- Dołączył: 2011-05-06
- Miasto: Nowy Jork
- Liczba postów: 1678
18 sierpnia 2013, 16:29
Jeśli tak - to jak to wyglądało i jak sobie z tym radzicie? albo poradziliście?
Głównie chodzi mi o miłość, która była nieodwzajemniona, nie chodzi mi jedynie o ''miłość'' do aktorów itd. tylko o taką miłość do osoby która może nawet nie wiedzieć o waszym istnieniu, albo jest zajęta i z tego powodu nigdy nie może dojść do jakiegokolwiek ''progresu''
Edytowany przez sylwik1989 18 sierpnia 2013, 16:35
- Dołączył: 2012-10-24
- Miasto: Poznań
- Liczba postów: 648
18 sierpnia 2013, 16:41
pewnie :) najlepszy sposób? nowa osoba, wtedy to zazwyczaj automatycznie mija
a wyglądało to dla mnie tak,ze swiaodmość,ze ta osoba nie odwzajemnia moich uczuc była na tyle tragiczna,że stwierdzałam,że zostane sama z kotami na starośc
ogolnie cały czas było co on robi,czasem bywaly już jakieś psychopatyczne myslenia i zachowania
Edytowany przez wdkymys 18 sierpnia 2013, 16:42
- Dołączył: 2013-04-04
- Miasto: Sopot
- Liczba postów: 1002
18 sierpnia 2013, 17:40
Platonicznie kocham swojego przyjaciela, chyba nawet z wzajemnością.
A nieodwzajemniona jest straszna, zawsze mam okropne poczucie winy gdy muszę powiedzieć "dzięki, ale ja Ciebie nie i nie widzę szansy na związek".
- Dołączył: 2007-07-02
- Miasto: Wro
- Liczba postów: 8570
19 sierpnia 2013, 10:31
Chyba każdy tak miał :) W moim przypadku była to raczej taka fascynacja pewnym kolegą, który był powiedzmy... z innej bajki. Ale nie było w tym żadnej tęsknoty,braku snu ani cierpienia-takie bardzo niewinne czekanie na to, że a nuż coś zaiskrzy, mobilizujące do tego, by trzymać plecy prosto, ładnie się uśmiechać...Kilka lat się to ciągnęło. Aż w końcu nadarzyły się odpowiednie okoliczności ku temu, by się poznać bliżej, lepiej, czegoś spróbować-i gówno z tego wyszło, bo ta osoba okazała się, delikatnie mówiąc, niedoskonała.
- Dołączył: 2012-11-04
- Miasto: Poznań
- Liczba postów: 1255
10 września 2013, 03:01
Ja też. Nigdy natomiast nie ciągnęło mnie do zmiany charakteru relacji - z platonicznej na realną, [na]macalną ;P. Ani pociągu seksualnego w tym nie było, ani ochoty na bycie z tą osobą. Po prostu bliskie to było uczucie wpatrywaniu się w dzieło sztuki w muzeum.
Aż w końcu nadarzyły się odpowiednie okoliczności ku temu, by się poznać bliżej, lepiej, czegoś spróbować-i gówno z tego wyszło, bo ta osoba okazała się, delikatnie mówiąc, niedoskonała.
W tym sęk. Mając mało danych strasznie idealizujemy i marnujemy nadarzające się okazje, bo jesteśmy zaabsorbowani mieszkanką wyrywkowych danych i naszych wyobrażeń i błędnych wniosków czyli = tą osobą.
Teraz nauczona doświadczeniem od razu przechodzę do akcji- po prostu zapoznaję się na stopie koleżeńskiej. I wszystko wychodzi, czar pryska w ciągu kilku rozmów, bez marnowania miesięcy czy nawet lat na tępe gapienie się :D.
Edytowany przez dona.perfecta 10 września 2013, 03:02