10 marca 2011, 07:23
Witam. Tak jak w temacie jestem ateistką z domu katolickiego. Mam wszystkie katolickie sakramenty prócz ślubu kościelnego. mój mąż wie że jestem niewierząca ale tego nie akceptuje. Wytyka mi że jestem głupia i nie umiem uszanować jego religii. W sumie to wie o tym moja teściowa co jest już wielkim plusem bo ona jest z domu dewotów i uszanowała moją decyzje. Przekonywała mnie do 2giej w nocy.. Ja bardzo dużo wiem o religii, szukałam w sobie tego boga i w otoczeniu, chodziłam na pielgrzymki ale nie znalazłam ukojenia w słowch kościoła, komunii, spowiedzi. Przedtem byłam poddenerwowana i wręcz wściekła. Teraz jestem osobą spokojną. Znikł żal o róże negatywne aspekty mojego życia. Przygotowałm już moją mame na rozmowe o mojej innej lepszej drodze życia ale jakoś nigdy nie ma czasu. Jak narazie nie mam ochoty zmieniać swoich poglądów i proszę abyscie mnie nie oceniali. Niestety wszyscy w rodzinie są wierzący i nie wiem jak im to delikatnie zakomunikować bo mój mąż się mnie wstydzi. Jesteśmy ze sobą już 8 lat i tak w sumie to ciągle miewałam chwile zwątpienia ale na dzień dzisiejszy jestem zamknięta na katolizm i wiare w boga. Jak to ugryźć, może któraś z Was to przerabiała? Nie chce męzowi sprawiać bólu moją niewaiarą ale nie będę wierzyć w coś co moim zdaniem nie istnieje. Co robić?
- Dołączył: 2011-03-01
- Miasto:
- Liczba postów: 105
10 marca 2011, 09:22
Lovelyless- zgodnie z polskim prawem czy by chciała czy nie dziecko jest wychowywane w wierze ojca (oznajmionej przy jego narodzinach) jak później mu się odwidzi to już jego problem.
Jeśli jesteś chrześcijanką to zapewne wiesz, że Bóg chciałby abyśmy szanowali innych ludzi? więc takie pisanie sugerujące, że ateista=zły nie jest na miejscu ;)
A co do Ciebie- sasanka77- jak dla mnie nie musisz nikomu się tłumaczyć. Przecież to twoje życie. Po prostu to wyjaśnij, że jest tak a nie inaczej... ale bez zbędnego wchodzenia w polemikę. pozdrawiam. ina.
- Dołączył: 2009-01-26
- Miasto: Gdańsk
- Liczba postów: 1362
10 marca 2011, 09:28
Myślę, że nie jesteś ateistką, tylko osobą wahającą się, poszukującą jednak w swoim życiu tej istoty wyższej. Dlatego ten problem jest dla ciebie tak ważny i bolesny.
Ja jestem ateistką że tak powiem z natury, i problem religii, czy informowania o tym rodziny mnie nie gnębi. Nie obnoszę się ze swoją niewiarą, dzieci są ochrzczone, po komunii i bierzmowaniu. Chodziłam na przygotowania razem z nimi, uczestniczyłam biernie. Dla mnie to nie jest ani bolesna, ani traumatyczna sprawa, po prostu żadna. Mąż również katolik, ale niepraktykujący, więc do niczego mnie nie przymusza. Teściowa próbowała, ale po paru latach odpuściła, przy czym, też nie prowadziłam z nią dysput na temat wiary, po prostu grzecznie ignorowałam zaczepki.
10 marca 2011, 09:29
Tu nie chodzi o to, że jej mąż ma się cieszyć z jej wyboru i go pochwalać. Jej wybór ma prawo nie podobać się jej rodzinie, ale ich obowiązkiem jako rodziny jest właśnie przyjąć do wiadomości, że ona ma inny pogląd, i nie zmuszać jej do niczego. Czy będzie chciała tej wiary szukać, czy nie, to powinna być jej własna decyzja. Ale nikt nie powinien z tego powodu jej stawiać pod presją.
Po co zawierać z kimś małżeństwo, jeżeli nie potrafi się przyjąć do wiadomości, że ten ktoś ma inne poglądy w tej sprawie, i przez aż 8 lat nie umieć się z tym jakoś pogodzić, jakoś przyjąć to do wiadomości? To jest po prostu nie w porządku. I żeby nie było - można na ten temat rozmawiać i dyskutować, i wzajemnie przedstawiać sobie swoje poglądy, a nawet próbować się nawzajem przekonać, ale nie wolno zmuszać ani obrażać się na kogoś za to, że ma odmienne zdanie.
Przecież autorka wątku nie usiłuje zmusić męża czy rodziny, żeby też zostali ateistami, więc z jakiej racji ma być przymus w odwrotną stronę? Ona tylko chce zrozumienia i ma prawo go oczekiwać od najbliższej rodziny, a zwłaszcza od męża. Rozumiem, że można mieć problem ze zrozumieniem i akceptacją takiego faktu bezpośrednio po usłyszeniu o nim, ale tu jest mowa o 8 latach, a to dość długo, żeby do różnych spraw się przyzwyczaić.
- Dołączył: 2009-01-24
- Miasto: Radom
- Liczba postów: 8559
10 marca 2011, 09:36
> Lovelyless- zgodnie z polskim prawem czy by
> chciała czy nie dziecko jest wychowywane w wierze
> ojca (oznajmionej przy jego narodzinach) jak
> później mu się odwidzi to już jego problem.
Co za bzdura w polskim prawie, rodzice decyduja o wychowaniu dziecka w wierze a nie jedno z nich, a mianowiecie w konstutycji
- Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
- Dołączył: 2011-03-05
- Miasto:
- Liczba postów: 53
10 marca 2011, 09:38
właśnie dziwne mi się wydało stwierdzenie, mówiące o tym, że dziecko wg prawa MUSI się wychowywać w wierze ojca...
- Dołączył: 2011-03-01
- Miasto:
- Liczba postów: 105
10 marca 2011, 09:47
Galahda- no ja miałam ten problem w sądzie. Jeżeli rodzice się nie zgadzają co do wiary np matka nagle z katoliczki właśnie staje się niewierząca a ojciec jest katolikiem i ona by chciała żeby dziecko było wychowywane bez religii a ojciec żeby było katolikiem i wylądują z tym w sądzie. dziecko będzie katolikiem. Tak powiedział mi Pan sędzia (bo ja to o prawie mam pojęcie jak o historii baletu).
Mianowicie. Rozchodząc się z ojcem dziecka spotykaliśmy się w sądzie. I póki był ze mną wierzył- nie praktykował wiary katolickiej. I on w sądzie twierdził, że on jest wyznawcą innej wiary i jego dziecko ma nie być posyłane do Kościoła. To do sądu musiałam przynosić zdjęcia z chrztu jak pan Tatuś już raz zadecydował w jakiej wierze wychowamy dziecko.
10 marca 2011, 09:51
hej kochane. dziękuje za taki odzew. właśnie rozmawiałam z mężem i przeprosił mnie za swoje zachowanie. Powiem tak przez praktycznie całe życie szukałam właśnie tej łaski o której piszecie. Szukałam miłości bożej czytając biblie, chodząc i uczestnicząc we mszy. Modliłam się ale nie dawało mi to satysfakcji... nie czułam się kochana przez to że się modle. Nie czułam radości o której wspominacie. MOja mama powiedziała mi że wiara przenosi góry. Ja nie czuje tego i tak jak pisała MOntreu- poprostu nie wierze i tyle. Byłam na chrzcie mojej córki ale nie uczestniczyłam w niej jak moja rodzina. Mąż wierzy w boga a nie w kościół. Nie jest praktykujący.
A co do dziecka ja chce by ona uczestniczyła w życiu katolickim. Musi mieć prawo wyboru, zakosztuje religii może jej uda się uwierzyć i czuć ową miłość i łaskę- bardzo bym się z tego cieszyła bo w końcu ja też kiedyś tego poszukiwałam. Teraz czuje się dobrze z wł;asnym wyborem i sytuacja w domu nie jest dla mnie jakąś traumą i jakąś tam tragedią. Ja z mężem żyje bardzo dobrze. KOchamy się on i córcia są na pierwszym miejscu w moim serduszku. Chce by się pogodził z moją decyzją bo on bardzo chciał ślub kościelny. mNi nie zależy więc w tym tkwi problem.
- Dołączył: 2010-05-01
- Miasto: Dublin
- Liczba postów: 6339
10 marca 2011, 09:52
Zalezy jak bardzo ci zalezy by wszyscy wiedzieli, ze jestes niewierzaca. Bo znam duzo osob, ktore nie wierza, ale cenia sobie swiety spokoj i nic wiecej z tym nie robia. Niestety jak nawet poparcia ze strony meza nie masz to latwo ci nie bedzie, szczegolnie w Polsce...
10 marca 2011, 09:57
reszta świata mnie nie interesuje. dobrze mi jest tak jak jest moja mama wiem że zaakceptuje moją decyzje rodzeństwo myśle że też. Inni mnie nie obchodzą w końcu nie każdy musi wierzyć że budda czy bóg istnieją. Rodzina męża może być zdziwiona a dowiedzą się niebawem bo oni szykują nam juz kościelny ślub... No teściowa już nie ale babka mojego K. należy do róży parafialnej...
- Dołączył: 2009-01-26
- Miasto: Gdańsk
- Liczba postów: 1362
10 marca 2011, 09:59
A my mamy ślub kościelny, bo mężowi zależało, a mi nie, ale że nie jestem ateistką wojującą, więc się zgodziłam, mąż był szczęśliwy.
Mnie też krzywda się nie stała :-) Do tego w naszej parafii ułatwiło to też chrzty dzieciaków, bez tego byłby problem, trzeba byłoby szukać gdzie indziej.
Ja właśnie jestem z tych, co uważają wiarę/niewiarę za rzecz bardzo prywatną, nigdy nikogo nie wypytuję o to, nie dyskutuję o sprawach wiary, szczególnie przeczuwając, że może to kogoś urazić.