- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
28 października 2015, 09:10
Hej,
ostatnio naszła mnie pewna myśl- chyba jestem zbyt skryta, skromna i nudna... Chodzi o to, że zostałam wychowana na taką dobrą osobę, miłą dziewczynę. Mimo, że mam 25 lat- tylko na erazmusie 2-3 lata temu jakby zachowywałam się tak jak chciałam. Od 2 lat, od powrotu czuję, że zamiast iść do przodu idę w dół jeśli chodzi o życie. Zawsze mi się wydawało, że mogę dokonać wielkich rzeczy- że po rodzicach zyskałam talent plastyczny, wyobraźnię. Jednak chyba oni nie przekuli tego w 'biznes'.
Nadal z nimi mieszkam i wydaje mi się, że jestem bardzo 'miła' i dobra. Rzadko przeklinam, ubieram się tak 'normalnie', mam zaciętą minę. Widzę, że kiedy byłam na erazmusie inaczej się zachowywałam, byłam bardziej otwarta i nawet kiedy coś mi się nie udawało nie przejmowałam się. Nie przejmowałam się też tym co ludzie o mnie gadali. Jednak jestem w Polsce i mam coś takiego, że bardzo się przejmuję jak wypadnę, co zorbię, jak zareagują inni. Zauważyłam , że stałam się taka przez studia.
Studiuję Architekturę i Urbanistykę. Ciężkie studia przynajmniej na mojej uczelni, ponieważ mieliśmy jeszcze ją połączoną z budownictwem w większym zakresie niż w innych miastach. Na moim kierunku ludzie byli 'spięci'. Uważali, że ja jestem imprezowiczką. Że piję i palę, faceci nie tolerowali tego, że dziewczyna może być starostą, że może być organizatorem, leaderem grupy. Zawsze byłam tak jakby 'męsko' opisywana. Mimo, że ubierałam się dziewczęco. Po prostu miałam własne zdanie, nie zwracałam uwagi na innych. Robiłam to co moja mama- jakby pewna siebie liderka, faceci się jej bali dopiero po latach jej to powiedzieli.
Moi koledzy zawsze wybierali dziewczyny niższe, szczuplejsze takie wiotke nimfy. A ja brunetka rozmiar 36 , 170 cm o własnym stylu jak Alexa Chung albo Caroline Demaiget- lubię męski sznyt. Wiem, że popełniałam błędy w wyglądzie i zachowaniu ale kto ich nie popełnia? Po prostu wiedzaiłam, że nie pasuję. Kiedy wyjechałam na erazmusa widziałam, że dziewczyny za granicą są takie jak ja - że mają własne zdanie, nie przejmują się niczym, robią co chcą.
Od mojego powrotu znowu zaczęłam się jakby przystosowywać do tego co inni o mnie myślą. Podobał mi się chłopak z kierunku ? Zaczęłam się ubierać tak jak on lubi... Jednak to nie byłam ja. Dlaczego mówię tu tylko o ludziach z kieurnku? Ponieważ przez ostatnie 2 lata po erazmusie spędzałam na uczelni prawie 100% czasu- z czego w 1 półroczu miałam praktyki po 10-12 h dziennie i nie miałam możliwości ani czasu poznać innych ludzi.
Myślałam, że wygrałam los na loterii kiedy dowiedziałam się, że dostałam się na takie studia, że pojechałam na erazmusa. Każdy z nas się cieszył. Oczywiście nie gloryfikowałam siebie, nie jestem narcyzem- ale normalnie isę cieszyłam. Jednak nic nie robiłam. Przez studia jakoś zatraciłam swoją kreatywność. Kiedy każde zadanie robione jest na komputerze, praktyki na komputerze, praca na komputerze- moja wyobraźnia i ręka automatycznie przestały wykazywać mi posłuszeństwa. Widziałam też że nie dogaduję się z ludźmi z kierunku, że oni mają inny pogląd na świat. Kiedy chodziłam na imprezy uważali, że jestem imprezowiczką, że się schlewam- nie wiem czemu tak myśleli- i dziwnie się wtedy czułam. Zamiast brać na to poprawkę zaczynałam się zamykać w sobie- nic mi nie wychodziło, nie byłąm kreatywna. Kiedy proponowałam ludziom jakieś konkursy czy warsztaty architektoniczne nikt nie chciał- każdy był zajęty czubkiem własnego nosa. To mnie przerażało, bo po 4 latach studiów nie znalazłam osób z którymi mogłabym coś fajnego i kreatywnego robić.
Dopiero wyjechanie z miasta na kilka miesięcy pozwoliło mi poznać innych ludzi z innych miast. Okazało się, że tak jak myślałam, to jakby 'wina; mojego kierunku i znajomych. Kiedy poznawałam innych ludzi z ASP czy z Architektury z miast w Polsce większość była 'za' braniem udziału w konkursach, tworzeniem czegoś kreatywnego.
Nie wstydziłam się z nimi napić piwa czy zapalić trawkę ( bardzo rzadko ale czasem palę) nie czułam presji bycia ocenianą. Jednak kiedy znowu wróciłam do siebie na uczelnię zauważyłam tą inność ludzi ode mnie, brak perspektyw, zamknięty umysł. I stwierdziłam, że nie mogę siebie winić za to- bo to są przypadkowi ludzie. Ale ludzie z którymi spędzałam wtedy najwięcej czasu na uczelni prawie po 8-10 h i którzy automatycznie na mnie wpływali. Zacisnęłam zęby i zaczęłam poznawać innych. Jednak było to bardzo trudne bo strasznie zamknęłam się w takiej strefie bezpieczeństwa- dom- uczelnia- znajomi. Nie potrafiłam tak jak na erazmusie podejść do kogoś i zagadać. Nie byłam otwarta miałam pełno obiekcji. Widziałam też że większość znajomych kogoś ma i tutaj był pewien problem. Widziąłam, że faceci biorą za partnerki dziewczyny strasznie ciche i skromne bez własnego zdania, takie które chciały się już ustatkować. I taka się stałam,czułam że nie jestem sobą, znowu zaczęłam się ubierać jak szara myszka.
To też minęło, mija ale mam wrażenie, że przez studia i znajomych na studiach i jakiś dawnych obiekcjach bardzo zamknęłam się na świat. Widzę, że na erazusie i przed erazmusem byłam sobą, a po erazmusie tak jakbym miała porównanie rzeczywistości. Na erazmusie żyłam beztrosko- ale też pracowałam, miałam najlepsze oceny ze wszystkich znajomych, mimo, że byłam za granicą- i chodziłam na uczelnię 6 dni w tygodniu i pracowałam jak wół. Czułam pasję. Tej pasji nie czuję tutaj.
Kiedy spotykam w moim mieście ludzi, którzy coś robią- boję się ich. W moim mieście młode artystyczne środowisko skupia ludzi z pewnych 'gett' w moim mieście. W cudzysłowie piszę, ponieważ chodzi mi tylko o jedną dzielnicę. Jest to dzielnica szara brudna, niebezpieczna. Tam mieszkają młodzi asrtyści, ludzie związani ze sztuką. Oni są bardzo kreatywni, ale ja wiem,że tam też są czasem narkotyki cięższe. I to mnie denerwuje. Z jednej strony chciałabym poznać w moim mieście tych ludzi, bo widze, że robią fajne rzeczy , wystawy, organizują sie w jakieś spędy, a z drugiej boję się bo oni żyją z dnia na dzień ( jak na erazmusie) strasznie narzekają na rzeczywistość, są bardzo kreatywni ale pełno w ich otoczeniu palenia, picia i czasem brania. A mnie to nie odpowiada. Ja potrafie tworzyć bez picia, palenia i brania. Mam świetną wielką wyobraźnię- ale nie potrafię jej znowu otworzyć.
Nie wiem co mam zrobić bo od kilku miesięcy pracuję w zawodzie- jest ok. Mam pracę- jak na razie. Wiec jestem zadowolona. WIem, że nie pasowałabym nawet do takiego towarzystwa bo nie miałabym na co narzekać...Nigdy też nie byłam dziewczyną z wódą w ręce na imprezach, raczej piwo albo wino... Nie mam tutaj w swoim mieście takiej grupy która też jest kreatywna ale nie wpada ze skrajności w skrajność. Bo znam ludzi albo pospinanych o innych poglądach niż ja- albo ludzi o podobnych poglądach, ale którzy np nie głosują w wyborach bo są artystami i nie opłaca im się ( i tak będzie źle) którzy żyją z dnia na dzień, ze zlecenia do zlecenia, są mega kreatywni ale np ciągle piją, jarają i czasem biorą.
I nie wiem co mam zrobić.
BO z 1 strony chciałabym należeć do jakiejś grupy a z drugiej zawsze byłam indywidualną jednostką i ludzie czasem też się mnie bali. Już myślałam, że jestem nudna. Że na różnych spotkaniach ze znajomymi JA nie narzekam na pracę na życie ( czasem tylko, że nie mam faceta). I wiecie problemem jest też to, że nie poznaję nowych ludzi nie otwieram się na nowe znajomości, jestem bardzo skromna i nieśmiała. Im starsza tym bardziej skromniejsza i bardzo martwię się co ludzie o mnie mówią...
A widzę, że koleżanki i koledzy, którzy robią swoje, nie patyczkują się, są trochę 'dupkami' i 'chamami' są zadowoleni bo spełniają swoje marzenia... A ja ciągle mam jakieś obiekcje w stosunku do siebie. Z kim, po co, gdzie, kiedy, od 2 lat od końca erazmusa tak mam...
Proszę o radę.
M
PS chodzi też mi o relacje damsko męskie. Chyba jestem zbyt zdesperowana , bo nawet jak się czasem zdarzy pocałować z jakimś kolegą na imprezie - od rauz uważam, że powinien być mój - że zabiorę go na ślubny kobierzec. Jestem po prostu spięta. Mieszkam z rodzicami i moje zycie wygląda tak, że skupiam się na uczelni, pracy, siedzę przed kompem, mam właczonego facebooka a nie 'żyję'. Tylko czasem jakaś impreza. I kiedy wychodzę w nowe towarzystwo tak strasznie się boję, czuję w klatce piersiowej taki ból i ucisk,że wychodzę, że poznam kogoś- jest to straszne.
Edytowany przez majkajamajka 28 października 2015, 09:22