Biegałam i ograniczyłam słodycze, piwo, słone zakąski, nie brałam dokładek, pieczywo i makarony tylko ciemne. Na początku waga leciała kilo na tydzień, w zimie przystopowała, wróciłam do biegania i znów spadła z 50 do 46,5. A zdarzało się piwo, ciasto, pizza... Nie codziennie oczywiście, ale żadnej specjalnej diety nie stosowałam. Biegaj minimum 40 minut, wolno, nie codziennie - na początek wystarczy 3-4 razy w tygodniu. W końcu waga ruszy jeśli nie jesz więcej niż spalasz ;) Miesiąc to niedużo, niektórzy potrzebują czasu. No i nie sugerowałabym się wagą a wymiarami i wyglądem. Jak widzisz - ja mam wagę niską i co z tego.
Ogólnie ciało mam niezłe, tzn nogi zgrabne, jędrne, bez cellulitu, pośladki też ok. Mam odwieczny problem właśnie z brzuchem. Myślałam ,że jak zejdę do 50 kilo to będzie ok. Teraz ciuchy lecą, na wadzę się boję stawać, że pokaże za mało, a brzuch jest. Przyznam, że regularne ćwiczenia siłowe zaniedbałam, więc może w tym problem, ale mi nie zależało na krateczce, tylko po prostu na płaskim brzuchu. To chyba był błąd. Ale z drugiej strony, mięśnie brzucha mam dość twarde - czuję je jak napnę brzuch. Więc nie wiem - czy to kwestia mięśni, tłuszczu, skóry, genów... Czasem mam ochotę już odpuścić - nie jestem idealna i trudno, ale jednak tyle energii poświęciłam i wyglądam, nieskromnie mówiąc, naprawdę fajnie, tylko ten brzuch!
Zastanawiam się nad tym czy w ogóle się wagą przejmować skoro czuję się dobrze czy nie, ale za niska waga to przecież też problem - zdarzyło mi się już chwilowe zatrzymanie miesiączki i zwyczajnie się boję dalej chudnąć.
Sorry za takie długie posty, ale gdzieś sobie muszę "ulać". Jak mówię koleżankom, że mam problem z brzuchem to się pukają w czoło, przez ubrania go nie widać, zawsze leciutko wciągam, a w bikini na uczelnię nie chodzę ;)