gdy ja miałam depresję pójście do psychologa okazało się najgorszym, co mogłam zrobić. wysłano mnie do przydzielonego mi przez rodzinnego idioty, który po opisaniu objawów przepisał mi silne antydepresanty (miałam naście lat) i terapię grupową zaburzeń odżywiania. jako bulimiczka poznałam tam wiele fajnych dziewczyn, głównie kompulsowiczek, ale również anorektyczki, od których sukcesywnie zbierałam coraz 'ciekawsze' pomysły. leki powodowały, że byłam w dziwnej, tępej euforii, funkcjonowałam jak maszyna i miałam dziwne wybuchy śmiechu z niczego, za to w nocy łapałam bezsenność i lęki. szybko z mamą zdecydowałyśmy o rezygnacji z leków, niestety bezsenność trwa do dziś, ale umiem już z nią walczyć na swoje sposoby.
przestałam chodzić do psychologa, zmusiłam się, żeby robić to, czego naprawdę chcę, a nie to, czego oczekują ode mnie inni. zmieniłam studia i tryb nauczania, poszłam do pracy, przestałam na siłę spotykać się z ludźmi, a raczej przestałam myśleć o tym, że nie posiadanie wielkiej super paczki przyjaciół to jakaś ujma.
zaczęłam z powrotem czytać książki, oglądać filmy, jeździć na rowerze, spotykać się raptem z kilkoma zaufanymi osobami, które zawsze rozumiały 'dziś nie mam ochoty' bez dziecinnych obrażanek. stałam się sobą bez pretensji do siebie, że nie jestem taka jak inni. waga też przestała mieć jakieś wielkie znaczenie, chociaż wciąż się odchudzam i czasami mam pms-owego doła.
jeśli zdecydujesz się iść do psychologa, to najpierw skonsultuj to z kimś, kto się na tym zna: z rodzicami, z zaufanym lekarzem, z kimś z otoczenia, kto miał już jakiś problem - nie wstydź się. wstyd tylko pogłębi twój stan. bądź odważna, jeśli chcesz być szczęśliwa.
wspomagaj się na co dzień. kup deprim, korzystaj z każdego promienia słonecznego, jedz dużo witamin w postaci owoców i warzyw, nie przesadzaj z węglami - tak, takie prozaiczne sprawy mają ogromny wpływ na wydzielanie serotoniny.
i powodzenia.