jeszcze "za mało się starasz, nie wychodzisz z inicjatywą" a po przeciwnej stronie "pewnie za bardzo się starasz i wieje od ciebie desperacją". No i tak źle, i tak nie dobrze... Dlatego cały czas w głowie kołacze myśl, że co by nie robić, to będzie co ma być, co komu pisane. Tylko jednak buntuję się na tą myśl, bo nie chcę się pogodzić z tym, że akurat mi dane nie będzie...

ale to przecież naturalne, że jak ktoś ujawnia się z problemem/dylematem/zagwozdką, to ludzie zaczynają się zastanawiać, a może to, a może tamto, a może z lewej, a może z prawej, a u mnie się sprawdza to, a u mnie nie sprawdza, i ogólnie co by tu jeszcze. Jak sobie wyobrażasz jakikolwiek wątek, zeby odpowiedzi były kompletnie neutralne? Nawet napisanie "aha" może wyglądać albo jak kpina, albo zwyczajnie nie wyczerpywac pojęcia rozmowy ;)

oczywiście zadna taka rozmowa faktów nie zmieni, ale też nie taka jej rola w sumie, bo to tylko rozmowa a nie zaklęcia. A w zależności od nastroju problemowicza może mu albo się poprawić, bo stwierdzi że różnie ludzie mają i każdy coś, albo pogorszyć, wścieknie się, jest jak jest i ch**. Tego, widzisz, też nikt nie przewidzi ;)

Tyle że właśnie mi się z tych skrajnych opinii śmiać trochę chce, bo to pokazuje absurd takiego "diagnozowania". Tym bardziej, że czytając czasem wypowiedzi tych samych osób w różnych tematach mam wrażenie, że mogą mieć rozdwojenie jaźni, bo prezentują kompletnie przeciwstawne podejście w zależności od tego, z której strony jest przedstawiony problem. I tak samo to się ma do tych właśnie całkowicie sprzecznych pomysłów na to, jakie błędy mogę popełniać :) Ale luzik, już mi lepiej :) Chociaż mam nadzieję, że Zucchini nic więcej nie napisze już, bo wiem, że na pewno nie ma na myśli nic złego, ale jakoś tak każdy jej wpis w tym temacie mnie przybija ... ;)

Hahaha, nie wywołuj wilka z lasu :) Życzę ci z całego serca, żeby wszystko się poukładało, spokoju ducha przede wszystkim. Nie popełniasz żadnych błędów, nie ma w niczym twojej winy. Może być przyczyna, ale nie wina, bo zaraz pomyślisz, że jesteś do niczego. A w różnych podejściach jest dużo racji, ja w ciągu jednego dnia potrafię schrzanić sprawy z dwóch przeciwstawnych biegunów, jak mr jekyll i mr hyde. I nie mam rozdwojenia jaźni. Mam nadzieję. W rezultacie raz ktoś mi zarzuci, że jestem za bardzo bezpośrednia i obcesowa, a za chwilę ktoś inny, że jestem nieśmiała i nie mam siły przebicia. I wiesz co? W dupie to mam, bo jedna czy dwie sytuacje nie określają tego, kim jesteśmy. Ciesz się życiem kochana, bądź sobą, recepty nie ma i nie będzie :) Już się zamykam. Naprawdę chciałam uszanować prośbę i nie pisać, ale nie dałam rady. Pomóc chciałam, a nie dobijać, dla jasności.

Pasek wagi

kropka36 napisał(a):

Dziewczyny, trzymajmy się jakoś to będzie :) Historia Poli789 daje nadzieję. Chociaż gdzieś tam i tak kołacze myśl, że takie pocieszanie się jest bez sensu, a szczęśliwe historie nie każdemu się przytrafiają...

Takie historie nie przytrafiają się każdemu, ale ja osobiście znam takich kilkanaście. W tym jedna moja własna (męża poznałam po 33 urodzinach). Jakoś tak się złożyło, że sporo było wokół mnie panien dobrze po 30, ale wciąż wierzących, że znajdą partnera. I sporo z nich znalazło. W tej chwili znam więcej samotnych panów w wieku około mojego (raczej młodszych kilka lat) niż samotnych pań. Gdybym miała innych charakter i bardziej lubiła mieszać się w życie innych ludzi, to może już kilka par bym skojarzyła. Ale jakoś mi niezręcznie. Nie lubię się mieszać w czyjeś życie.

Zucchini napisał(a):

Hahaha, nie wywołuj wilka z lasu :) Życzę ci z całego serca, żeby wszystko się poukładało, spokoju ducha przede wszystkim. Nie popełniasz żadnych błędów, nie ma w niczym twojej winy. Może być przyczyna, ale nie wina, bo zaraz pomyślisz, że jesteś do niczego. A w różnych podejściach jest dużo racji, ja w ciągu jednego dnia potrafię schrzanić sprawy z dwóch przeciwstawnych biegunów, jak mr jekyll i mr hyde. I nie mam rozdwojenia jaźni. Mam nadzieję. W rezultacie raz ktoś mi zarzuci, że jestem za bardzo bezpośrednia i obcesowa, a za chwilę ktoś inny, że jestem nieśmiała i nie mam siły przebicia. I wiesz co? W dupie to mam, bo jedna czy dwie sytuacje nie określają tego, kim jesteśmy. Ciesz się życiem kochana, bądź sobą, recepty nie ma i nie będzie :) Już się zamykam. Naprawdę chciałam uszanować prośbę i nie pisać, ale nie dałam rady. Pomóc chciałam, a nie dobijać, dla jasności.

A nie, to o rozdwojeniu to absolutnie nie do Ciebie :) Tylko ostatnie zdanie, ale to też mocno z przymrużeniem oka :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.