Temat: Osmiolatek nie docenia i ma wieczne pretensje

Dziewczyny moj syn ma 8 lat ukonczyl 1 SP. Jestesmy przecietna rodzina,mieszkamy w domu 100 m2 na obrzezach duzego miasta.Mamy jeszcze mlodsze dziecko oboje z mezem pracujemy na pelny etat.Żyje nam sie coraz trudniej jesli chodzi o finanse ale ogolnie nie jest zle raz w roku fajne wakacje,ogolnie klasa srednia.Problem w tym ze moj syn 8 lat jest zawsze na nie a jesli cos dostanie to zawsze ktos ma lepiej albo brat dostaje czesciej itd.Jak dostanie jakies pieniadze zaraz wyda a pozniej narzeka,ze nie ma.Dom za maly (100 m) bo ktos ma wiekszy czy ładniejszy.Ja trzymam finanse wiec staram sie zeby mu zapewnic to co wg mnie konieczne czyli ubrania,wycieczki jak chce jedzie,dodatkowe zajecia pilki noznej,wakacje .Na gre Fifa ostatna powiedzialam zeby sobie uzbieral dostaje kieszonkowe czy cos od babci to juz foch.Dodatkowo jak czegos szuka w domu to jeszcze dobrze do szafki nie zajrzy juz mnie woła ze nie ma.Ja mowi ze chce kanapke to mowie zeby sobie zrobil to on juz nie chce.Ja nie wiem czy weszlam juz w taki tryb rodzica i bede teraz narzekac jak moi? Zawsze chcialam wychowywac z szacunkiem syn mial duzo wolnosci dla swojego zdania ale chyba to poszlo w zlym kierunku.

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m🤪 Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Pasek wagi

krolowamargot napisał(a):

menot napisał(a):

.nonszalancja. napisał(a):

menot napisał(a):

No pewnie, bo założę na starcie, że moje dziecko będzie mieć smykałkę do interesów, więc może sobie odpuścić naukę na starcie. Świetny plan na życie. plus, żeby być biznesmenem i umieć się zakręcić, to tym bardziej trzeba mieć zdroworozsądkowe podejście do życia i wyobrażenie o tym ile co kosztuje i ile jest warte. Więc nadal wracamy do tego, że z dziećmi też na jakimś tam poziomie można rozmawiać i o finansach domowych i o tym ile jakie zawody są płatne i o tym jak wygląda prowadzenie własnego biznesu. Więc nie do końca rozumiem co chcesz udowodnić.

dalej nie rozumiesz, zdobycie wykształcenia niczego nie gwarantuje, więc żebys nie przesadziła i nie próbowała za wszelką cenę dazyc  do tego, żeby dziecko wcisnąć w ramy takiej drogi życiowej jaką ty mu wybierzesz , bo cię znienawidzi za to że ciągle musi się poświęcać aby sprostać twojej wizji 

twoje dziecko ma prawo być kimkolwiek chce( co do zasady oczywiście nie mówimy o skrajnych przypadkach typu złodziej,morderca itd) i niekoniecznie musi skończyć dobrą szkołę , a pieniądze czy kariera nie zawsze dają szczęście 

i to że ty dziecku będziesz wtłaczać konieczność zdobycia wykształcenia niekoniecznie je uszczęśliwi, a być może wręcz przeciwnie 

twoi rodzice w twoim odczuciu zrobili ci krzywdę to ty nie rób tego swojemu dziecku postępując całkowicie odwrotnie 

p.s.

rynek pracy tak się zmienia, że nie masz pewności czy za 15 lat topowa branża będzie dalej topowa 

No shit Sherlock. Oczywiście, że wykształcenie niczego nie gwarantuje, a ja generalnie też niespecjalnie wierzę w merytokrację. Ale z drugiej strony nie zdobycie papierka znacząco ogranicza późniejsze opcje wyboru. Plus, jako rodzic na wykształcenie masz jako taki wpływ, a na czyjąś przedsiębiorczość czy umiejętność zakręcenia się czy żyłkę biznesową już niekoniecznie. Jeśli moja córka zdecyduje się być kim tam będzie chciała być, to zakładam, że będzie mieć wtedy świadomość tego, na jaki poziom życia może po tym wyborze liczyć, żeby potem nie było smęcenia, że 100 m2 domek za mały, a kto inny ma większy. Bo nie o to się sprawa rozchodzi, żeby celować w 3 branże na krzyż i być w 2% najlepiej zarabiających, ale żeby mieć ogólne pojęcie z jakim poziomem życia poszczególne zawody się łączą i co ew. można w ich ramach robić, żeby wyciągnąć więcej. Ja jej planuję tę wiedzę przekazać. Jeśli mimo tego, postanowi zostać nauczycielką - jej wybór. Zrobi to świadomie. Plus, moi rodzice zrobili mi krzywdę kompletnie nie rozmawiając w domu o pieniądzach i "oszczędzając mi tego tematu". Nie wiem jakim cudem mówienie o zarobkach normalnie i na luzie jest traumatyzowaniem dziecka. 

Ja kompletnie się nie zgadzam z Nomą. O pieniądzach trzeba dzieciom mówić, trzeba rozmawiać. Powinny wiedzieć, że nie pochodzą ze ściany. Powinny wiedzieć, że są źródłem odnawialnym tylko w określonych sytuacjach. Powinny wiedzieć, po co rodzice do pracy chodzą, co to znaczy oszczędzać, jak rozumieć opłacalność, dokonywać świadomych wyborów finansowych na poziomie własnego kieszonkowego. Tak żyją bogaci ludzie. Bogaci nie z pierwszego pokolenia, nie ci, którzy pierwszy milion ukradli, tylko tacy, którzy umiejętnie dbają i pomnażają pieniądze przodków, ku pomyślności własnej i kolejnych pokoleń.

I nie zgadzam się też, że wykształcenie niczego nie daje. Ależ daje! Daje obycie w świecie, wiedzę o nim, która nie zawsze musi przekładać się na zarobki wprost, ale otwiera drzwi, daje perspektywę i pozwala nie być troglodytą. Noma, Twoje myślenie tkwi gdzieś głęboko w latach 90.

Nie ma gwarancji, że kończąc studnia X będzie się zaprogramowanym na wysokopłatną pracę. Ale, czy to oznacza, że lepiej po podstawówce zbierać puszki i zostać gangsterem? 

👍👍👍

Karolka_83 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m? Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Karolka, mnie dziwi nazywanie markową odzieżą/butami Adidasa czy Nike. To znaczy, nie zrozum mnie źle, każda rzecz jest jakiejś marki, choćby "Produced in PRC", stamtąd zresztą pochodzi większość ubrań i butów noszonych w Europie. Naprawdę, to jeszcze komuś imponuje? Adidasy czy Nike'i to są w moim odczuciu zwykłe buty czy dresy, czym się tu ekscytować. Z drugiej strony, ja byłam wychowana w przeświadczeniu, że nosi się nie markę, a jakość, biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy, bo one są well, nietrwałe? Niewygodne? Nie spełniają podstawowych parametrów? Jak mawiała moja babcia, "tanie mięso psy jedzą"?

krolowamargot napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m? Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Karolka, mnie dziwi nazywanie markową odzieżą/butami Adidasa czy Nike. To znaczy, nie zrozum mnie źle, każda rzecz jest jakiejś marki, choćby "Produced in PRC", stamtąd zresztą pochodzi większość ubrań i butów noszonych w Europie. Naprawdę, to jeszcze komuś imponuje? Adidasy czy Nike'i to są w moim odczuciu zwykłe buty czy dresy, czym się tu ekscytować. Z drugiej strony, ja byłam wychowana w przeświadczeniu, że nosi się nie markę, a jakość, biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy, bo one są well, nietrwałe? Niewygodne? Nie spełniają podstawowych parametrów? Jak mawiała moja babcia, "tanie mięso psy jedzą"?

Wbrew pozorom niektórzy się jeszcze jarają, że noszą Nike czy Adidasy czy inne Pumy ;) Dla innych marki zaczynają się dopiero od jakichś Versace czy Gucci czy inne tego typu. Mnie tam w sumie obojętne bo i tu i tu szkoda mi kasy za płacenie za samą firmę. Jeśli coś jest faktycznie wybitnie dobre i warte tej ceny, to jestem w stanie za to zapłacić. Ale jeśli ma to być kolejna made in china rzecz jaką mogę mieć za 30 zł na targu a jedyną różnicą będzie metka firmowa ale cena już 200 zł, to dla mnie wybór jest oczywisty :) Za jakość można zapłacić, ale często jakość nie ma nic wspólnego z marką o czym niektórzy zapominają i się cieszą jak oszołomy bo kupili poliestrową bluzkę za 700 zł, której ja bym nie kupiła jakby kosztowała 20 zł. Ale znaczek jest? Jest. Można zrobić szpan na wiochę jak ja to mówię ;)

Pasek wagi

Rozróżniłabym niedocenianie a pretensje. 

Jak ma docenić skoro w swoim życiu nie zaznał niczego innego i nie ma porównania? Pokazaliście mu taki świat, więc dla niego to standardowe warunki. Przez opowieści człowiek i tak nie zmieni - w większości przypadków - swoich poglądów. Gdyby tak było, to nie raziłoby Cię zachowanie syna, a doceniłabyś, że jest zdrowy, chodzi i mówi. 

Takie marudzenie i pretensje to już inna sprawa, jest jeszcze małym dzieckiem i sto razy mu się jeszcze może zmienić nastawienie do świata.

krolowamargot napisał(a):

menot napisał(a):

.nonszalancja. napisał(a):

menot napisał(a):

No pewnie, bo założę na starcie, że moje dziecko będzie mieć smykałkę do interesów, więc może sobie odpuścić naukę na starcie. Świetny plan na życie. plus, żeby być biznesmenem i umieć się zakręcić, to tym bardziej trzeba mieć zdroworozsądkowe podejście do życia i wyobrażenie o tym ile co kosztuje i ile jest warte. Więc nadal wracamy do tego, że z dziećmi też na jakimś tam poziomie można rozmawiać i o finansach domowych i o tym ile jakie zawody są płatne i o tym jak wygląda prowadzenie własnego biznesu. Więc nie do końca rozumiem co chcesz udowodnić.

dalej nie rozumiesz, zdobycie wykształcenia niczego nie gwarantuje, więc żebys nie przesadziła i nie próbowała za wszelką cenę dazyc  do tego, żeby dziecko wcisnąć w ramy takiej drogi życiowej jaką ty mu wybierzesz , bo cię znienawidzi za to że ciągle musi się poświęcać aby sprostać twojej wizji 

twoje dziecko ma prawo być kimkolwiek chce( co do zasady oczywiście nie mówimy o skrajnych przypadkach typu złodziej,morderca itd) i niekoniecznie musi skończyć dobrą szkołę , a pieniądze czy kariera nie zawsze dają szczęście 

i to że ty dziecku będziesz wtłaczać konieczność zdobycia wykształcenia niekoniecznie je uszczęśliwi, a być może wręcz przeciwnie 

twoi rodzice w twoim odczuciu zrobili ci krzywdę to ty nie rób tego swojemu dziecku postępując całkowicie odwrotnie 

p.s.

rynek pracy tak się zmienia, że nie masz pewności czy za 15 lat topowa branża będzie dalej topowa 

No shit Sherlock. Oczywiście, że wykształcenie niczego nie gwarantuje, a ja generalnie też niespecjalnie wierzę w merytokrację. Ale z drugiej strony nie zdobycie papierka znacząco ogranicza późniejsze opcje wyboru. Plus, jako rodzic na wykształcenie masz jako taki wpływ, a na czyjąś przedsiębiorczość czy umiejętność zakręcenia się czy żyłkę biznesową już niekoniecznie. Jeśli moja córka zdecyduje się być kim tam będzie chciała być, to zakładam, że będzie mieć wtedy świadomość tego, na jaki poziom życia może po tym wyborze liczyć, żeby potem nie było smęcenia, że 100 m2 domek za mały, a kto inny ma większy. Bo nie o to się sprawa rozchodzi, żeby celować w 3 branże na krzyż i być w 2% najlepiej zarabiających, ale żeby mieć ogólne pojęcie z jakim poziomem życia poszczególne zawody się łączą i co ew. można w ich ramach robić, żeby wyciągnąć więcej. Ja jej planuję tę wiedzę przekazać. Jeśli mimo tego, postanowi zostać nauczycielką - jej wybór. Zrobi to świadomie. Plus, moi rodzice zrobili mi krzywdę kompletnie nie rozmawiając w domu o pieniądzach i "oszczędzając mi tego tematu". Nie wiem jakim cudem mówienie o zarobkach normalnie i na luzie jest traumatyzowaniem dziecka. 

Ja kompletnie się nie zgadzam z Nomą. O pieniądzach trzeba dzieciom mówić, trzeba rozmawiać. Powinny wiedzieć, że nie pochodzą ze ściany. Powinny wiedzieć, że są źródłem odnawialnym tylko w określonych sytuacjach. Powinny wiedzieć, po co rodzice do pracy chodzą, co to znaczy oszczędzać, jak rozumieć opłacalność, dokonywać świadomych wyborów finansowych na poziomie własnego kieszonkowego. Tak żyją bogaci ludzie. Bogaci nie z pierwszego pokolenia, nie ci, którzy pierwszy milion ukradli, tylko tacy, którzy umiejętnie dbają i pomnażają pieniądze przodków, ku pomyślności własnej i kolejnych pokoleń.

I nie zgadzam się też, że wykształcenie niczego nie daje. Ależ daje! Daje obycie w świecie, wiedzę o nim, która nie zawsze musi przekładać się na zarobki wprost, ale otwiera drzwi, daje perspektywę i pozwala nie być troglodytą. Noma, Twoje myślenie tkwi gdzieś głęboko w latach 90.

Nie ma gwarancji, że kończąc studnia X będzie się zaprogramowanym na wysokopłatną pracę. Ale, czy to oznacza, że lepiej po podstawówce zbierać puszki i zostać gangsterem? 

Podpisuję się w pełni pod tą wypowiedzią. Pieniądze są czymś, co przewija się w życiu ciągle i dobrze jest wiedzieć, że pieniądze nie rosną na drzewach już od najmłodszych lat. Moim zdaniem naprawdę fajne jest jak dziecko od tego 16. roku życia będzie miało okazję zarobić jakieś pieniądze wykonując jakieś proste lub w lepszej opcji nieproste prace (np. dziecko ma jakąś zdolność, która może wykorzystać zarobkowo wykorzystać).

U mnie w domu finansowo było bardzo dobrze i generalnie miałam bardzo fajny standard życia, aczkolwiek rodzice zawsze żyli rozsądnie. Oszczędzali, inwestowali, nie zmieniali często samochodów, bo "przecież wypada mieć co 3 lata nowy", nie kupowaliśmy niczego dla metek i w pełni przejęłam ten schemat. Kiedy byłam nastolatką i przymierzałam już w domu swoje nowe ubrania po dość dużych zakupach, tata takim niby pół żartem pół serio powiedział, że lubię dobry standard życia, więc muszę dokonać takich wyborów, żeby móc sobie go zapewnić, bo oni nie będą mnie utrzymywać już po studiach. Uświadomiłam sobie wtedy, że faktycznie muszę sobie sama coś zapewnić;) i zapewniam w granicach rozsądku i tego na co mnie stać- jest wiele rzeczy, na które uważam, że mnie nie stać nie dlatego, że nie mam tej kwoty, a dlatego że nauczyłam się od rodziców rozsądnego obracania pieniędzmi. Dlatego też zgadzam się z krolowamargot że świadome wybory finansowe, oszczędzanie itd to kwestie, o których powinno się dzieciom jak najbardziej mówić.

krolowamargot napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m? Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Karolka, mnie dziwi nazywanie markową odzieżą/butami Adidasa czy Nike. To znaczy, nie zrozum mnie źle, każda rzecz jest jakiejś marki, choćby "Produced in PRC", stamtąd zresztą pochodzi większość ubrań i butów noszonych w Europie. Naprawdę, to jeszcze komuś imponuje? Adidasy czy Nike'i to są w moim odczuciu zwykłe buty czy dresy, czym się tu ekscytować. Z drugiej strony, ja byłam wychowana w przeświadczeniu, że nosi się nie markę, a jakość, biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy, bo one są well, nietrwałe? Niewygodne? Nie spełniają podstawowych parametrów? Jak mawiała moja babcia, "tanie mięso psy jedzą"?

Może dziwić, ale dzieciakom chyba trochę nadal imponuje;) Może to wynika z tego, że jak w rodzinie jest taka średnia krajowa to na etapie, kiedy dziecku noga rośnie bardzo szybko to rodzice kupują często tańsza marki, bo jakby nie patrzeć nawet takie Nike to może być wydatek 2 lub 3 *300 zł rocznie, a da się wyhaczyc buty taniej? I później wokół tych marek które nie są w dzisiejszych czasach żadna wielką marka tworzy się jakaś tam otoczka, że to coś fajniejszego?:) Nie wiem czy to trafione😁

Sa serie butow Adidas czy Nike, ktore kosztuja po 30€ i tymi sie raczej dzieciaki nie jaraja, ale sa buty, ktore zaczynaja sie powyzej 150€ i dla takich dzieciakow to juz cos. Seria serii nie rowna ;-)

sacria napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m? Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Karolka, mnie dziwi nazywanie markową odzieżą/butami Adidasa czy Nike. To znaczy, nie zrozum mnie źle, każda rzecz jest jakiejś marki, choćby "Produced in PRC", stamtąd zresztą pochodzi większość ubrań i butów noszonych w Europie. Naprawdę, to jeszcze komuś imponuje? Adidasy czy Nike'i to są w moim odczuciu zwykłe buty czy dresy, czym się tu ekscytować. Z drugiej strony, ja byłam wychowana w przeświadczeniu, że nosi się nie markę, a jakość, biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy, bo one są well, nietrwałe? Niewygodne? Nie spełniają podstawowych parametrów? Jak mawiała moja babcia, "tanie mięso psy jedzą"?

Może dziwić, ale dzieciakom chyba trochę nadal imponuje;) Może to wynika z tego, że jak w rodzinie jest taka średnia krajowa to na etapie, kiedy dziecku noga rośnie bardzo szybko to rodzice kupują często tańsza marki, bo jakby nie patrzeć nawet takie Nike to może być wydatek 2 lub 3 *300 zł rocznie, a da się wyhaczyc buty taniej? I później wokół tych marek które nie są w dzisiejszych czasach żadna wielką marka tworzy się jakaś tam otoczka, że to coś fajniejszego?:) Nie wiem czy to trafione?

Może być tak jak mówisz. Praktycznie na każdy sezon trzeba kupić nowe buty. Czasem się zdarzy (i to przy starszych dzieciakach), że np buty wiosenne będą dobre jeszcze na jesień albo teraz jak syn ma 11 lat, to prześmiga w butach zimowych 2 sezony (i to może), ale do jakiegoś tam momentu nie było mowy. Czyli przez parę lat kupujesz co 3 miesiące buty odpowiednie do pogody (czyli zimowe, półbuty wiosenne, jakieś trampki, sandały, croksy, buty jesienne, kalosze,  zmienne do szkoły - a pewnie czasem by się przydało mieć drugą parę na zmianę którychś butów), które już się nie przydadzą w kolejnym roku, bo będą za małe. Więc faktycznie często celuje się w coś tańszego, no namowego, bo jednak wywalić 200-300 zł na buty które dziecko ponosi 2-3 miesiące może być zwyczajnie szkoda a niektórych po prostu nie stać. Więc faktycznie być może dzieciakom imponuje, że ktoś nosi oryginalne Adidasy, Nike, Pumy czy jakieś inne Fila. Ja jestem rocznik '83 i za gówniaka generalnie tego typu buty były mało dostępne w Polsce do któregoś tam roku mojego życia - ktoś dostał od ciotki z ameryki lub zza innej granicy to się dzieciaki jarały. Teraz już spowszedniały, ale mimo wszystko kilka stówek potrafią kosztować i niektóre dzieciaki widzą tylko na innych (z różnych powodów - czy to braku kasy, czy świadomego nie kupowania bo na 2 miechy się nie opłaca).

Pasek wagi

Karolka_83 napisał(a):

sacria napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

Karolka_83 napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

schudne21 napisał(a):

Udzicha napisał(a):

być może jest tak, że na syna ma zły wpływ szkoła podstawowa, ale wątpię. Zauważyłam, że dzieci koło 8 roku życia zaczynają uważniej słuchać tego co mówi się w domu, być może usłyszał jak rozmawiacie między sobą, że wasz dom ma TYLKO 100m2, ale jesteście zadowoleni z tego co macie, syn pewnie z całej rozmowy wyłapał słowo klucz: TYLKO. Warto też się przyjrzeć czy w waszym otoczeniu nie ma za dużo nowobogackich ludzi, w takich kręgach przechwalanie się i ciągle rozmowy na temat kasy to chleb powszedni.

Edit. W ogóle skąd syn wie o tym, ile metrów ma wasz dom?

hej on raczej nie wie ze 100 m raczej wizualnie widzi ze jest mniejszy niz np dom kolegi

coś jest nie tak, dziecko nie wypatrzy po rozmiarach domu, że wasz ma 100m2, a sąsiada 135m2

no tak ale jesli nasz na 100 a sasiada 200 to chyba juz widac

I co z tego, że widać? Fakt, że ktoś ma dwa razy większy dom ośmioletnie dziecko zrozumie jako "ma dwa razy więcej pieniędzy niż my"?  Nawet jeśli, to co z tego? Kulczykowie mają jeszcze więcej. Czy to oznacza, że obiad w takim domu smakuje gorzej? Czy to raczej jest Wasze- rodziców rozumienie rzeczywistości, które on jakoś podłapał?

Co do tej "wdzięczności", to mnie to dość zastanawia - bo co, dziecko czegoś chce, wy mu to kupujecie, on patrzy i mówi: "bueee, to badziew, kolega X ma nowsze/lepsze/zielone"???  Więc wy co, następnym razem kupujecie znowu coś i znowu ta sama akcja????

Wartość rzeczy dla takich dzieciaków jest mega względna - bardzo będą cenić rzeczy, na które czekały, zbierały pieniądze nie wiem, wyprowadzając sąsiadce psa, czy codziennie podlewając ogród, niż taką, którą dostają na skinienie. I tak, ja rozumiem, że wy byliście biedni i chcecie dać dzieciom lepsze życie. Ale, to lepsze życie wcale nie musi oznaczać "drogie zabawki i ubrania takie, jak kolegów". Może też oznaczać czas spędzany razem na czymś, co lubicie, wspólne rytuały. Może oznaczać ubrania marek, których nie noszą koledzy, bo trendy trzeba kreować. Może oznaczać fajne wyprawy, spanie pod namiotem, wspólne gotowanie, wyjścia co piątek, czy tam coś robionego razem. Akcentowanie wyjątkowości waszej relacji. Wychowywanie to nie jest tylko wrzucanie do wiecznie rozwartej paszczy coraz to nowych przedmiotów. A bycie rodziną nie tylko "idź do pokoju, pograj na konsoli".

Musisz dość świadomie przyjrzeć się Waszemu sposobowi życia i traktowania i dzieci i siebie nawzajem. Bo pamiętaj, że oczekiwania będą rosły wraz z dzieckiem i jeśli problem dla Ciebie (bo wcale nie wiem, czy obiektywnie) stanowi 8 latek, to co powiesz o 16 latku?

Jest taki serial, nazywa się  "Ballada o Januszku", o samotnej matce i jej ukochanym synu. Ona też, za wszelką cenę, chciała mu dać lepiej i więcej. Czym się to skończyło? Obejrzyj.

Zgadzam się. Nawet pójdę dalej - ja nie zauważyłam żadnej różnicy w radości czy dzieciaki dostają zabawkę za 20 zł czy jakąś za 200 zł. Moje cieszą się tak samo z obu wariantów. Co do wielkości domu - na pewno coś słyszał, tylko kwestia czy od kolegów czy kątem ucha podsłyszał Waszą rozmowę. My mamy też domek 100 m2 i ja od zawsze ten nasz domek chwalę bo został celowo takiej wielkości wybrany. Jakbyś się moich dzieci zapytała czy im się podoba, to na pewno powiedzą, że tak, bo jest wystarczająco duży dla naszej czwórki (każdy ma swój pokój, wszystko się mieści bez problemu) ale na tyle mały że sprzątanie nie zajmuje dużo czasu jak w domach 200m? Ja to wiecznie powtarzam i moje dzieci podświadomie też przejęły taką narrację i widzą to moimi oczyma. Może u Was w domu wymieniacie się jakimiś poglądami myśląc że dzieci nie słuchają a one to podłapują? (przykładowo: szkoda, że nie mamy jeszcze jednego pokoju albo przydało by się jeszcze jedno pomieszczenie/garaż/komórka/cokolwiek).

U nas w domu nie ma też nastawienia na marki. Ja sama zostałam tak wychowana - moich rodziców było stać na markowe ciuchy, ale woleli mi w cenie jednej bluzki markowej kupić kilka normalnych. Nigdy nie czułam ciśnienia żeby się ubierać w markowe ciuchy dla samej marki. Ale też u mnie w szkole ani wśród znajomych nie było na to nagonki. Tzn dzieciaki nosiły, ale nie wyśmiewały tych co nie noszą - przynajmniej nie kojarzę. Zawsze byłam lubiana i nie odczułam z tego powodu żadnych represji. Moje dzieci też noszą ciuchy z pepco/lumpeksów czy jakieś inne no name. Zdarzają się też pojedyńcze markowe, jak np półbuty z Adidasa, ale to tylko dlatego, że ten model to jedyny, który daje radę ciężkim stopom mojego syna :P Inne musiałam w sezonie kupować po 2-3 pary bo niszczył. Te wystarczają na 2 sezony i z nich wyrasta a nie zajeżdża, więc kupuję nie dla marki, tylko faktycznie nam się sprawdziły. Moje dzieci też nie czują póki co ciśnienia na markowe ciuchy. Ale też miały tłumaczone, że w 90% to taka sama jakość ubrań, tylko przepłaca się za nazwę firmy i że jeśli cos jest dobre (jak te jego buty) to możemy płacić więcej, ale nie ma sensu płacić drożej za to samo, tylko po to żeby była nazwa na metce. Póki co rozumieją ale co będzie dalej nie wiem. Na pewno w którymś momencie presja rówieśników będzie większa i nie wiem w jakim to pójdzie wszystko kierunku. Ale póki mam wpływ, to przekazuję im takie rzeczy, żeby rozumieli skąd się bierze takie podejście a nie że "bo tak". One same dopytują czasami a czasami coś wynika z rozmowy. Czasem podsłuchają a potem dopytują. Zawsze jest jakaś szansa na przedstawienie swojego punktu widzenia.

Ale np mój chrześniak od dziecka był nastawiony na kasę. Jak przyjeżdżałam to rodzice do niego gadali tekstami typu: "Ooo chrzestna przyjechała, przypomnij że za tydzień masz urodziny, ciekawe co dostaniesz", albo "X powiedz, że zbierasz na telefon, może się ciotka dorzuci?". U nich też dużo się w domu gada o kasie, o coraz nowszych gadżetach i ja widzę, że ich dzieci to przejęły. One już potrafią gardzić takim czy takim telefonem bo stary model, albo tego nie założą bo nie jakieś Nike czy coś. Mi się osobiście takie podejście nie podoba szczególnie w tym wieku, ale akurat oni przejęli wszystko od swoich rodziców niestety. Moje dzieci na takie rzeczy nie zwracają uwagi bo my nie zwracamy na to uwagi. Moglibyśmy zmieniać co chwilę telefony, samochody itp, ale nam to do szczęścia nie potrzebne. Auto jeździ, mało pali, więc nie zmieniamy od 15 lat. Telefony zmieniamy raz na ładnych kilka lat. Mój obecny ma teraz lekko 6-7 lat. Mogłabym zmieniać co roku, ale mi to nie potrzebne do szczęścia. Dzieci to widza i wiedzą, że nie wynika to z biedy, tylko z podejścia, że po co zmieniać skoro wszystko jest ok?

Karolka, mnie dziwi nazywanie markową odzieżą/butami Adidasa czy Nike. To znaczy, nie zrozum mnie źle, każda rzecz jest jakiejś marki, choćby "Produced in PRC", stamtąd zresztą pochodzi większość ubrań i butów noszonych w Europie. Naprawdę, to jeszcze komuś imponuje? Adidasy czy Nike'i to są w moim odczuciu zwykłe buty czy dresy, czym się tu ekscytować. Z drugiej strony, ja byłam wychowana w przeświadczeniu, że nosi się nie markę, a jakość, biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy, bo one są well, nietrwałe? Niewygodne? Nie spełniają podstawowych parametrów? Jak mawiała moja babcia, "tanie mięso psy jedzą"?

Może dziwić, ale dzieciakom chyba trochę nadal imponuje;) Może to wynika z tego, że jak w rodzinie jest taka średnia krajowa to na etapie, kiedy dziecku noga rośnie bardzo szybko to rodzice kupują często tańsza marki, bo jakby nie patrzeć nawet takie Nike to może być wydatek 2 lub 3 *300 zł rocznie, a da się wyhaczyc buty taniej? I później wokół tych marek które nie są w dzisiejszych czasach żadna wielką marka tworzy się jakaś tam otoczka, że to coś fajniejszego?:) Nie wiem czy to trafione?

Może być tak jak mówisz. Praktycznie na każdy sezon trzeba kupić nowe buty. Czasem się zdarzy (i to przy starszych dzieciakach), że np buty wiosenne będą dobre jeszcze na jesień albo teraz jak syn ma 11 lat, to prześmiga w butach zimowych 2 sezony (i to może), ale do jakiegoś tam momentu nie było mowy. Czyli przez parę lat kupujesz co 3 miesiące buty odpowiednie do pogody (czyli zimowe, półbuty wiosenne, jakieś trampki, sandały, croksy, buty jesienne, kalosze,  zmienne do szkoły - a pewnie czasem by się przydało mieć drugą parę na zmianę którychś butów), które już się nie przydadzą w kolejnym roku, bo będą za małe. Więc faktycznie często celuje się w coś tańszego, no namowego, bo jednak wywalić 200-300 zł na buty które dziecko ponosi 2-3 miesiące może być zwyczajnie szkoda a niektórych po prostu nie stać. Więc faktycznie być może dzieciakom imponuje, że ktoś nosi oryginalne Adidasy, Nike, Pumy czy jakieś inne Fila. Ja jestem rocznik '83 i za gówniaka generalnie tego typu buty były mało dostępne w Polsce do któregoś tam roku mojego życia - ktoś dostał od ciotki z ameryki lub zza innej granicy to się dzieciaki jarały. Teraz już spowszedniały, ale mimo wszystko kilka stówek potrafią kosztować i niektóre dzieciaki widzą tylko na innych (z różnych powodów - czy to braku kasy, czy świadomego nie kupowania bo na 2 miechy się nie opłaca).

Ostatnio syn sobie kupił nike'i za 6 stówek na które polował od kilku miesięcy- shit sie rozwalił po 2 miesiacach noszenia, nawet u szewca nie dało się naprawić, bo wymagały specjalnej zgrzewarki. 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.