Temat: Do mieszkających razem - związki

Cześć! 

Wiadomo, że w rozmowach ze znajomymi raczej nikt się nie wychyla i nie przyznaje - jak często się kłócicie? Jakie tematy dominują (w sensie codzienne bzdury czy coś poważniejszego)? Co uważacie w takich kłótniach za normę a co jest przegięciem?

My "kłócimy się" wyłącznie o obowiązki. 

Przegięciem dla mnie jest wyzywanie się, rzucanie przedmiotami, bicie drugiej osoby itp. i na to nie ma u nas miejsca

Kłócimy się często, ale chyba po to, żeby się intensywnie godzić :)

Po 7 wspólnych latach dotarliśmy się i czasami samo spojrzenie zastępuje rozmowę.

Kłótnia u nas w domu to raczej zbyt dużo powiedziane. Te z prawdziwego zdarzenia są raczej rzadkością i z reguły dotyczą pieniędzy. 

Częściej pojawia się po prostu podnoszenie głosu albo krótki foch, bo ktoś coś zrobił/powiedział albo nie zrobił tego co trzeba. W tym wypadku to raczej same głupoty: bo w kuchni coś poprzestawiane, bo bałagan w magazynku (a niedawno sprzątałam), bo zbyt szybko jedzie, bo nie powiedziałam gdzie ide, albo 3 razy nie odebrałam telefonu, itd. 

Pasek wagi

W sumie to się nie kłócimy. Zdarzają się nieporozumienia ale rozwiązujemy je szybko i raczej bezbolesnie ;) niby oboje jesteśmy cholerykami ale nasz temperament okazujemy w inny sposób niż się kłócąc ;)

Przegięciem jest krzyczenie, wyzywanie, rzucanie rzeczami, trzaskanie szafkami, o rekoczynach nie wspominając. I jeszcze wykorzystywanie wiedzy o drugiej osobie po to żeby zranić ;) każdy z nas ma drażliwsze kwestie i nie zniosłabym gdyby ktoś tak nadwyrężył moje poczucie bezpieczeństwa, ze się tym podzieliłam a zostało wykorzystane przeciwko mnie.

Roznie, ale im dluzej ze soba jestemy tym mniej - teraz ponad 12lat

Przewaznie klocimy sie jak jestemy przemeczeni, niewyspani, albo glodni ;) Wtedy zapalnikiem moze byc kazda pierdola. Z wiekiem te klotnie sa krotsze i mniej intensywne. O powazne sprawy sie nie klocimy.

Edit. Kiedys i talerze lataly i darlismy sie na siebie jak opetani i w ogole jak wloska rodzina, ale my za to nie mamy zadnych cichych dni, ani nie sypiamy oddzielnie. Po prostu od zawsze od razu rozwiazujemy co trzeba. Przez tyle lat 2 razy sie zdarzylo, ze nie pogodzilismy sie i poszlismy spac oddzielnie.

Teraz, by mi sie tak juz japy nie chcialo drzec, mysle, ze jemu tez, dotarlismy sie juz niezle i czasami jedno z nas odpuszcza.

Bywają momenty napięcia, ale nie są to kłótnie w potocznym tego słowa znaczeniu. Może rozwinę myśl - dla mnie "kłótnia" to ostra wymiana zdań, podniesione tony, wzburzenie, silne emocje. Tego unikam, nie lubię gdy emocje kontrolują mnie, a nie na odwrót. Tak jak sobie teraz analizuję nasze pożycie, to najczęściej te momenty napięcia wynikały z nieporozumienia/niezrozumienia. A w takim przypadku nerwy tym bardziej napędzają błędne koło i doprowadzą do większego komunikacyjnego mętliku. A od tego prosta droga do frustracji i prawdziwej kłótni.

Za "przegięcie" uważam krzyk, przekleństwa, szantaż emocjonalny, wszelkiego rodzaju manipulacje. Rzucanie przedmiotami to już hardcore (kojarzy mi się z kłótnią stereotypowych południowych kochanków). Przemoc to patologia.

Och często, pewnie z raz w tygodniu(choć widze, że z wiekiem coraz rzadziej) :) o pierdoły  ... mąż sobie lubi w ten sposób spuścić ciśnienie, a ja sobie nie dam wejść na łeb więc o tarcie nie trudno,poza tym jak nie zwracam na niego uwagi to mu się tylko kumuluje i dop...la się o wszystko aż mnie sprowokuje ;) i jest zaraz luzik. Ale sa to kłótnie nawet jeśli intensywne to bardzo krótkie i z reguły mnie już nawet nie emocjonują za bardzo-ot irytacja na kłótliwy charakterek ślubnego. Tylko że jak mówię- jest to krótkie spięcie,kilka minut i wyłazi słońce, wszystko jakby nigdy nic wraca do normy. Myslę że to dość "zdrowy" sposób rozwiązywania konfliktów. Oboje uważamy że nie przetrwali byśmy nawet jednego roku z osobą która jest taaaaka mega kulturalna że się nie kłóci...ale za to będzie się do ciebie tygodniami nie odzywać za karę, albo w jakiś inny sposób mścić i szpile podkładać-taka mściwość i złośliwość chyba może szybciej rozwalić każdy związek niż krótka burza. Czego bym nie zniosła jeszcze absolutnie ?Jakiejkolwiek próby rękoczynu-byłaby to ostatnia kłótnia z taką osobą.

Takie grubsze kłótnie/kryzysy to ok. raz na 3 lata - tak mi się wydaje. 

Drobne kłótnie zdarzają się moze raz na tydzień lub 2. Najczęściej przez jakies niedopowiedzenia. Czegos nie dogadamy i wychodzi jakiś kwas. 

Zawsze zamykamy temat w ciągu 24h. Kryzysy trwają dłużej ale to już inny temat :D

Na początku jak zamieszkaliśmy pewnie częściej sie kłócilismy o bzdury typu skarpetki na podłodze czy bałagan. Częstym powodem był też poziom zaufania. Teraz chyba tylko "o dzieci" ale to normalne. Nie zawsze zdążymy ustalić wspólną linię.

Pasek wagi

Liandra napisał(a):

Och często, pewnie z raz w tygodniu(choć widze, że z wiekiem coraz rzadziej) :) o pierdoły  ... mąż sobie lubi w ten sposób spuścić ciśnienie, a ja sobie nie dam wejść na łeb więc o tarcie nie trudno,poza tym jak nie zwracam na niego uwagi to mu się tylko kumuluje i dop...la się o wszystko aż mnie sprowokuje ;) i jest zaraz luzik. Ale sa to kłótnie nawet jeśli intensywne to bardzo krótkie i z reguły mnie już nawet nie emocjonują za bardzo-ot irytacja na kłótliwy charakterek ślubnego. Tylko że jak mówię- jest to krótkie spięcie,kilka minut i wyłazi słońce, wszystko jakby nigdy nic wraca do normy. Myslę że to dość "zdrowy" sposób rozwiązywania konfliktów. Oboje uważamy że nie przetrwali byśmy nawet jednego roku z osobą która jest taaaaka mega kulturalna że się nie kłóci...ale za to będzie się do ciebie tygodniami nie odzywać za karę, albo w jakiś inny sposób mścić i szpile podkładać-taka mściwość i złośliwość chyba może szybciej rozwalić każdy związek niż krótka burza. Czego bym nie zniosła jeszcze absolutnie ?Jakiejkolwiek próby rękoczynu-byłaby to ostatnia kłótnia z taką osobą.

O nie, jakby ktoś miał mieć ciche dni i jakies takie pierdy to tez bym nie wytrzymała. Ja lubie szybko załatwic sprawę, przeanalizować żeby nie klocic się w kółko o to samo i zapomnieć. W ciągu 15 min już nie ma tematu. Ale darcia się tez nie lubie. Ja to jednak wymagająca jestem, może dlatego, ze już starość mnie dopadła i szkoda mi życia na nerwy :D

bridetobee napisał(a):

Liandra napisał(a):

Och często, pewnie z raz w tygodniu(choć widze, że z wiekiem coraz rzadziej) :) o pierdoły  ... mąż sobie lubi w ten sposób spuścić ciśnienie, a ja sobie nie dam wejść na łeb więc o tarcie nie trudno,poza tym jak nie zwracam na niego uwagi to mu się tylko kumuluje i dop...la się o wszystko aż mnie sprowokuje ;) i jest zaraz luzik. Ale sa to kłótnie nawet jeśli intensywne to bardzo krótkie i z reguły mnie już nawet nie emocjonują za bardzo-ot irytacja na kłótliwy charakterek ślubnego. Tylko że jak mówię- jest to krótkie spięcie,kilka minut i wyłazi słońce, wszystko jakby nigdy nic wraca do normy. Myslę że to dość "zdrowy" sposób rozwiązywania konfliktów. Oboje uważamy że nie przetrwali byśmy nawet jednego roku z osobą która jest taaaaka mega kulturalna że się nie kłóci...ale za to będzie się do ciebie tygodniami nie odzywać za karę, albo w jakiś inny sposób mścić i szpile podkładać-taka mściwość i złośliwość chyba może szybciej rozwalić każdy związek niż krótka burza. Czego bym nie zniosła jeszcze absolutnie ?Jakiejkolwiek próby rękoczynu-byłaby to ostatnia kłótnia z taką osobą.
O nie, jakby ktoś miał mieć ciche dni i jakies takie pierdy to tez bym nie wytrzymała. Ja lubie szybko załatwic sprawę, przeanalizować żeby nie klocic się w kółko o to samo i zapomnieć. W ciągu 15 min już nie ma tematu. Ale darcia się tez nie lubie. Ja to jednak wymagająca jestem, może dlatego, ze już starość mnie dopadła i szkoda mi życia na nerwy :D

Ciche dni, fochy, "Domyśl się"/"Trzeba było się domyśleć".

Kiedyś wmawiano mi, że to takie typowo kobiece zachowanie :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.